Ikemoto
~2017~
„Problemem
nie jest problem, problemem jest twoje podejście do problemu.” Kapitan
Jack Sparrow
Wszystkie dni, jakie spędzałem
mieszkając w Nashville stanowiły pewnego rodzaju rutynę. Było mi dane zaznać ją
dopiero w podeszłym wieku, moja młodość przypominała raczej chaotyczne
zrządzenia losu, niż typowy i pełen ciekawych doznań okres. Owszem, posiadałem
wiele wspomnień, które wiązały się z przeróżnymi przygodami, aczkolwiek
większość z nich bardziej można było zaliczyć do tych, które każdy chciałby
wymazać ze swojej pamięci. Każdej nocy nawiedzały mnie koszmary, jakby za
wszelką cenę chciały pokazać, że przeszłość pozostanie ze mną na zawsze. I
właśnie przez nie zdawałem sobie sprawę, jak mój dotychczasowy żywot
okazał się chujowy.
Codziennie budziłem się o siódmej.
Nieważne jak długo chciałbym pospać, zegar biologiczny najwidoczniej miał
niezłą frajdę z niszczenia potrzeb i zachcianek starzejącego się
i wymęczonego organizmu. Potem zmuszałem się do wpychania w siebie jakiejś tam
porcji śniadania. Ojciec Noah – Koki, z reguły towarzyszył mi podczas takowej
czynności i nie raz zwracał mi uwagę za niewiarygodnie małą ilość pożywienia
jaką przyswajałem. Nie moja wina, iż przez tyle lat każdy podstawowy produkt
zdążył mi zbrzydnąć. Kiedy wszyscy zostawiali mnie w mieszkaniu, wtedy tak
naprawdę skupiałem się na tym co było kiedyś. Domyślam się, że byłoby to dla
niektórych nie do pomyślenia, jednakże nie każdy z wiekiem posiada chęci i siły
do aktywnego spędzania czasu. W młodości żyłem w ciągłym pospiechu, dlatego
ruchliwe bytowanie w aktualnym stanie nie wchodziło w żadną grę.
Dzisiejszy dzień miał jednak różnić
się od pozostałych. Już samą rozbieżność stanowił brak wspólnego śniadania z
Koki, który wraz z żoną poleciał na Bóg wie jak ważną konferencję, o której
zdążył poinformować mnie kilka dni temu ten niedorozwinięty szczyl. Gdybym
jeszcze mógł rezydować w mieszkaniu samotnie, dopiero wtedy poczułbym się
spełniony. Jednakże los zechciał (z resztą już nie pierwszy raz) uniemożliwić
mi otrzymania czegoś o co prosiłem od bardzo dawna, czyli spokoju.
Spojrzałem na godzinę,
wyświetlającej się na moim smartfonie – współczesnym
zamienniku telefonu stacjonarnego, który był w istocie jeszcze większym gównem
niż jego poprzednik. Zbliżała się jedenasta, czyli miałem jakieś cztery godziny
wolności, zanim jasnowłosy pedałek wróci ze szkoły. Dopiłem kolejne łyki kawy,
po czym wstałem i odłożyłem kubek do zmywarki. Nie tknąłem dzisiaj nic co by
było związane z żywnością. Jedyne
co było pewne, to skurcze pęcherza, które nie świadczyły o niczym innym jak o
tym, że jak zaraz nie znajdę się w toalecie to będę miał do zrobienia pranie
zmoczonych portek.
Przyczłapałem na czas, kiedy
podniosłem deskę ciepła ciecz momentalnie opuściła mój organizm. Kończąc
westchnąłem z ulgi. Starość nie radość, jak to się mówi, zwłaszcza iż ciało z
każdym upływającym rokiem coraz częściej odmawiało posłuszeństwa. Zakładając
spodnie przypomniało mi się, jak to będąc nastolatkiem nie musiałem martwić się
coś tak poniżającego jak popuszczenie. Wtedy wszystko było inne, owszem
należałem do tego pokolenia, które urodziło się pod koniec lat
pięćdziesiątych dwudziestego wieku i swoim bytem wkraczało powoli w urozmaicony
w nowe technologie wiek dwudziesty pierwszy. Przez owy okres zdążyłem
wystarczająco zauważyć, iż poprzez szybsze posuwanie się techniki do przodu,
ludzki umysł wolał zrobić wyjątek i pozostać na miejscu, albo co gorsza, cofać
się.
W młodości poznałem wiele osób. Gdybym chciał wszystkich
wymienić, jestem pewien, iż połowy nawet bym nie pamiętał. Z reguły nie
wyróżniali się niczym szczególnym, większość charakteryzowało podobne usposobienie,
szczególnie nacechowane wieloma negatywami. Wspominałem wcześniej, iż zawsze śmiać
mi się chciało z ludzi, którzy przez brak rozumu i z własnej głupoty sami
siebie demaskowali? Jeśli nie, to można się łatwo zorientować do czego
zmierzam. Nie raz
już przeżyłem taką sytuację, kiedy przez zwyczajny przypadek stawałem się osobą
przyłapującą innych, zajmujących się różnorodnymi zajęciami. Z reguły ich
czynności nie interesowały mnie, ludzi posiadałem w pełnym poważaniu, jak dla
mnie owa rasa mogłaby w ogóle nie istnieć. Trzeba przyznać, że odkąd
wyewoluowali, jako jedyni ze wszystkich innych żyjących organizmów wprowadzili
na świat zbyt wiele nieszczęścia. Nie trzeba się więc dziwić, czemu nauczyłem
się nie zwracać uwagi na uczynki, których się dopuścili. Kiedyś może i bym się
buntował, ale co teraz zdziała starzejący się mężczyzna? Jedyne co mi pozostało
to nadal mieć w dupie, albo wtrącać się jedynie wtedy, kiedy jakaś sytuacja aż za
bardzo by mnie zainteresowała. Tak właśnie było i dziś.
Przechodząc korytarzem minąłem
pokój Noah. Chłopak zostawił uchylone drzwi i gdyby nie one, to nie przyłapałbym
go na tym, że zamiast siedzieć w szkole wołał zostać w chałupie i nie robić nic
porządnego, poza ślęczeniem przed monitorem laptopa. Często spędzał na nim
czas, co można uznać za dziwne, gdyż kiedyś młodzież
przebywała częściej na zewnątrz niż w pomieszczeniach. Wiadomo,
Okularnik nie mógł różnić się od innych. Do dziś nie mam pojęcia za jakie
grzechy to właśnie on musiał przybyć na ten świat.
— Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele
Noah –– skwitowałem, wsuwając głowę do środka. Chłopak najwyraźniej nie
spodziewał się tego. Podskoczył na krześle, trafiając głową w półkę znajdującą
się jak na nieszczęście nad biurkiem.
Widząc jak masuje się po niej i
krzywi swój ryj, spodziewałem się rozpoczęcia gwałtownej awantury.
–– Nie powinno cie interesować co
robię, zostaw mnie w spokoju! –– warknął.
Na twarzy zagościł mi pełen
nienawiści uśmiech. Jak ja uwielbiałem go wkurzać!
–– Ile razy mam ci powtarzać, że
wypada mieć trochę szacunku do… –– próbowałem dokończyć, ale mi przerwał.
–– Powiedziałem wynocha!
Po tych słowach wstał gwałtownie i
zaczął zamykać drzwi. W idealnym momencie przetrzymałem go za rękę i
odepchnąłem. Wyglądał na zdziwionego, wszakże nie próbował się dalej do mnie
zbliżyć. Zbył się tylko na poprawienie okularów zsuwających się mu po nosie.
–– Spróbujesz coś tylko powiedzieć
starym, a…
–– Prędzej rodzicom.
–– Jedno i to samo. –– Przewrócił
oczami. –– Nie zwracaj uwagi na to co robię. Im mniej będziemy sobie wchodzić w
drogę, tym lepiej dla nas dwojga.
