25.5.18

Początek wszystkiego



Kimi
~ 1982 ~
Najgorszym więzieniem jest przeszłość.” Paulo Coelho

Z dotychczasowego swojego życiorysu najlepiej wspominam czasy dzieciństwa. Kiedy kładę się spać i zamykam oczy, większość pozostałości zahacza właśnie o ten okres. Niektóre uznaje za koszmary, gdyż starają się w jak najmniejszym stopniu pozwolić mi na zaspokojenie ważnej potrzeby, którą większość nazywa snem, ja zaś chwilą uporządkowania od nowa pewnego okresu w swoim dwudziestotrzyletnim istnieniu.
Pomimo młodego wieku, nie mogłam funkcjonować tak jak inni rówieśnicy. Nie byłam również taka jak oni. To nie tak, że czegoś mi brakowało, po prostu wolałam skupić się  na sobie, uczelni oraz pracy. Wolny czas spędzałam odpoczywając w spokoju. Od jakiegoś czasu stałam się niewolnicą swoich wspomnień i przeszłości. Do tego codzienność nie pozwalała mi w żaden sposób zapomnieć o pewnych momentach.
Gdzieś w głębi siebie dusiłam niespełnione marzenie słynnego naukowca, intelektualisty, który opracowałby byt jakiegoś skomplikowanego istnienia. W końcu urodziłam się w dekadzie, w której nauka mogła ponownie się rozwijać. Uwielbiałam biologię, a wraz z nią wszelkie badania i eksperymenty. Zajmowałam się pewnymi stworzeniami, z którymi niegdyś łączyło mnie wiele wspólnego. Nie traktowałam ich więc jako królików doświadczalnych, w porównaniu do niektórych chciałam im tylko pomóc. 
Urodziłam się w Suchīruu~iru, niewielkiej wsi znajdującej się za Tokio. Nie pochodziłam z zamożnej rodziny, wręcz przeciwnie, moja mama była nauczycielką w wiejskiej szkole a tata zwyczajnym rolnikiem. Posiadałam czwórkę młodszych braci, więc wszystkie obowiązki spoczywały na najstarszym dziecku, którym okazałam się niestety ja. Nie wiedliśmy zróżnicowanego życia, nie było nas stać na podróże, czy na jakieś wakacje. Kilka razy rodzice zabierali nas na wycieczki rowerowe, a do Jokohamy jeździliśmy wyłącznie w sprawach rodzinnych. Można by rzec, że moja przeszłość wyglądała bardziej jak ekranizacja nagrodzona złotymi malinami, niż prestiżowa adaptacja filmowa na podstawie światowego bestsellera. A jednak kryła w sobie cząstkę nietypowej historii.
To właśnie do niej powracałam prawie każdego wieczoru. Musiałam przyznać, iż poza paroma nieprzyjemnymi wspomnieniami były też takie, które z chęcią mogłabym powtórzyć. Pewien okres wbił się w mój umysł, niczym gwóźdź w deskę i choćbym nie wiadomo jak się starała, nie mogłam w żaden sposób się go pozbyć. Jak można się domyślić, nie poprawiał mi obecnej sytuacji, stał się również przyczyną mojej bezsenności. Owy epizod najlepiej porównałoby się do typowej historyjki, zaczerpniętej z najprostszego i najczęściej używanego motywu. Niestety życie czasami tak wygląda, nie różni się niczym od fikcyjnej opowieści. Jedyną sprzeczność stanowi wtedy  fakt, iż to nie my jesteśmy obdarzeni mianem autora, który ma prawo zrobić z nami wszystko.
Za każdym razem, gdy zamykałam powieki, widziałam przed sobą pewną twarz. Najpierw pojawiała się jako chłopiec, później zaś przemieniała na przystojnego mężczyznę, aż w końcu rozmywała się i znikała. Była mi znajoma, gdyż przedstawiała osobę, którą znałam od dziecka, i za którą tęskniłam od paru dobrych lat. Los zechciał nas rozdzielić, a raczej sprawić, abym mogła bezpiecznie trwać.  Może brzmieć to dziwnie, aczkolwiek tak malowało się całe moje życie. Balansowałam nad niewidzialną przepaścią, która z każdym kolejnym dniem chciała coraz bardziej pochłonąć mnie do swojej nicości. Nikt nie przypuściłby, iż cały ten chaos zapoczątkował smarkacz, który tak naprawdę należał do odizolowanego gatunku. 
  Wiejący wiaterek, wpadający z otwartego okna do mojego pokoju, przyjemnie muskał mój prawy policzek. Mogłam w końcu odetchnąć, nawet jeśli mój spokój miałby trwać tylko moment. Nie należałam nigdy do osób, które potrafiłyby wpaść w depresję, ale w aktualnym stanie wolałabym nie istnieć. Przeklinałam swojego pecha wiele razy, ponieważ pojawiał się tylko w tych chwilach, w których nie powinien. Miał wiele okazji, na przykład kiedy przechodziłam przez ulicę, bądź kiedy przebywałam nad porywistą rzeką, przepływającą koło mojej miejscowości. Ale nie, zawsze  musiał być związany z chłopcem, z tym samym, którego oblicze towarzyszyło mi każdej nocy.