Coś w jego wypowiedzi nabierało
sensu. W tym wypadku musiałem w duchu przyznać mu rację. Pokiwałem głową, dając
mu do zrozumienia, że jak najbardziej zgadzam się na takie warunki.
–– Nie rozmawiam z nimi na twój
temat, więc rób sobie chłopie co chcesz –– rzekłem. –– Bylebym nie musiał
ponosić za to odpowiedzialności.
Tak naprawdę skłamałem, gdyż wiele
konwersacji jakie prowadziłem z Kokim opierało się albo na moich wspomnieniach,
albo na zachowaniu tego oto młodzieniaszka. Noah uniósł jedną brew do góry, jak
gdyby spodziewał się usłyszeć kompletnie inna odpowiedź. Zbywając mnie
machnięciem ręki, usiadł na fotelu i odwrócił się w stronę monitora.
Stałem w miejscu przez jakąś
minutę, poczym chciałem odejść, ale mój wzrok przyciągnęła młoda dziewczyna,
która nagle pojawiła się na ekranie. Posiadała ciemną skórę, przypominającą
odcień mlecznej czekolady, długie, pokręcone, czarne włosy i szeroki, ciepły
uśmiech. Widząc ją, automatycznie podszedłem bliżej. Zdjęcie przedstawicielki
płci pięknej widniało na jakimś portalu społecznym. Pod spodem pokazywało się
jej imię i nazwisko: Harper Burrow.
–– Dobra lala –– zagwizdałem.
Noah zacisnął dłoń na krawędzi
biurka.
–– Chyba niedostatecznie się
zrozumieliśmy.
–– Skąd ją znasz?
–– Nie twój interes.
–– Masz więcej fotek?
Blondynek przekręcił głowę w moją
stronę.
–– Jesteś niepoważny!
–– No co? Nie musisz się
denerwować, ta Harper naprawdę jest niezła –– stwierdziłem, tym razem szczerze.
Od dłuższego czasu nie widziałem tak pięknej dziewczyny. Czując na sobie cały
czas wwiercające się spojrzenie gówniarza, nie mogłem się powstrzymać i
puściłem do niego zachęcające oczko.
Chłopak westchnął, wyglądając jakby
naprawdę miał dość. Przez chwilę byłem pewny, że wyprosi mnie, natomiast on
przesunął jej profil w dół.
–– Masz, przybliż się i sam sobie
zobacz –– powiedział pod nosem.
Na początku nie potrafiłem
stwierdzić, czy obecna chwila miała miejsce na żywo, czy mój mózg sam ją
wyimaginował. Aczkolwiek posłuchałem propozycji i przysunąłem twarz do
monitora. Pod imieniem i nazwiskiem widniało miejsce zamieszkania i szkoła, do
której dziewczyna uczęszcza. Nie zdziwiło mnie, kiedy ujrzałem słowo Neshville
i nazwę liceum Noah.
–– Mam rozumieć, że szykuje się nam
szkolna parka?
–– Przestań już i zostaw mnie w
spokoju! Wystarczająco dużo zobaczyłeś.
Uniosłem dłonie w geście poddania
się.
–– Spokojnie –– próbowałem go
uspokoić. –– Nigdy do domu żadnej nie przyprowadziłeś, więc chyba najwyższy
czas, czyż nie?
Nishiki w twoim wieku dysponował
już statusem w związku, pomyślałem.
Mina Noah zrzedła, ślepo wpatrywał
się w jej profil, nie mówiąc nic więcej. Jeszcze kilka dni temu próbowałby się
mnie pozbyć, a w chwili obecnej przypominał prędzej jakiegoś flaka, niż
kapryśnego nastolatka, któremu coraz bliżej do dorosłości. Dopiero obudził
się z letargu, kiedy kilka osób wysłało mu jakieś wiadomości na czacie. Wiedziałem
więc, że nastąpił najlepszy moment, żeby się wycofać. Odwróciłem się bez słowa
i skierowałem w stronę drzwi.
W owym momencie poczułem pewnego
rodzaju dumę, ale nie taką jaka mogłaby wystąpić miedzy ojcem i synem, tylko
coś bardziej przypominające ukojenie. Porównując go do pewnej osoby, byłoby nie
do pomyślenia, aby przez dłuższą cześć młodości pozostawał sam. Może wiązał się
z tym również fakt, iż między nimi musiało być coś nie tak. Znam Noah od dawna
i wiedziałem, że gdyby chciał, to bez problemu potrafiłby zagadać do niejednej
dziewczyny, a tym bardziej do tak ślicznej Harper.
Nishiki
~1969~
„Przyjaciel
to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi.” Elbert Hubbard
Nigdy nie czułem się tak obco, jak
w momencie kiedy musiałem pierwszy raz pójść do kompletnie obcej szkoły, pełnej
odrażających lamusów. Mieszkańców Suchīruu~iru,
zwłaszcza dzieci i młodzież cechowała pewna, aż przesadna nienawiść wobec
wszystkiego, co mogło w jakimś stopniu zagrozić człowiekowi, bądź nie zgadzało
się z ich przekonaniami. Poważnie, wolałbym wegetować w domu i
uczęszczać na indywidualne lekcje. Nawet podsunąłem podobny pomysł wujostwu,
ale oni jak to oni stwierdzili, że przesadzam i powinienem się zaklimatyzować z
innymi, ponieważ łatwiej mi będzie ukryć swoja prawdziwą naturę w śród ludzi.
Być może faktycznie mieli rację,
aczkolwiek to nie zmieniało faktu, iż cholernie miałem dość tej odrażającej
instytucji…
Uczniowie wkurzali mnie wieloma
sprawami. Ewidentnie nie byli przyzwyczajeni do pojawiania się nowych uczniów.
Prawie nikt do mnie nie podszedł, nie zagadał, jakby czuł, iż nie należę do ich
gatunku. Parę osób wykazało inicjatywę, ale tylko po to, aby wypytać o
interesujące ich rzeczy, typu skąd pochodzę i z jakiej racji wprowadziłem się
do tej miejscowości. Potem traktowali mnie, niczym powietrze, jakbym nie
istniał. Nie potrafię dokładnie stwierdzić, czemu stanowiłem dla nich obiekt do
zlewania. Ani nie obrażałem nikogo, ani żadnej osoby nie obrzuciłem nieprzyjemnym
wzrokiem. Możliwe, że posiadali intuicję, która nakazywałam im trzymać się ode
mnie z daleka. Ta sposobność, jako jedyna wydawała się najbardziej racjonalna.
Chyba najbardziej irytowało mnie w
nich, zbyt wielkie jak na dzieci, zainteresowanie ghoulami. Każdego dnia
poruszali temat, który musiał być związany z moja rasą. Czasami zmuszałem się,
aby przyznać im rację, bądź powiedzieć coś, żeby móc wykreować swoje alibi. W
istocie, w moim wnętrzu rozpętywał się wtedy istny Armagedon. Nienawidziłem ich
za to, co mogłoby się komuś wydawać śmieszne, ponieważ to właśnie mój gatunek
stawał się powodem znikania niektórych z nich. Zgadza się, dopuszczałem się
morderstw, wszakże taka była moja natura, nikt z nas nie wybierał sobie przed
narodzinami, do jakiej grupy łańcucha pokarmowego chciałby należeć.
–– Słyszałeś, że ostatnio znaleźli
jednego ciało?
–– Mama coś o tym wspominała!
–– Podobno moja sąsiadka natknęła
się na jakiegoś za młodu.
–– Dlaczego do dziś się ich nie
pozbyli?!
–– A co by było, gdyby…
Energicznie zatkałem sobie uszy,
słysząc ową, nieprzyjemną dyskusję. W duchu modliłem się, aby czas
przyspieszył, umożliwiając szybsze zakończenie lekcji. Za każdym razem o niczym
innym nie marzyłem, jak o prędkim powrocie do domu. U cioci Chiyeko mogłem być
sobą, nie udawać nikogo, a tym bardziej człowieka.
Rzadko kiedy po szkole przebywałem
sam w domu. Właśnie dziś musiał wydarzyć się ten jeden z nielicznych dni, gdy
pilnowanie domu Gakuhsów przypadło na moja odpowiedzialność. Wujek musiał
wyjątkowo dłużej zostać w pracy, ciocia zaś udała się z Eriko i synem do
miasta. Będąc szczerym, bywało mi to obojętne, zważywszy na fakt, iż do
samotności przyzwyczaiłem się po tygodniu uczęszczania do budy. Brak kontaktu z
kimkolwiek naprawdę nie robił na mnie już żadnego wrażenia.
Dużo czasu wolnego poświęcałem na
naukę, nawet wtedy, kiedy mieszkałem jeszcze z rodzicami. Posiadałem kolegów,
aczkolwiek nielicznymi z nich były ghoule, dlatego bezpieczniej było spędzać
wieczory na pogłębianiu swojej wiedzy. Może to zabrzmieć trochę wzniośle, ale
naprawdę posiadałem główkę do myślenia i zapamiętywania dużych ilości
materiału. Zdarzało się, iż w klasie górowałem nad wszystkimi, pod względem
najlepszych ocen i osiągnięć. Nie byłem kujonem, ale lubiłem, gdy nikt nie
umiał dorównać moim osiągnięciom. Chociaż tę jedną rzecz mogłem otrzymać od
życia.
Tak więc przebywałem w „swoim”
pokoju, w towarzystwie otwartej książki, którą nauczycielka kazała przeczytać
na najbliższe zajęcia z języka japońskiego. Swoją nieciekawą fabułą przyczyniła
się do mojego znużenia. Na moment zasnąłem, zbudził mnie chłodny powiew
powietrza, dobiegający z uchylonego okna. Próbując oprzytomnieć, sięgnąłem po
różne zajęcia, byleby zapełnić czas i ponownie nie pozwolić się
poddać opadającym powiekom.
W dość krótkim czasie zdołałem
zrobić wiele rzeczy, poczynając od sprzątania kuchni, a kończąc na oglądaniu
telewizji, w której oczywiście nic mnie nie urzekło. Znudzony wyłączyłem
wkurzające pudło i rozłożyłem się na kanapie, wzdychając. Patrząc w sufit
wyobrażałem sobie, jak wyglądałby sprawiedliwy świat, w którym żaden ghoul nie
musiałby się ukrywać, a człowiek ginąć. W jakimś stopniu starałem się zrozumieć
tok myślenia rówieśników, którzy tak naprawdę nie zdawali sobie sprawy, iż w
ich najbliższym otoczeniu przebywał potwór, którego chcieli się pozbyć, tak
samo jak ich rodzice. Na ich miejscu również egzystowałbym w ciągłym strachu,
ale sam należąc do tego gorszego gatunku musiałem ryzykować wiele, aby tak
naprawdę nie zostać zdemaskowanym.
Po całym domu rozległ się
nieoczekiwany dźwięk dzwonka. Zdziwiony uniosłem się do pozycji siedzącej. Nikt
z domowników nie zapominał zabierać ze sobą kluczy, dlatego moje ciało spięło
się z powodu wizyty kogoś nieoczekiwanego. Ktoś zdążył jeszcze wcisnąć dzwonek
z jakieś trzy razy, zanim zdecydowałem się wziąć w garść i podejść do drzwi.
Zaglądając przez okno umieszczone obok, ujrzałem niską osóbkę przeciwnej płci.
Akurat dziecko nie mogło mi w żadnym wypadku zagrażać, mimo to nie odczuwałem
uciechy z tego powodu. Z mieszkańcami Suchīruu~iru
chciałem w najbardziej możliwy sposób ograniczyć kontakty.
Niestety wypadało
otworzyć drzwi.
–– Cześć ––
rzuciłem, ponieważ tak nakazywała etykieta dobrego wychowania. Wychylając się,
zamrugałem kilkakrotnie oczami.
Nie myliłem się,
od razu stwierdzając, że miałem do czynienia z jakimś osobnikiem, któremu
daleko było do osiągnięcia pełnoletniego wieku, ale spodziewałem się bardziej
zobaczyć kogoś ze swojej klasy, niż kompletnie obcą osóbkę. Dziewczynka była niższa ode mnie, posiadała brązowe oczy i czerwone włosy. Mógłbym
przysiąść, iż nigdy wcześniej jej nie spotkałem.
–– Hej –– zaczęła,
nie wyglądając na speszoną. –– Moja mama pożyczyła chwilę temu coś od Pani Gaku
i poprosiła mnie, żebym jej to oddała.
Kończąc,
wyciągnęła w moja stronę niewielkie zawiniątko. W środku prawdopodobnie
znajdował się jakiś przyrząd kuchenny.
–– Em… dzięki,
przekaże jej jak wróci –– odparłem, łapiąc ową rzecz w rękę.
Chciałem zamknąć
od razu drzwi, jednakże nieznajoma wyglądała, jakby nie myślała szybko się stąd
zwijać. Czułem na sobie jej wzrok, co w jakimś stopniu mnie skonsternowało.
–– Coś jeszcze?
–– Nie, już nic ––
odpowiedziała.
Pokiwałem głową,
nie wiedząc co począć. Spławić ją, zamknąć drzwi, czy może coś innego zdziałać?
Przywłoka poszerzyła swój uśmiech na twarzy, chcąc zrobić wrażenie pogodnej
osoby. Biedna nie zdawała sobie sprawy, iż wyglądała jak niedorozwinięty debil.
–– Jestem Kimi ––
rzuciła.
Uniosłem jedną
brew.
–– Nishiki.
–– Pierwszy raz
spotykam cię u pani Gaku.
–– Od pewnego
czasu przebywam u niej częściej –– odparłem.
Ponownie zapadła
niezręczna cisza.
–– Kiedyś
zajmowała się mną i moim rodzeństwem.
–– Dobrze wiedzieć
–– skłamałem.
Wyraz twarzy Kimi
troszeczkę się zmienił, jakby wspomniała o czymś, co nigdy już nie
nastąpi.
–– To ja nie będę
już przeszkadzać –– wymamrotała i odwróciła się, machając mi na pożegnanie.
Odwzajemniłem
gest, mimo że nie miałem na niego ochoty. Zamykając drzwi, prześledziłem w
którym kierunku się skierowała i podbiegając do kuchennego okna, mogłem
spostrzec, iż mieszkała w domu znajdującym się tuż obok. W owym momencie mina
mi zrzedła. Wszystko wskazywało na to, że dziewczynka w każdej chwili mogła
podejść pod dom wujków. Zwłaszcza, kiedy sama wspomniała o swoich częstych
wizytach.
Trudno określić
czemu, ale Kimi zaczęła wydawać mi się osobą, od której trzeba będzie trzymać
się z daleka. Popełniała wielki błąd, gdyż żaden człowiek nie powinien
przebywać w domu, którym w każdej chwili domownicy byliby gotowi ją
skonsumować. Z drugiej strony, swoim zachowaniem różniła się od innych pociech
tej miejscowości. Emanowała od niej aura, przepełniona dobrą wolą, której
brakowało tamtym dzieciom. Mimo wszystko, wchodziła w skład odmiennej grupy
gatunkowej i nie ważne, czy okazałaby się jedyną normalną osobą w tej wsi, i tak
nigdy nie utrzymałbym długiego kontaktu z człowiekiem.
W przeciwnym
wypadku musiałbym ją pożreć.
Kimi
~1969~
„Różni ludzie,
różna mądrość.” Joseph Conrad
Siedziałam w
kuchni, starając skupić się na najprzyjemniejszej czynności, jaką można
wykonywać w tym pomieszczeniu. Obiad w żaden możliwy sposób nie chciał zostać
przeze mnie pochłonięty, moje gardło odmawiało posłuszeństwa przy każdej próbie
połknięcia posiłku. Było to wtedy dla mnie dziwne, gdyż owy dzień
nie przysparzał mi żadnych powodów do straty apetytu. W szkole powodziło mi się
dobrze, z nikim się nie pokłóciłam, nic złego mnie nie spotkało. Jedyne co
stanowiło dla mnie nowość to próba zagadania nowego członka domu sąsiadów,
niejakiego Nishiki’ego. Podejmowanie nowych znajomości zazwyczaj nie leżało w
mojej naturze, wtedy po prostu czułam, że na to wskazują maniery i tak też
musiałam postąpić.