Powinnam płakać, umysł wolał jednak podpowiadać mi, abym zachowała spokój, jak zawsze, kiedy byłam świadkiem pewnych momentów. A przeżyłam wiele, powiedziałabym, iż nawet za dużo jak na studentkę. Czasami człowiek ma nagłą ochotę wyrzucić z siebie wszystko, opowiedzieć swoją historie, przedstawić każdy akcept, dobry jak i zły. Problem w tym, iż nie wszystkie pozostałości nadają się do odbioru dla innych ludzi.
Pojęłam, iż moje wspomnienia były czymś na zasadzie pewnego doboru bogactw, związanych z gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Jak wcześniej wspomniałam, nie byłam żadnym naukowcem, ale posiadałam niezbite dowody na to, że nie każde niebezpieczeństwo zagrażające człowiekowi można niwelować na podstawie drastycznych środków zapobiegawczych, a tym bardziej pociągać za sobą szereg niewinnych, skazanych na nieludzkie poczynania. Czułam, że to ja zostałam powołana do misji zbadania tego wszystkiego i raz na zawsze wyzbyć się nieprzespanych nocy i nienawiści wśród obu ras.
— Nishiki… — wypowiedziałam, prawie bezgłośnie, imię tego, którego widywałam przed swoimi powiekami, i który nie należał do przedstawicieli mojej generacji . — Dlaczego mnie musiało to spotkać?

Kimi
~ 1969 ~
Trzy rzeczy zostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka”. Alighieri Dante

Biegłam do domu najszybciej jak potrafiłam, posiadając wtedy krótkie nogi przypominające bardziej spłoszonego kurczaka, niż zawodowego lekkoatletyka. Tego dnia deszcz lał niemiłosiernie. Nie oszczędzał nikogo, pamiętam, że wszystkie dzieci przyszły przemoczone i większość z nich później zachorowała. Co się z resztą dziwić, powoli zaczynał się listopad, a październik tego roku był aż nazbyt gorący i słoneczny. Nienawidziłam takiej pogody, musiałam wtedy siedzieć w domu, a odkąd nauczyłam się chodzić uwielbiałam całe dnie przesiadywać na zewnątrz.
Wychowując się na wsi naprawdę miałam wiele ciekawych rzeczy do roboty. Lubiłam doglądać zwierzęta gospodarcze, spacerować po polu, patrzeć jak rodzice zaganiali krowy z pastwiska, czy karmić kury rano i wieczorem. Uwierzcie, nie zawsze bawiłam się z dziećmi, jednakże mimo tego bardzo dobrze wspominam swoje dzieciństwo. Powiedzmy, że do jakiegoś momentu, od tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego dziewiątego roku wszystko miało ulec zmianie, a metamorfozę tak naprawdę zaczęłam dostrzegać będąc o wiele starszą osobą.
Tak więc byłam już blisko domu, od szkoły dzieliło mnie może dziesięć, bądź piętnaście minut na nogach. Nie czułam, żebym przemokła, aczkolwiek to nie zmieniało faktu, iż deszcz przyprawiał mnie o nerwicę. Dostałam używany po kuzynce, solidny, czerwony płaszczyk i pasujące do tego dziecięce kalosze. Więc nic mojemu zdrowiu nie groziło.
Obok nas mieszkali pewni sąsiedzi, Państwo Gakuhsu wraz ze swoim synem Tadashim, starszym ode mnie o pięć lat. Chyba nie muszę wspominać, iż zbytnio się z nim nie asymilowałam, jednakże kontakt z jego rodzicami stanowił inną kwestię. Pani Gakuhsu nie pracowała, utrzymywała się z pensji swojego męża, który z tego co mnie pamięć nie myli awansował na stanowisko doradcy burmistrza w pobliskim miasteczku. Moja mama musiała posiadać jakiś zawód, żeby wraz z tatą mogli wyżywić czwórkę, a niebawem i piątkę dzieci. Tata od rana do nocy harował przy gospodarstwie, zdarzało się, że jeździł do innych miejscowości, czy nawet Tokyo, aby sprzedawać na targach swoje dobrodziejstwa. Rzadko zabierał nas ze sobą, zwłaszcza, że moi bracia byli za mali, nawet w polu musiałby mieć na nas cały czas oko. Przebywaliśmy z nim tylko wtedy, kiedy nie miał zaplanowanej na dany dzień zbyt ciężkiej roboty.