Kątem oka
widziałam niezadowoloną minę mamy, której najwyraźniej nie podobał się widok
pełnego talerza. Od jakiegoś czasu wracała wcześniej z pracy. Wiele rodzin
zaczynało opuszczać tereny Japonii i osiedlać się w Europie, czy w Ameryce,
tworząc tam nowe dzielnice pod pretekstem bezpieczniejszych warunków do życia.
Nie miałam pojęcia, czy z podobnego powodu moja mama wolała więcej czasu
spędzać w domu, czy stanowił to fakt, iż po ostatniej kłótni z tatą,
musiała zrezygnować z pomocy Pani Gaku. Ostatnio coraz częściej sprzeczała się
z mężem, a powodem była jakaś dziwna teoria spiskowa przeciwko sąsiadom. Do
tego wszystkiego nadejście nowego rodzeństwa komplikowało sprawę, ponieważ
ojciec tym bardziej wolał uziemić ją w naszym obiekcie mieszkalnym.
–– Nie smakuje ci?
–– zapytała, decydując się na owy gest trochę po czasie.
Uniosłam na nią
swój wzrok.
–– Jest na prawdę
dobre, tylko… –– zacięłam się w pół zdania. Tylko co? Nie potrafiłam sobie na
to sama odpowiedzieć, a tym bardziej komuś innemu.
–– Źle się
czujesz? Straciłaś apetyt?
Po usłyszeniu tego
ostatniego osądziłam, że najlepiej będzie przytaknąć głową.
–– Jakoś nie mam
ochoty na nic.
Wiedziałam, że nie
polepszę swojej sytuacji, ale naprawdę nie miałam pojęcia jak to wytłumaczyć.
Rzadko kiedy dopadał mnie jadłowstręt. Mama potrafiła smacznie przyrządzać
różne posiłki, dlatego też ja i wszyscy moi bracia nie mieliśmy powodów do
marudzenia i zawsze byliśmy najedzeni. I nie tylko domownicy
chwalili jej zdolności kulinarne. Nawet moja przyjaciółka – Seki Omori, z którą
siedziałam w jednej ławce, namawiała mnie, abym przynosiła do szkoły więcej
jedzenia, ponieważ na swoją matkę nie mogła liczyć. Głupio mi przyznać, ale
taka też była prawda, pani Omori powinna mieć zakaz wstępu do kuchni i innych
pomieszczeń, w których mogłaby nieumyślnie kogoś otruć.
–– Słońce ––
zaczęła, siadając naprzeciwko i łapiąc w uścisk moją dłoń. Po korytarzu rozległ
się wrzask rodzeństwa, które dawno skończyło swój przydział i nabrało energii
do ścigania się po całym domu. –– Jeśli ci coś dolega możemy jak
najszybciej pojechać do lekarza.
–– Mamo, ja…
–– To zapewne
przez tę pogodę. Same choróbska i wirusy panują.
–– Jestem zdrowa.
–– Powinnyśmy
zdążyć na pociąg do miasta.
–– Nie musimy
nigdzie…
–– Gdyby Jun był w
domu…
–– Zrozum, że nic
mi nie jest!
Może i nie
powinnam się unieść, jednakże w innym wypadku faktycznie znajdowałabym się na
siedzeniu pasażera i musiała znosić jej ciągłe biadolenie. Odkąd nasiliła się
fala niebezpieczeństwa zagrażającego Japonii, miałam wrażenie, iż jej odbiło.
Wiadomo, martwiła się o nas, ale powinna czasem zatrzymać zimną krew, a nie
panikować na każdym kroku (przez co nie różniła się niczym od ojca).
Coraz częściej w
szkole lekcje zostawały przerywane, tylko po to, aby edukować uczniów w
dziedzinie obrony przed dziwnym gatunkiem, który podobno od dawna zamieszkiwał
tereny wschodnich wysp Azji, i którego wszyscy przezywali ghoulami. Owe
„potwory” (jak ich określano) nie różniły się z wyglądu niczym od człowieka.
Mogłabym rzec, iż obrona przed kimś takim to jakiś absurd. Trudno przyswoić, iż
na naszej planecie istnieją stworzenia, będące jakby kanibalami, tylko takimi,
które nie mogą nic zmienić w swoim jadłospisie. Niewiele dzieci z mojego
rocznika miało pojęcie o ghoulach, w tym ja sama. Duża część z nich zaczynała
płakać po owych zajęciach. Przez moje ciało przenikało dziwne uczucie strachu, mieszane zarazem z ciekawością. Prędzej odczuwałam potrzebę zadawania pytań,
niż pochłonięciu się emocjom.
Problem stanowił
fakt, iż nauczyciele niechętnie chcieli udzielać nam odpowiedzi. Wiedza małego
Japończyka na temat ghouli nie powinna różnić się od tej traktującej o grypie,
czy innych chorobach. Dla wielu z nas pozostawało więc tajemnicą, dlaczego
dorośli nie podejmowali z dziećmi wszystkich ważnych kwestii. Dopiero w 1969
roku ministerstwo edukacji uznało, że w szkołach powinno poruszać się owe
zagadnienia, jak gdyby wcześniej te istoty nie stanowiły zagrożenia. Wszyscy
uczniowie z podstawówki w Suchīruu~iru znali siebie i nikomu by nie przyszło
nigdy na myśl, aby wśród gromadki dzieci mieścił się zabójca.
–– To wszystko
przez szkołę –– skłamałam.
Mama uniosła jedną
brew do góry.
–– Dokucza ci
ktoś?
–– Nie, nic z tych
rzeczy! –– W tym momencie musiałam jak najszybciej wymyślić jakiś pretekst. ––
Po prostu od jakiegoś czasu na lekcjach zaczęły pojawiać się eee… dziwne
tematy.
W jednej minucie
jej mina zdążyła zrzednąć, a ręce lekko zadrżały. Poczułam nagły napływ wyrzutów
sumienia. Chciałam tylko, aby dała mi święty spokój, a zamiast tego pogorszyłam
sprawę, naruszając widocznie ryzykowną dyskusję.
–– O czym
konkretnie? –– zapytała niepewnie, połykając ślinę.
–– O… ghoulach.
Byłam pewna, że
zacznie dramatyzować, natomiast ona starała się (na siłę) zachować spokój.
–– W szkołach
powinni uczyć was bardziej przydatnych rzeczy –– stwierdziła, na co pokiwałam
głową.
–– Od dawna o nich
wiesz? –– zagadnęłam ostrożnie. Trudno edukować się o czymś, o czym nie miało
się bladego pojęcia. A doskonale wiedziałam, iż mama powiedziałaby mi sama
prawdę.
Kobieta westchnęła
przeciągle.
–– Odkąd
ukończyłam pięć lat.
Tym razem to ja
wyglądałam na zszokowaną. Mrugałam energicznie oczami i rozdziawiłam lekko
usta.
–– Czemu nic mi o nich nie powiedziałaś?
–– Kimi, z twoim
tatą naprawdę chcieliśmy unikać tego tematu.
–– Z tego co
zauważyłam, wszyscy tego pragną –– prychnęłam cicho.
–– Inaczej nie
posiadalibyście takiego dzieciństwa, jakie macie.
Nastąpiła krótka
cicha. Nie wiedziałam, w jaki sposób interpretować jej wypowiedź. Skoro
rodzicie chcieli dla nas dobrze, to czemu oświata zarządziła, iż zagadnienie o
ghoulach stało się aż tak ważne?
–– Widząc po
twojej minie, mogę stwierdzić, że nie bardzo mnie zrozumiałaś –– kontynuowała,
na co przyznałam jej rację. –– Miałam nadzieję, że dowiesz się o nich
dopiero za jakieś cztery lata, kiedy będziesz starsza i…
–– I?
–– I dopiero wtedy
będziesz uważać na ludzi, których poznajesz.
Dalej nie miałam
pojęcia co miała na myśli.
–– Nie powinno się
tak robić zawsze?
Mama pokręciła
energicznie głową.
–– Chodzi mi o to,
że wiedząc o ghoulach bałabyś się nawiązywać kontakty z innymi.
Dopiero wtedy
pojęłam, jak jej opinia okazała się trafna. Spróbowałam wyobrazić siebie kilka
lat temu, kiedy poznawałam rówieśników. Gdybym myślałam wtedy o tych bestiach,
to faktycznie wolałabym bezpiecznie siedzieć w domu, niż próbować kogoś
poznać
–– Z tego powodu
tata zabronił nam przychodzić do państwa Gakuhsu? –– zapytałam bez
zastanowienia.
Wszystko jakby
zaczęło układać się w mojej głowie w jedną całość. Ostatnie awantury, które
pojawiały się w domu zapewne były spowodowane strachem ojca przed ghoulami.
Tylko czemu podjął się tego tak późno?
–– Twój tata jest
właśnie dobrym przykładem tego, czego chciałam ominąć u ciebie i synów ––
wymamrotała.
–– Nie wierzę, że
są ghoulami! Przecież wtedy by nam nie pomagali.
–– To samo
próbowałam mu wmówić. –– Z każdym kolejnym słowem jej twarz bladła i stawała
się coraz bardziej załamana. –– Nie rozum go źle. On się o nas martwi, boi się,
że kiedyś wróci do domu i nikogo tutaj nie zastanie.
Trudno było mi
pojąc, iż taka sposobność faktycznie mogła okazać się możliwa. Mój
dziesięcioletni umysł najwyraźniej miał problemy z kalkulowaniem całej tej sytuacji.
Wszystko w zastraszającym tempie skręcało na inny tor, jakby nasza planeta
wybierała, która istota posiada największe szanse na prowadzenie spokojnego
życia. Tym razem to przez moje ciało poczęły przechodzić dreszcze. Jakim cudem
może nas nie być? Jak to przez ghoule możemy się rozdzielić?
Przed oczami
pojawił mi się obraz rodziny Gakuhsu. Członkowie sąsiedniego domu od zawsze
byli weseli i towarzyscy. Gdyby chcieli nas zjeść, to z pewnością zrobiliby to
wcześniej, gdyż za każdym razem posiadali idealną okazję. Nieraz pani
Gaku częstowała mnie jakimś posiłkiem, który wspólnie pochłaniałyśmy, a z
wiedzy, którą zaczerpnęłam w szkole wynikało, że ghoule przełknął tylko i
wyłącznie mięso. Ludzkie mięso…
–– Mamo, mam do
ciebie prośbę –– zaczęłam, opuszczając głowę ku dołu.
–– Tak?
Nabrałam w płuca
duża ilość powietrza.
–– Postarasz się
namówić tatę, aby pozwolił nam żyć tak jak dawniej?
Zauważyłam jak do
jej oczu napłynęły łzy. Szybkim ruchem dłoni powstrzymała je przed dalszym
potokiem. Wstając, podchodząc do mnie i tuląc, poczułam jak jej usta
przybliżyły się do mojej głowy.
–– Tu już nic nie
będzie takie jak kiedyś –– szepnęła bardziej do siebie niż do mnie.
Dopiero za kilka
lat było mi dane doznać, iż mówiła całkowitą prawdę.
***
–– Cześć Nishiki!
Po ulicy
rozbrzmiał mój donośny głos. Wołany osobnik odwrócił się gwałtownie, słysząc
swoje imię. Jego mina wskazywała, iż czuł się trochę zażenowany. Niezręcznie
pomachałam w jego stronę i zbliżyłam się. Ku mojemu zdziwieniu nie olał mnie,
tylko poczekał, aż w końcu stanęłam obok.
–– Hej –– odparł
cicho. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że w ogóle coś powiedział.
W takowym momencie
pożałowałam, iż w ogóle go zawołałam. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał zamiaru
widzieć mnie w pobliżu. Kilka razy zauważałam przez okno, jak wychodził do
szkoły, aczkolwiek przymierzał się do tego zbyt wcześnie, jakby lubił
przesiadywać w niej pierwszy. Wyglądał przy tym trochę jak kujon, bądź pupilek
nauczycieli.
Nie wiem, czy
różniłam się czymś od innych uczniów podstawówki, ale muszę przyznać, że nawet
ja zorientowałam się, iż chłopca unikano, jakby emanował dziwną aura,
odpychającą ludzi. Często sam siedział na korytarzu, od czasu do czasu
wdrażając się w jakąś krótką konwersację. Przezywali go na różne możliwe
sposoby, najczęściej jednak używali określenia okularnik, bądź czterooka glista
(jak na swój wiek był bardzo szczupły i wysoki).
–– Nigdy wcześniej
nie widziałam, żebyś opuszczał dom o tej godzinie –– zaczęłam, wymyślając
szybko pierwsze, lepsze zdanie, byleby nie pogrążyć się w niekomfortowej ciszy.
–– Nie miałem
innego wyboru –– rzucił oschle, wzruszając ramionami.
Właśnie w tym
momencie moje ciało oblała fala wstydu, ponieważ mózg zechciał przypomnieć mi
ostatnie wydarzenie, jakie miało miejsce w szkolnym holu. Bohaterami takowego
zajścia był oczywiście Nishiki i banda chłopców z jego klasy, którzy wybrali
właśnie jego, jako obiekt do naśmiewania. Z tego, co zdążyłam usłyszeć od
innych, mój nowy sąsiad został okrzyknięty przydomkiem prymusa i raczej chciał
uniknąć podobnego zajścia.
–– Wybacz, nie
powinnam…
–– Nie przejmuj
się. –– Zmusił się do lekkiego uśmiechu. –– Spływa po mnie wszystko, co mówią. Teraz przynajmniej będę mógł dłużej pospać.
Z jakiegoś
dziwnego powodu miałam wrażenie, że mówi szczerze. Czy będąc dzieckiem,
naprawdę można się aż tak nie przejmować innymi?
–– Mimo wszystko,
mogłam się przymknąć.
–– Rany, wyluzuj
–– wycedził, przewracając oczami.
Nishiki od zawsze ukazywał
na twarzy wiele emocji, i chyba też z tego powodu w późniejszych latach go
uwielbiałam.
–– Nie masz
koleżanek, do których mogłabyś się przyczepić? –– zapytał niespodziewanie. Aż
ociekał bezpośredniością.
Popatrzyłam się na
niego zdezorientowana.
–– Co?
–– Widuję cię na
korytarzu, jak z jakimiś rozmawiasz –– kontynuował, poprawiając okulary na
nosie. –– Dlaczego więc do nich nie
dołączysz?
Zatrzymałam się
gwałtownie. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Nigdy nie miałam do
czynienia z sytuacja, w której obca osoba zadawała zbyt osobliwe pytania. Wszystkie
koleżanki mieszkały po drugiej stornie Suchīruu~iru, dlatego też spotykałyśmy
się dopiero w budynku podstawówki. Skoro Nishiki wiecznie bywał sam, dlaczego
odpychał kogoś, z kim mógł zwyczajnie porozmawiać? Jasnowłosy chłopak stał się
dla nie pewnego rodzaju zagadką, którą zdecydowałam się rozstrzygnąć. Powinien
pokazywać się z jak najlepszej strony, kiedy ewidentnie wolał dociąć coś
niemiłego.