Pani Gakuhsu okazała się zbawieniem dla mojej matki. To właśnie ona zaproponowała jej, że może się nami zająć na czas jej nieobecności w domu. Dobrze wspominam czas jaki u niej spędziłam, przezywałam ją nawet ciocią Gaku. Poza mną, mamą i rodzeństwem rzadko przyjmowała do siebie gości. Prawie codziennie witała mnie, kiedy wracałam ze szkoły. Stała wtedy na swojej werandzie i promieniowała błogością, kiedy pojawiałam się w zasięgu jej wzroku. Dziś, tak jak zawsze zajmowała swoje miejsce, jednakże coś zakłóciło rutynę mych codziennych powrotów do domu. Kobieta nie była sama. 
Przed budynkiem, przy otwartych drzwiach stała wraz z dwójka obcych dzieci. Pierwszy raz widziałam przygnębioną minę, która malowała się na jej twarzy. Nie wyglądała na zadowoloną, wręcz przeciwnie, czułam jakby emanowało od niej jakieś napięcie, pewnego rodzaju strach. A ci nieznajomi? Zakrywali twarze kapturami doszytymi do kurtek przeciwdeszczowych. Nie potrafiłam od tyłu rozróżnić płci, jedynie pewna byłam, iż osoba stojąca po prawej musiała być starsza, wynikało to z jej wzrostu, który ewidentnie górował nad drugim osobnikiem.
Przez chwilę zawahałam się z przywitaniem. Akurat mama była w domu od jakiejś godziny.  Poczułam pewnego rodzaju ulgę, nie przepadałam za poznawaniem nowych ludzi, zwłaszcza, kiedy pojawiali się niespodziewanie w moim otoczeniu.
— Dzień dobry Pani Gaku! — krzyknęłam, i przebiegłam obok jej ogrodzenia, mając w głębi duszy nadzieje, że nie dosłyszy. Niestety uchwyciła uchem moje słowa.
— Witaj Kimi — odpowiedziała bez emocji, mimo że zmusiła się na ciepły uśmiech. — Pozdrów ode mnie rodziców.
Uprzejmie pokiwałam głową, dając jej znać, że zrozumiałam. Tak naprawdę, czułam w sobie jedynie zdziwienie. Zwykle z ust wypadał jej szereg różnych określeń, tylko raz nazwała mnie po imieniu, kiedy zachowałam się nieodpowiednio. Więc i tym razem w czymś popełniłam błąd?

***

— Będziemy mieć nowych sąsiadów?
Mama drgnęła, jakbym swoim pytaniem zbudziła ją z transu. Od jakiegoś czasu siedziała z tatą w kuchni, dyskutując na temat Państwa Gakuhsu. Rozmawiali normalnie, nie wiedzieli jednak, że którekolwiek z ich dzieci również zechce w tym uczestniczyć. Z reguły nie interesowałam się sprawami dorosłych, nie potrafiłam również pojąc ich wspólnych tematów. W tym wypadku główny wątek przyprawiał mnie o niespełnioną ciekawość.
— Tak Kimi — odpowiedziała po jakimś czasie. Nalewała gorącej wody do kubka, w celu zaparzenia herbaty. Przez cały ten czas nie spuszczała z męża oczu. — Zdążyłaś już się z nimi zobaczyć? — dodała.
Pokiwałam energicznie głową. W głębi duszy czułam zadowolenie z powodu nowych dzieci do zabawy. Dotychczas najbliższe mieszkały dziesięć domów dalej.
— Wydaje mi się, że …
— Dość już tego! — przerwał mi zażarcie ojciec. Uderzył dłonią w stół, powodując, że jedna czwarta herbaty wylądowała na ceracie przykrywającej stół. — Moje dziecko nie będzie asymilować się z jakimiś bestiami!
Na potwierdzenie swoich słów, gwałtownie wstał od stołu. Muszę przyznać, że nigdy nie widziałam go w takim stanie. Kipiał dziwnym, a wręcz niemożliwym do opisania gniewem. Gdybym była starsza, nie doznałabym w tym momencie uczucia strachu. Skąd jednak dziesięcioletnia dziewczynka miała wiedzieć, że tata w pewnym stopniu chciał jej dać do zrozumienia, iż bliższa znajomość z nowymi członkami domu Pani Gaku nie wróży w przyszłości niczego dobrego?
Mama starała się jak najlepiej opanować jego wybuch. Tudzież nie spodziewała się owej reakcji męża, najwidoczniej posiadała kompletnie odmienne zdanie na ten temat od niego . Czyżby nie znała tego co on? Czy tylko tata potrafił wcześniej odgadnąć dobrze strzeżoną tajemnicę rodziny Gakuhsu, z pozoru typowo wiejską familię, a tak naprawdę wspólnotę odmiennych od nas potworów?
Jedyne czego byłam pewna to faktu, iż powinnam się dla swojego dobra jak najszybciej wycofać.
— Uspokój się Jun! — wrzasnęła matka.
— Czy ty naprawdę jesteś ślepa? Wciąż nie zdążyłaś zauważyć, że z nimi jest coś nie tak?!
Cały czas wracali do tematu Gakuhsów.
— Jak możesz tak o nich mówić! Tyle dla nas robią, zwłaszcza Chiyeko, która zawsze zajmuję się naszymi dziećmi i…
— I jest w każdej chwili gotowa je pożreć!