Ku mojemu
zdziwieniu również przystanął, odwracając tułów w moja stronę. Nie potrafiłam
rozgryźć, w jaki sposób na mnie patrzył. Co innego, gdyby normalnie spojrzał,
ale on świdrował mnie swoimi bursztynowymi oczami. Skamieniałam, czując, jak
trudno mi było się poruszyć. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w
gardle i w żaden możliwy sposób nie chciały wydostać się przez jamę ustną. Rozmówca
wyglądał, jakby odpowiadał mu mój obecny stan.
Powoli przysuwał
się do przodu, w moja stronę. Przystając naprzeciwko, skrzyżował ręce i uniósł
jedną brew do góry. Przewyższał mnie co najmniej o głowę, co odróżniało go od
innych chłopców, którzy byli może niewiele wyżsi, bądź tego samego wzrostu. Kiedy
przysunął się bliżej, zwróciłam uwagę na dziwny gest, który wykonał, zapewnie
nieświadomie. Poruszył kilka razy dziurkami nosa, jakby chciał poczuć jakiś
zapach.
–– Nie powinnaś
zawracać sobie mną głowy –– powiedział szybko, z mało efektywnym tonem. Skierował
się znowu w kierunku szkoły. Dopiero, kiedy oddalił się, poczułam, jakby moje
ciało powróciło do starego stanu.
–– Nic dziwnego,
że dzieci przezywają cię dziwnym! –– Ryknęłam głośno, aby nie puścił tego mimo
uszu.
Narastał we mnie
dziwny gniew, nie należałam do wybuchowych bachorów, dlatego też takie
zachowanie pasowałoby raczej do kogoś innego. Szłam powoli, byleby utrzymywać
odpowiedni dystans pomiędzy nami. Nie miałam pojęcia, czy dotarły do niego moje
słowa, aczkolwiek nie odezwał się już nic więcej. Zapewne nie byłam jedyną,
która mu to przekazała. Z jakiegoś powodu posiadał negatywna opinię, i
to nie tylko wśród rówieśników.
Próbowałam
skojarzyć, do której klasy mógł uczęszczać. Seki Omori powiedział mi kiedyś, że
jest starszy od nas o dwa lata, ponieważ należał do klasy jej kuzyna. A Seki,
jak to Seki uwielbiała plotkować, co odziedziczyła po swojej matce, która
wiedziała o mieszkańcach wsi prawie wszystko. W owym momencie ucieszyła się w
duchu, iż nie przebywałam u państwa Gakuhsów. Przynajmniej nie musiałam mieć z
nim nic wspólnego.
Powoli zbliżaliśmy
się do podstawówki. Cztery metry od szkoły mieścił się przystanek autobusowy, a
obok niego tablica ogłoszeń, jakie napływały do Suchīruu~iru. Wokół niej zebrał
się tabun uczniów, zaciekawionych dużym plakatem. Zauważyła, że Nishiki zwolnił
i podszedł do tablicy dopiero wtedy, kiery reszta osób odeszła. Wpatrywał
się w nią jak zahipnotyzowany, jakby totalnie zapomniał, iż szłam za nim.
Zbliżając się, stanęłam i również spojrzałam na plakat. Rozszerzyłam szeroko
oczy.
Ogłoszenie
przedstawiało ghoula, który trzymał w buzi oderwaną, ludzką rękę. Widniały na
nim napisy, nawołujące do zwalczania zła i pozbywania się (jak to uznali)
kanalii, które chcą nas zjeść. Plakat został skonstruowany w idealny sposób,
dzięki czemu przykuwał uwagę. Kątem oka
ujrzałam, iż na Niashikim również zrobił wrażenie. Pobladł na twarzy i wyglądał
na zahipnotyzowanego. Po jakimś czasie drgną, jak gdyby dopiero dotarło do
niego to, co właśnie widział.
–– Zastanawia
mnie, czemu teraz władze się ich boją –– wybąknęłam, kiedy miałam siedzieć
cicho i nic się do niego nie odezwać. Nishiki, najwidoczniej nie zdający sobie
sprawy, że przystanęłam tuż za nim, spojrzał na mnie zdezorientowany. –– Wydaje
się to trochę dziwne, zwłaszcza, że ghoule istnieją podobno od zawsze.
Tym razem to on
mrugał energicznie oczami. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale
natychmiast je zamknął. Powtórzył tę czynność jeszcze z kilka razy, aż
spasował.
–– Wysokie nagrody
dają za ujawnienie ich tożsamości –– mówiłam dalej, a powinnam była wziąć z niego przykład i nie odzywać się. –– I jak tu
na nich naskarżyć, gdy nie wierzysz, że żyją w naszej wsi! Zwłaszcza, że żadnego nigdy nie spotkałam. Może
i wydają się straszne, ale z drugiej strony mają w sobie coś fascynującego.
Jakby naprawdę były nowo odkrytym gatunkiem.
Jego twarz dalej
nie ukrywała szoku, jaki pojawił się po moich wypowiedziach. Czyżbym była jedyną,
która posiadała o ghoulach odmienne zdanie?
–– Chyba miałeś rację –– ponownie przerwałam trwającą ciszę. Czułam się trochę
niezręcznie. –– Powinnam spotykać się tylko
ze swoimi koleżankami.
Ruszając do
wejścia, poczułam jak położył dłoń na moim ramieniu. Nie potrafiłam
zmusić się do odwrócenia głowy. Wystarczyło, iż usłyszałam słowa, które w końcu
zapragnęły wylecieć z jego ust.
–– Zadziwiające,
że na jednej planecie istnieją tak bardzo podobne, jak i różniące się istoty, co
nie?
Kimi
~1982~
„[...]
życie to nieprzerwane pasmo niespodzianek...” Andrzej Sapkowski
Każdy z nas inaczej opisałby idealnego przyjaciela. Niektórzy potrzebują ich do balowania, spotykania się po to, aby swoje relacje uczcić przy pomocy rozluźniających trunków, inni zaś preferują posiadać kogoś, z kim mogą odpocząć i zamknąć się w swoim „grupowym” świecie. Nie powinno się debatować na temat, jaki rodzaj przyjaciela jest praktyczniejszy. Przyjaciel to po prostu osoba, która jest ci bliska, i jeżeli będzie cię szanować, to nie ważne jest, do jakiej grupy można go zaliczyć. Ma być po prostu dla człowieka jak drugie wcielenie.
Swoją prawdziwą
przyjaciółkę poznałam dopiero w wieku dwudziestu lat. Trochę późno, zważywszy,
że niektórzy posiadają kogoś takiego od dzieciństwa. Wcześniej dysponowałam po
prostu koleżankami, dlatego też nie obawiałam się wyjechać na studia do stolicy
Japonii. Obce miasto zwiastowało nadchodzący początek czegoś nowego, czegoś
nieużywanego, co powinno mi pomóc oddalić się od drastycznej przeszłości. Czy
sprawdziło się w swojej roli? Trudno mi określić, zważywszy na fakt, iż
wspomnienia (czy się chce, czy nie) są uczepione naszej duszy niewidzialnym
łańcuchem, którego za żadne skarby nie da się rozciąć.
Dlatego też,
dziękowałam Bogu, za to, że obdarzył mnie jedną osobą, której mogłam
opowiedzieć wszystko. Moje przeżycia związane z latami siedemdziesiątymi
powinnam zamknąć w swojej świadomości i nie wypuszczać na światło dzienne.
Przyjaciel był jedyny, który tak naprawdę mógł mi w jakikolwiek sposób pomóc. A
żeby tego dokonać, musiał poznać cała prawdę.
Stałam przed
pomalowanymi na biało drzwiami, które prowadziły do gabinetu lekarskiego. W ten
dzień deszcz lał niemiłosiernie, niczym w 1969 roku, kiedy pierwszy raz
ujrzałam Nishiego i jego siostrę, stojących ze swoją ciotką przed wejściem do
domu. Czekałam dobre dwadzieścia minut, przez co zaczęłam się trochę
niecierpliwić. Po upływnie kolejnych dziesięciu, zdecydowałam się ponownie
zapukać. Poskutkowało, gdyż moim oczom ukazała się Akira Koutarou – niziutka,
starsza ode mnie blondyneczka, czyli nikt inny, jak jedyna bratnia duszą, jaką
udało mi się odnaleźć w Tokio. Zwykle uśmiech nie schodził jej z twarzy,
natomiast w obecnej chwili wydawała się troszeczkę podenerwowana. Za jej
barkami zauważyłam pacjenta, który szykował się do opuszczenia gabinetu.
–– Pali się czy co?! ––
ryknęła, aż pacjent drgnął i wybiegł z pomieszczenia, zostawiając nas dwie,
skazane tylko i wyłącznie na siebie.
–– Proszę, nie gniewaj
się! –– zawtórowałam tym samym tonem. –– Okej, przyznam, powinnam była
poczekać.
Każdy, kto znał Akirę,
wiedział, że miała ona dziwny nawyk, który nakazywał jej nie dotrzymywać
dokładnego terminu, w jakim umawia się z kimś poza pracą. I jak na złość,
dzisiaj też musiało tak być!
–– Jestem ostatnią
osobą na świecie, która potrafiłaby się wściekać o taką głupotkę ––
stwierdziła szczerze, przez co jej nastrój automatycznie się zmienił.
Uśmiechając się, poczułam jak jej dłoń poklepała mnie po ramieniu (ze swoim
wzrostem, ciężko jej było dosięgnąć mojej głowy).
Udałyśmy się do naszej
ulubionej knajpki, umiejscowionej w centrum stolicy. Miała w sobie coś, co
budowało idealny nastrój, sprzyjający towarzyskim spotkaniom. Wnętrze urządzone
było w stylu retro, a największą zaletę lokalu stanowiły odpowiednie
odległości, dzielące wszystkie stoły. Dzięki nim, można było dyskutować o
każdych tematach, nawet największych sekretach, a i tak nikt siedzący obok nie
usłyszałby nic. Nie musze dodawać, iż właśnie takie miejsce odpowiadało moim
wywodom, ponieważ nigdzie indziej nie czułabym się pewniej, jak właśnie tutaj.
Zamówiłyśmy sobie
alkoholowe co nieco. Na początku sprzeciwiałam się takowej propozycji,
aczkolwiek Akira posiadała trudny do opisania dar przekonywania. Nie piłam od
jakiś dwóch miesięcy, dlatego myśl o wlaniu w siebie procentowego trunku nieco
zniechęcała mnie. Pomimo próby odejścia z podobnego pomysłu, skończyło się na
tym, że po dwóch godzinach prosiłam przy barze o kolejne (już czwarte) piwo.
Czasami miałam wrażenie, że Kotarou namawiała mnie do picia, w celu wyciągnięcia
kolejnych informacji na mój temat, zwłaszcza, iż po upojeniu potrafiłam być
nieco bardziej wylewna, niż w przypadku posiadania trzeźwego umysłu. To nie tak,
że zawsze rozmawiałyśmy o przeszłości, ale bywały takowe dni, podczas których
owy temat górował pośród wszystkich innych.
Akira oprócz zdolności
medycznych, wyróżniała się też ogromną wyrozumiałością i altruizmem, przez co
przyciągała do siebie wiele ludzi. Trudno wyobrazić sobie lepszą osobę,
której można zwierzyć się ze wszystkiego. Każdy kochał Akirę, może i sprawiała
wrażenie nieco świrniętej blondynki, jej wariactwo podpowiadało innym. Z jakiś
niewytłumaczonych powodów Koutarou darzyła mnie ogromna sympatią, mimo że
między nami istniała potężna różnica charakteru. Do tego przypominałam jej
pewna osobę. Kogoś, kto był jej bliski, i z kim straciła kontakt wiele lat
temu.
Tego dnia poruszałyśmy
różne kwestie. Wieczór przemijał w znakomitej atmosferze, którą pogłębiał
narastający poziom alkoholu we krwi. Najdłużej skupiłyśmy się wokół
irytujących, starszych pacjentów, których liczba drastycznie wzrastała, jakby
nie zadowalała ich wystarczająco dobra (jak na lata osiemdziesiąte) opieka
medyczna.
–– Nie miałabym
cierpliwości do takich osób –– skomentowałam, upijając kolejny łyk piwa. Coraz
bardziej nabierała mnie ochota na zamówienie Shochu –
japońskiego drinka, najczęściej wytwarzającego z ziaren jęczmienia, bądź
ryżu. Miałam ponownie ruszać do baru, kiedy rozum podpowiadał mi, aby zostać na
miejscu. W obrębie naszego stołu rozległ się dźwięk mojego głośnego czknięcia.
–– Chyba powinnaś
przystopować –– zaśmiała się Akira. Właśnie skończyła liczyć, ile fajek zostało
jej w opakowaniu. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, czemu truła swój organizm,
kiedy namawiała pacjentów do zdrowszego trybu życia.
Taka chujowa robota –
odpowiedziała mi kiedyś, gdy zdecydowałam się zadać jej to pytanie.
–– Przypominam, że nie
miałam w planach dzisiaj pić –– chrząknęłam.
–– Ups! Przykro, że
zawsze je muszę popsuć. –– Kończąc mówić, posłała mi niewidzialnego całusa.
Na mojej twarzy pojawił
się szeroki uśmiech, odsłaniający zęby. Kotarou była drugą osobą, jaką poznałam,
która potrafiła wywołać u mnie takową reakcję. W zdegradowanym społeczeństwie
trudno o zdobycie wartościowego człowieka. Wiedziałam, że w każdej chwili
mogłam jej zaufać.
–– Muszę ci o czymś
powiedzieć –– zaczęła, nie patrząc mi w oczy. –– Ale najpierw pozwól zadać mi
jedno pytanie.
–– Em… okej.
Miałam wrażenie, iż
czekałam wieczność, zanim zdecydowała się powrócić do głosu.
–– Wylatuję do Ameryki.
–– Co?!
–– Kimi, zdaję sobie
sprawę, co teraz myślisz, ale posłuchaj. Ja …
Moje wnętrze zaczęło
wirować, mózg stał się nienaturalnie ociężały. Nie mogłam uwierzyć w żadne słowo,
które przed chwilą usłyszałam.
–– Czemu chcesz
wyjechać? –– Nie pozwoliłam jej dokończyć. –– Przecież masz tutaj wszystko:
dom, dobrą pracę, przyjaciół. Nigdy nie narzekałaś na swoje życie, tak samo jak
nie podawałaś powodów, przez które miałabyś się wyprowadzić. Zwłaszcza na inny
kontynent!
–– Spodziewałam się
takiej reakcji –– westchnęła.
–– Nie chcę, żebyś mnie
zostawiła.
Sądząc po jej minie,
obawiała się moich słów.
–– Nie bądź zła.
–– Nie jestem, ale
owszem, przykro mi.
–– Nie tylko tobie.
–– Odpowiesz mi na
pytanie?
Koutarou zacisnęła usta
w wąską linię. Miałam wrażenie, że zaraz
nastąpi najgorsze.
–– Przez Kumiko.
–– Kumiko Abakare?
–– Tak.
–– Przecież ona nie
żyje! –– krzyknęłam, tracąc kontrolę nad emocjami. Czułam niepotrzebnie
narastającą wściekłość.
–– Nie podnoś głosu ––
poprosiła spokojnie.
–– Pragniesz opuścić
wszystko dla osoby, która ciebie zostawiła? Przecież wiesz, że musiała to
zrobić.
–– Powinnaś spróbować
mnie zrozumieć.
–– Nie spotkasz jej.
–– Nie masz tej
pewności.
–– Ona już nigdy nie
wróci.
Obie przymknęłyśmy się
w tym samym momencie. Poczułam, że powiedziałam o kilka słów za dużo. Akira
wyglądała na zszokowaną, ponieważ odkąd straciły kontakt wierzyła, że nadejdzie
ten moment, kiedy się ponownie zobaczą. Dlatego też, często poruszałyśmy tematy
związane z wcześniej wspomnianą Abakare, gdyż jej historia idealnie pasował do
moich problemów z przeszłości.