Pośpiesznie wyszłam z kuchni, byłam pewna, że nawet nie zauważyli mojego nagłego zniknięcia. Chciałam od razu wbiec na piętro i zamknąć się w pokoju, kiedy powstrzymał mnie dziwny odgłos uderzenia. Znałam go doskonale, ojciec dostał w twarz od matki. Widziałam to tylko raz, jakiś rok temu, gdy tata wrócił do domu za bardzo pijany po piątkowym wieczorze z wiejskimi „kumplami”.
— Nigdy więcej nie wypowiadaj przy mnie tego zdania — starała się mówić nieco bardziej opanowanym tonem. Odwróciła się i podeszła do kranu, chcąc najwidoczniej umyć naczynia i zając się czymś innym niż ciągnięciem gwałtowniej kłótni.
Tata stał, niczym kołek, nie poruszając się w żaden możliwy sposób. Dopiero po jakimś czasie powoli uniósł swoją dłoń i przyłożył do bolącego policzka. Jego oczy delikatnie błyszczały, zwłaszcza w kącikach.
— A ty chociaż raz zrozum, że chce was chronić. Wszystkich.
Po tych słowach wycofałam się, tak samo jak on.

Ikemoto
~2017~
W przeszłość przenoszą nas wspomnienia, a w przyszłość - marzenia.” Herbert George Wells

Przypuszczam, że niejedna osoba żyjąca na naszym świecie zastanawiała się kiedyś, dlaczego świat przemija. Naukowcy potrafili wynaleźć odpowiedzi na wiele trudnych i wymagających pytań, na przykład dowiedzieli się w jakim odstępie czasu ziemia obraca się wokół własnej osi, ile zajmuje jej obiegnięcie całej orbity, czy ile tak mniej więcej może mieć lat. Muszę przyznać, iż ułatwili nam w pewnym stopniu możliwość pochłaniania wiedzy na temat naszego wspólnego uniwersum. Ich wielkie odkrycia nadal nie pozwalały i tak w pełni zrozumieć pewnych aspektów. Planeta może się starzeć, ale czemu to tak wpływa na zamieszkałe na niej organizmy? Zwłaszcza, że ona sama nie posiada zmarszczek, nie siwieje, nie dolega jej reumatyzm? Dotychczas nikt nie potrafił mi odpowiedzieć na te dwa pytania, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się bez sensu i takową też reakcję wzbudzały u każdej osoby, która zechciała zaryzykować i podjąć nietypową w każdym calu konwersację ze starzejącym się palantem, czyli z nikim innym jak ze mną — Ikemoto Inoue .
Aby zaznajomić siebie w jak najprostszy sposób zacząłbym od kilku zdań, przedstawiających moją, zaburzoną przez przeszłość osobowość. Od kilku dni leżałem tylko w łóżku, od lat nie chciałem nic jeść, a od jakiegoś bliżej nieokreślonego czasu miałem ochotę wegetować niczym roślina, żeby w żadnych stopniu nie przypominać nikogo z gatunku ludzkiego. 
Nienawidziłem nas za wszystko, i to dosłownie. Za wojny, za kłótnie, za grzechy, a nawet za samego siebie. Dopuściłem się wiele złych rzeczy, za które dawno powinienem skończyć za kratami i poczuć jak to jest być nienawidzonym przez osobniki swojego pokroju. A jednak przesiadywałem cały czas na wolności. Nie lubiłem asymilować się z innymi ludźmi, stwarzali pewnego rodzaju zagrożenie, zwłaszcza kiedy nie potrafiłem im zaufać.
Najbezpieczniej czułem się w swoim malutkim pokoiku, dobudowanym do dość obszernego mieszkania, mieszącego się na dziesiątym piętrze wieżowca, stojącego swobodnie na amerykańskiej ziemi, a dokładniej na nowo co powstałej dzielnicy Nashville, największego miasta w stanie Tennessee. Nie mieszkałem sam, nie ważne jakby tego pragnął, aktualnie nie byłoby to możliwe. To nie tak, że byłem chory, po prostu przychodzi taki moment w życiu, kiedy cała przeszłość zaczyna dobijać swojego właściciela w każdy możliwy sposób, dlatego też musiałem powierzyć swoje poczynania w ręce zaufanych osób.
I jak skończyłem? Nieciekawie, aczkolwiek zawsze mogło okazać się gorzej. Odgrywająca rola dziaduszka, będącego fałszywym członkiem dalekiej rodziny stała się możliwa do przyzwyczajenia. Mając sześćdziesiąt lat, człowiek byłby gotów zgodzić się na wszystkie warunki, byleby mógł gdziekolwiek się zatrzymać, pod warunkiem, że czułby się bezpiecznie. Nie bytowałem więc z żadnym członkiem Inoue, z nikim kto byłby ze mną spokrewniony w biologiczny sposób. Ale nawet i takie osoby można nazwać „tymczasową” rodziną.
Moi prawdziwi członkowie zmarli dawno temu. Pozostawili mnie, jakby wiedzieli, że nie było warto egzystować w wystarczająco zdegradowanym świecie. Dali mi poniekąd wskazówkę, siłę, która potrafiłem w młodości wykorzystać. Nie zamierzałem skończyć w Ameryce, jako rodowy Japończyk wolałbym odpoczywać spokojnie wśród drzew wiśniowych i spożywać potrawy, których dawno nie miałem w ustach. Pozostały we mnie tylko marzenia i wspomnienia dawnych czasów.
— Przestaniesz nas w końcu okłamywać?
Powoli odwróciłem głowę w stronę odgłosu, który dobiegł mnie od tyłu.
— Albo pozwolicie mi chociaż poznać cała prawdę?
W drzwiach stał nikt inny jak Noah, mój nieprawdziwy, więc przyszywany, daleki wnuk oraz syn właścicieli mieszkania.
— Odpowiesz mi w końcu spierdolony staruchu?! — Tym razem podniósł ton.
Nigdy nie pałał do mnie sympatią. Będąc szczerym, odpowiadało mi, iż mnie nienawidził. W końcu jakaś osoba od dłuższego czasu chciała określać mnie mianem, na które jak najbardziej zasługiwałem.
— Rodzice nie nauczyli cię pukać? — spytałem spokojnie, szczerząc zęby i ukazując sztuczna szczękę.
Wiedziałem, jak wywołać u niego zdenerwowanie. Jego twarz momentalnie naburmuszyła się, śmiesznie kontrastując z jasnymi jak mleko włosami. Gwałtownie zamknął za sobą drzwi. Trzask rozniósł się po całym mieszkaniu, miał szczęście, iż jego matka przebywała w pracy, inaczej wparowałaby tu kolejna, również (brzydko mówiąc) popierdolona osoba.
— Przez ciebie czuję się, jakbym nie żył u siebie — warknął.
— Najwidoczniej należymy do tego samego klubu — rzuciłem, puszczając do niego oczko.
Jak na siedemnastolatka, wyglądał aż nazbyt przystojnie, gdybym był homoseksualistą, nie musiałbym przesiadywać na portalach społecznych, aby znaleźć chętną osobę do obcowania cielesnego. Mimo swojego wyglądu jeszcze nigdy nie widziałem, aby przyprowadził do domu jakąś przedstawicielkę płci pięknej.
— Różnica polega na tym, że w twoim wypadku powinno to być oczywiste. — Tym razem prychną, poprawiając okulary na nosie.
— Inaczej byś sądził, gdybyś wylądował na moim miejscu — stwierdziłem podstępnie.
Słodziutki przystojniaczek o blond włosach skrzyżował ręce na piersi. Brązowe oczy chciały ukazać pewnego rodzaju wyższość swojego ego, mające na celu zmniejszyć pewność siebie rozmówcy, który niestety miał zaszczyt prowadzić z nim konwersację. Przymykając wzrok westchną przeciągle, ukazując oznaki zażenowania. Prawie identycznie jak robił jego dziadek, kiedy był również takim samym szczylem co on sam.
— Chyba nigdy nie dojdziemy do porozumienia — chrząknąłem.
— Chyba nigdy nie będzie mi dane dowiedzieć się co tu jest grane!
— Rodzice zabronili ci się denerwować.
— Oni niczego innego nie potrafią jak pieprzyć co wolno, a co nie! Bardzo mi przykro, że nie zdołali wychować ostatniego ze swoich dzieci!
Jego oburzenie rozgrzmiało niczym poprzednie trzaśnięcie drzwiami. Od dłuższego czasu, jeśli mnie pamięć nie myli, powiedział prawdę. Właściciele mieszkania byli zbyt pochłonięci pracą, żeby w jakiś sposób zajmować się swoją nieplanowaną pociechą. Noah posiadał o wiele starszego brata, który miał szczęście egzystując w domu, w którym panowała jeszcze domowa atmosfera. Popsuły ją częste kłótnie małżeńskie, które zakończyłyby się rozwodem i być może spokojem, ale jej członkowie woleli odnaleźć ukojenie we wspólnej pracy i od nowa dogadać się. Oboje byli przedstawicielami pewnej prestiżowej firmy, toteż zaczęli wspólnie pracować w tym samym sektorze, poświęcając zbyt wiele swojego czasu, który mogliby spędzić w domu z synem.
Gdybym posiadał dzieci, nie dopuściłbym do czegoś takiego.
— Za to ty odkąd pamiętam musiałeś mieszkać z nami — nie przestawał prowadzić konwersacji, na którą nie miałem w żadnym stopniu najmniejszej ochoty. — Nie mamy ze sobą nic wspólnego, nie łączy nas żadne pokrewieństwo, a jednak jakiś śmierdzący staruch musi zajmować naszą część mieszkania.
Kiedyś taka odzywka podniosłaby mi ciśnienie, ale na starość człowiek jest zdolny naprawdę uspokoić niektóre poczynania.
— Przypominam, że byłem jedyną osobą do której mogłeś się zgłosić, kiedy nie było twoich wychowanków — zripostowałem.
Skrzywił się, najwyraźniej uznając moją wypowiedź za trafną.
— Wszyscy w koło twierdzą, iż jesteś przyjacielem rodziny, a według mnie to tylko i wyłącznie kłamstwo.
Uniosłem do góry jedną brew. Nie ma co, chłopak odznaczał się bystrością. Że tego wcześniej nie zauważyłem.
— Uwierz mi, że lepiej pozostać przy ich wersji.
Po wypowiedzianym zdaniu wstałem z łóżka, gdyż poczułem natychmiastową potrzebę skorzystania z toalety. Z wiekiem niektóre narządy nie pracowały tak jak powinny. W owej chwili dziękowałem za nie, mogłem przynajmniej odejść i uniknąć dalszej, bezsensownej konwersacji. Może młodzieniec nie posiadał w stu procentach trafnych informacji, aczkolwiek nie były też takie całkiem fałszywe.
Chciałem złapać za klamkę, ale uniemożliwiła mi ręka chłopaka, który swoim wzrostem był całkiem wysoki jak na człowieka posiadającego w sobie korzenie sięgające przodków zachodnich wysp Azji. Nie sądziłem, że aż tak lubił stawiać na swoim.
— Gdzie to? Jeszcze nie skończyłem.
— Naprawdę śpieszy ci się sprzątać szczyny, które zaraz ze mnie wylecą? — wysondowałem grzecznie, gładząc go czule po policzku.
Automatycznie zsunął ją z siebie i cofną rękę. Głupi szczyl.
— Dziś się udało, ale od czwartku nie będzie tak łatwo — rzekł, uśmiechając się szeroko. Jako pierwszy otworzył drzwi i wyszedł przede mną.
Nie byłem pewny o co mu chodziło.
— Powinieneś zdawać sobie sprawę, że dalsze prowadzenie tej rozmowy nie ma żadnego sensu — odpowiedziałem.
Noah zatrzymał się w pół kroku i ukazał mi pełen pewności wyszczerz. Zupełnie jak u dziadka.
— Będziesz staruchu twierdził inaczej, kiedy rodzice wylecą na konferencje do Japonii.
— Zobaczymy jak wyjdzie w praktyce.
Noah skanował mnie przez chwilę wzrokiem, poczym zaprzestał, wiedząc, że nic więcej już nie zdziała. Jak dotąd nie tolerowałem go z całego serca i nie wyglądało na to, abym miał zmienić takowe podejście. Zachowywał się jak osoba, którą znałem doskonale. Chciałem o niej zapomnieć, sprawić aby zniknęła i nigdy więcej nie pojawiła się tutaj na świecie. Jednakże prośby miały to do siebie, iż nigdy nie spełniały tego, o co tak naprawdę błagaliśmy.
Zadziwiające, że należał w ogóle do gatunku ludzkiego. Gdyby był potworem, to takim, który z pewnością pożerałby istoty rozumne. Minąłem go i skierowałem do toalety. W głębi duszy nie chciałem, aby jego rodzice opuszczali mieszkanie. Spłodzone przez nich monstrum będzie chciało dowiedzieć się zbyt wiele o niektórych sprawach, a o których powinien nie mieć żadnego pojęcia.
Nishiki Nishio, ile jeszcze będę powtarzać i przeklinać za podobieństwa, jakie was łączą?

Nishiki
~1969~
Rozpacz nie leczy rozpaczy.” William Shakespeare

Nienawidziłem uczestniczyć w tych częściach swojego życia, w których musiałem być świadkiem frasobliwych doświadczeń i chwil. Można przytoczyć bardzo wiele przykładów, które idealnie odwzorowałyby moją myśl powszednią, aczkolwiek w owym przypadku wystarczyłby tylko jeden, bardzo solidny i konkretny. Mianowicie chwila obecna, czyli moment w którym przestąpiłem próg może nie obcego, ale totalnie odmiennego domu.
— Naprawdę nie wiem już jak powinnam zareagować. — Głos załamanej kobiety siedzącej na byle jakim fotelu wzbudził nieprzyjemne ukłucie w moim sercu. Jej lament jak najbardziej można uznać za uzasadniony, jednakże w żadnym stopniu nie polepszał naszej sytuacji — to znaczy mojej, starszej siostry Eriko jak i innych członków rodziny.
Eriko obejmowała ciotkę, jakby myślałam, że w ten sposób ukoi ból i żal, jaki zakorzenił się w jej duszy.
— Przez tyle lat sobie radzili, dlaczego akurat oni …
Tym razem zakryła twarz jedną dłonią, zaś drugą sięgnęła po chusteczkę.
— Nikt tego nie mógł przewidzieć — powiedziała siostra pół szeptem. Prychnąłem, zdając sobie sprawę, iż zachowałem się niegrzecznie, ale cóż, taką posiadałem naturę i nic nie mogłem na to poradzić.
Eriko rzuciła na mnie rozłoszczone spojrzenie.
— Mógłbyś chociaż raz postąpić jak należy! — krzyknęła.
Wzdrygnęła się, kiedy poczuła na ramieniu dłoń dorosłej kobiety.
— Nie złość się na niego, doznał zbyt wiele.
— Przecież nie jest już takim małym dzieckiem!
— Ale też nie dorosłym. — Zmarszczyła brwi. — Zdajesz sobie sprawę, że będąc starszą nieco inaczej to przeżywasz.
Słysząc jej słowa, upuściłem gwałtownie głowę, wpatrując się w podłogę obłożoną przestarzałym parkietem. Do oczu powoli napływały mi łzy. Ciota miała rację, mogliśmy wieść spokojnie życie w Tokyo, tak jak na normalną rodzinę przystało. Staraliśmy się ukrywać swoją zdziczałą naturę. Nie pozbywaliśmy się innych w zasięgu najbliższego otoczenia. Jest nas tyle, więc niemożliwe, abyśmy tylko my ucierpieli!
Nowe otoczenie i środowisko nie napawało mnie zadowoleniem. Nigdy się nie przeprowadzaliśmy. Wiadomo,  przebywaliśmy u wujostwa, jednak dotychczas nie przypuszczałem, aby ich rezydencja miała stać się naszym nowym domem. Swoim bytem nadal będziemy stanowić pewnego rodzaju zagrożenie, dlatego też Gakuhsowie brali zbyt wielką odpowiedzialność za bezpieczeństwo każdego (aktualnego) członka tego domu. A nie miałem zamiaru przechodzić na nowo tego samego.
Dzisiejszy dzień w żadnym wypadku nie miał zamiaru polepszyć panującego nastroju, jakby świeżość rozpoczętego dramatu stanowiła stuprocentową pewność zaniku drogi prowadzącej do nowego rozwiązania, jakie stanowiło bezpieczeństwo i spokój.
— Mogę już sobie pójść? — zapytałem.
Zauważyłem jak brew Eriko zaczęła drgać, niczym poruszająca się struna pod palcami doświadczonego gitarzysty.
— Naprawdę brak mi sił wobec ciebie! — Nie powstrzymywała się od uniesionego tonu, jaki wypadał bezpośrednio z jej ust. Tylko to potrafiła robić.
— Przecież nic nie robię!
— I w tym jest właśnie problem! Masz dwanaście lat, a zachowujesz się jak sześciolatek! Nie potrafisz nawet nikogo pocieszyć!
Całą sytuacje ponownie przerwała ciotka. Wstając gwałtownie, złapała nas oboje w swoje ręce. Była kobietą większych rozmiarów, a jej ciało emanowało nienaturalnym ciepłem, wręcz nieludzkim.
— Jeśli naprawdę chcecie mi pomóc, to proszę was, zostawcie mnie na razie w spokoju — mówiła niby spokojnie, niby nerwowo. W co drugie słowo wpadał jej szloch. — Nie ma sensu, żebyście się kłócili, zwłaszcza, że w owej sytuacji nie jest ona wskazana.
Eriko chciała już coś powiedzieć, aczkolwiek powstrzymała się i zamknęła buzię. Rzuciła mi tylko spojrzenie, które wskazywało wprost, że jak zwykle przeze mnie rozpętała się sprzeczka. Będąc szczerym, miałem to w dupie, z resztą jak większość rzeczy. Tak, byłem egoista, ale skoro nie ma istoty  bez wad, to czemu tylko  mi je wytykają? Może i myślałem w większości przypadkach o sobie, ale ona nie potrafiła nawet zapanować nad tonem swojego głosu.
Osądziłem, że faktycznie prowadzenie dalszej rozmowy nie będzie miało sensu. Zwłaszcza, kiedy dowiadywałbym się na każdym kroku, jaką to nierzetelną osobą jestem. Posiadanie uczuć nie pasowało do mnie. Z resztą, one od początku swojego istnienia zostały stworzone tylko i wyłącznie dla ludzi, nie dla mnie, nie dla Eriko i nie dla całego naszego gatunku.
Odwróciłem się bez słowa i ruszyłem w stronę korytarza. Owszem, może i przeżyłem tylko dwanaście lat, aczkolwiek uważałem siebie za bardziej dojrzałego w porównaniu do swoich rówieśników. W nowej szkole czekali na mnie nowi koledzy, nowe istoty, których nie miałem zamiaru poznawać, gdyż znów będę zmuszony się kryć, uważać i kłamać wszystkich w koło.
Państwo Gakuhsu posiadali w bocznej części ogrodu niewielka altankę, do której zamierzałem się udać. Nie zakładając kurtki, czmychnąłem jak najszybciej w jej kierunku, byleby nie przemoknąć. Pogoda była fatalna, teren całej Japonii spowijały czarne chmury. Wyglądało to trochę tak, jakby matka natura doskonale wiedziała do czego dopuścił świat, w którym posiadała pierwszorzędne prawa. Ludzie wierzyli w nieco inną istotę, którą nazywali Bogiem. Z tego co wiedziałem, to oddawali mu w pewnym stopniu szacunek, czcząc go i modląc się. Uważali również, iż mój gatunek stanowi odzwierciedlenie zła. Raz słyszałem, jak porównali nas do Szatana, cokolwiek ten termin oznaczał. Ktoś przedstawił mi go jako anioła, który zbuntował się przeciwko ich Stwórcy. Tak szczerze, to nie widziałem w tym najmniejszego sensu, aczkolwiek skoro ten ich Bóg przyczynił się do powstania świata, to czemu zezwolił, aby ludzie musieli go dzielić z diabelnymi potworami?
Skuliłem się u wylotu wejścia do altany. Miałem stąd wzgląd na każdego, kto zechciałby do mnie dołączyć. Za niedługo miał wrócić wujek, jako pierwszy dowiedział się o całej sytuacji, jednakże nie mógł pozwolić sobie na wcześniejsze opuszczenie pracy. Musiał to robić, gdyż tylko w taki sposób mógł maskować siebie, syna i żonę. W końcu do przeżycia potrzebowaliśmy tylko i wyłącznie mięsa, ludzkiego mięsa.
Przez wzmiankę o jedzeniu, gwałtownie zaburczało mi w brzuchu. Poza kawą, dawno nie posiadałem w ustach czegoś konkretnego.
— Nishiki, przepraszam.
Uniosłem głowę do góry. Do dziś nie wiem jak Eriko to robiła, ale potrafiła się zjawić znikąd, co efektownie wykorzystywała podczas polowań. Słysząc jej wypowiedź prychnąłem i poprawiłem okulary na nosie.
— Zawsze to mówisz, a dobrze wiesz, iż zrobisz to ponownie — rzuciłem.
Tym razem to ona wyglądała na zażenowana moją wypowiedzią.
— Czasami naprawdę zastanawiam się, dlaczego nie mogę posiadać normalnego brata — docięła i usadowiła się koło mnie.
Mimo wcześniejszej złości uśmiechnąłem się lekko.
— Chciałbym cofnąć czas.
— Uwierz, że ja też.
— I urodzić się jako człowiek.
— Widzę, że mamy te same niespełnione marzenia.
Poczułem jak objęła mnie i przysunęła do siebie. Jej ciało powoli drżało, a łzy kapały mi na kolano.
— Przynajmniej ty mi zostałeś — wyrzuciła z siebie. Usłyszane słowa wywołały rozrywające ukłucie w moim sercu. — Jak dorosnę uciekniemy stąd, obiecuję ci.
Nie wiedziałem co rzec. Kiedyś również się nad owym aspektem zastanawiałem.
— Dlaczego rodzice tego nie zrobili? — spytałem ostrożnie. — Wtedy przynajmniej by… — urwałem na chwile, żeby móc przełknąć ślinę —… przeżyli.
Byłem pewny, iż znów się zdenerwuje. Ku mojemu zdziwieniu zachowała się kompletnie inaczej.
— Żebyś wiedział, że tak samo chciałabym to wiedzieć — odparła.




    OD AUTORA:  Nigdy nie sądziłam, że wezmę się za opowiadanie, które nie będzie w żadnym stopniu związane z tematyką Naruto, a tym bardziej z Tokyo Ghoulem. Pomysł na ową historię przyszedł mi pod koniec 2017 roku, jednakże przez tegoroczna maturę musiałam zając się innymi sprawami, a pisanie pozostawić na plan dalszy. Muszę przyznać, że naprawdę za tym tęskniłam! Zwłaszcza, gdy posiadałam długą przerwę z moim udzielaniem się na Blogspocie. Miejmy nadzieję, że nie wypadłam za bardzo z wprawy. 
    Poprawiałam rozdział chyba z cztery razy, zwłaszcza pierwszy "segmencik", ponieważ wciąż nie wychodził tak, jak go sobie wyobrażałam. Nadal posiadam wobec niego mieszane uczucia, ale uwierzcie, i tak jest lepszy od wcześniejszych wersji XD. Nie mam pojęcia, jak się sprawdzę w roli autorki nowego rodzaju opowiadań. Może przesiadka z Konohy do Tokyo nie okaże się ciężka, z resztą wszystko wyjdzie w praniu. Drugi rozdział jak na razie posiada z jakieś 9 stron w Wordzie i być może uda mi się go opublikować, zanim zacznę pracę. Polecam uczucie zakończenia wymaganej edukacji, ale status, który na dzień dzisiejszy brzmi jako "nikt" nieco komplikuje sprawę, zwłaszcza gdy jest się dorosłym i trzeba się zdać na własną harówkę ;--;. 
      Tak więc, mam nadzieję, że jednak rozdział się komuś spodoba!
      Do następnej :*