Koutarou poznała
Kumiko, kiedy była jeszcze dzieckiem. Obie miały tyle samo lat, często spędzały
razem czas, uczęszczały nawet do jednej klasy w podstawówce. Na początku nie
przepadały za sobą, jednak z czasem ich więzi poczęły się zacieśniać, ponieważ
musiały widywać się codziennie.
–– Tęsknie za nią, tak
samo jak ty za Nishikim –– odezwała się, przerywając niezręczną ciszę. Doznałam
dziwnego ukłucia w sercu.
–– W porównaniu do kogoś,
nie próbuję siebie oszukiwać –– odpowiedziałam.
–– Warto mieć nadzieję.
–– Nie w tej sytuacji!
–– Muszę spróbować.
–– Opuściła ciebie,
ponieważ inaczej nie byłabyś bezpieczna! Zapomniałaś o tym?
–– Oczywiście, że nie!
Aczkolwiek, jeśli przebywa w Stanach, to tam raczej nic nam grozić nie będzie.
Kumiko od zawsze
marzyła o wylocie do Ameryki. Interesował się tamtejszym życiem, gdyż
nienawidziła Japonii. Denerwowały ją ciągłe zamieszki i brak spokoju, który
można było zaznać poza granicami naszej ojczyzny. Podobnie jak Akira, doskonale
wiedziała czego chciała i nie bała się podejmować żadnych środków, byleby
dopiąć swego.
–– W jaki sposób
zamierzasz ją odnaleźć? –– zapytałam, chcąc wymazać z pamięci ową konwersację.
Akira wzruszyła
ramionami.
–– Jedyne czego jestem
pewna, to tego, że powinnam znajdować się na tym samym kontynencie co ona ––
mówiła stanowczo. –– Inaczej nigdy nie dowiem się prawdy.
–– Kiedy zamierzasz
wylecieć? –– Chciałam nieco złagodzić atmosferę.
–– Nie mam pojęcia,
muszę najpierw porozmawiać z mężem. Jesteś na razie pierwszą osoba, która wie o
moich planach.
Nie ukrywając, poczułam
się trochę zaszczycona, jednakże mój nastrój dalej pozostawał zepsuty.
–– Przemyśl to jeszcze
raz na spokojnie –– zaproponowałam, łapiąc i ściskając jej dłonie.
W głębi duszy
pragnęłam, aby zrezygnowała ze swojego pomysłu i pozostała w Japonii. Nie
chciałam zostać opuszczona. Tylko z Akirą mogłam spędzać czas w
najodpowiedniejszy dla mnie sposób. Nikt inny nie pojąłby problemów, z którymi
i ja i ona musiałyśmy się borykać.
Do końca naszego
spotkania nie poruszałyśmy już więcej tego tematu. Dalej pozostawałam w
przejmującym nastroju, ale starałam się uśmiechać i od czasu do czasu zażartować.
Czas począł upływać nam bardzo szybko, więc niczym się obejrzałam, a wybiła
godzina, zgodnie z którą, musiałyśmy opuścić ulubiona knajpę. Deszcz wciąż nie
przestawał padać, i ubierając kurtkę usłyszałam słowa, jakich Akira nigdy nie
wypowiedziała:
–– Stale dziwiłam się,
czemu nie próbowałaś go odszukać.
Zesztywniałam,
zatrzymując się centralnie przed wyjściowymi drzwiami. Doskonale wiedziałam, o
kogo jej chodziło. W jednym momencie do mojej głowy napłynęły obrazy jego
surowej, a zarazem cudownej twarzy, jasnych i gęstych włosów oraz głosu, który
sprawiał, że mogłam go słuchać na okrągło. Od paru lat pragnęłam go bardziej,
niż kiedykolwiek, więc na siłę starałam się pogodzić z gorzką rzeczywistością.
Mój Nishiki, mój jedyny
mężczyzna, którego kochałam.
–– Bo wiem, że nie możemy się już więcej zobaczyć ––
odparłam, patrząc na spadające krople, które tak dziwnie przypominały mi własne
łzy.
Akira
~1970~
„Przyjaciel
to człowiek, do którego dzwonię po wielu miesiącach milczenia, a nie pyta:
dlaczego się nie odzywałaś, tylko mówi: cieszę się, że właśnie dziś słyszę Twój
głos” Roma Ligocka
Stałam, niczym kamień, zszokowana widokiem, który
rozpościerał się przede mną. Znajdowałam się w pokoju przyrodniej siostry i w
jednej chwili zdałam sobie sprawę, że byłam jedyną, która przebywała w domu. Z trudem
powstrzymywałam szloch, zapalczywie wydzierający się z mojego gardła. Jedna
dłonią zakryłam usta, zaś drugą ścisnęłam trzymany świstek papieru. W owej
chwili chciałam nie żyć, żałować, iż w ogóle zostałam wydana na ten świat.
Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado.
Wszystkie szafki i szuflady pozostawały odsunięte, a część ich zawartości,
(która nie została skonfiskowana)
porozrzucana po podłodze. Pierwszy raz widziałam nieposprzątany bałagan
w jej pokoju. Wiedziałam, że sytuacja stała się jeszcze gorsza, niż sobie
wyobrażałam.
Bez namysłu pobiegłam do telefonu stacjonarnego, znajdującego
się w salonie. Wykręciłam numer znajdujący się na papierze i prosiłam w duchu,
żeby odebrała za pierwszy razem. Nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć,
działałam impulsywnie, ponieważ nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Pragnęłam,
żeby mi wytłumaczyła wszystko jeszcze raz, żeby powiedziała, iż żartuje sobie
ze mnie.
–– Akira? –– zapytał cichy, piskliwy głosik po drugiej
stronie słuchawki. Poczułam, jak cały ciężar opada z mojego ciała.
–– Kumiko wracaj, proszę! –– krzyczałam.
Zapadła chwilowa cisza.
–– Nie mogę.
–– Nie gadaj bzdur!
–– Przez całe życie ciebie okłamywałam –– powiedziała, tym
razem drżącym tonem. Wyobrażałam sobie, w jakim musiała pozostawać stanie.
–– Dla mnie nie ma znaczenia, do jakiego gatunku należysz.
Nie chcę, żebyś mnie opuszczała, dlatego błagam wróć!
Nie wytrzymałam i pozwoliłam unieść się emocjom. Zerknęłam
jeszcze raz na kartkę, starając wymazać z pamięci jej treść, tak jak to się
robi w przypadku nocnych koszmarów. Nie otrzymując odpowiedzi, osądziłam, że
musiałam ciągnąć konwersację dalej.
–– Myślałam, że tata kłamał. A kiedy zobaczyłam liścik od
ciebie, to…
–– Nie mogłam dłużej tego w sobie trzymać.
–– Na pewno da się coś z tym zrobić.
–– Akira, nie zmienisz mojego pochodzenia.
–– Gówno mnie obchodzi, czy jesteś człowiek, ghoulem, czy
jakimś innym potworem! Zrozum, że nie chce ciebie stracić.
I znów nastał spokój, którego nie chciałam ponownie przerwać.
Przez chwile myślałam, że się rozłączyła, ale jej głos ponownie odezwał się.
Głos, którego nigdy więcej nie usłyszałam.
–– Akira, jeśli kiedykolwiek coś się zmieni, wiesz gdzie mnie
szukać –– rzuciła, płacząc i odłożyła słuchawkę.
Posiadałam olbrzymi mętlik w głowie. Mój mózg wytwarzał wiele
pytań, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. W owej chwili żałowałam, iż
żadne stworzenie na naszej planecie nie posiadało zdolności cofania czasu, bo
gdyby tak było, z pewnością postarałabym się wcześniej odnaleźć prawdę i
uratować nasze relacje, bez jedynej możliwości, jaką pozostawała rozłąka.
Przecierając oczy, upuściłam przez przypadek karteczkę. Coś
podpowiadało mi, że powinnam ją zatrzymać, gdyż pozostawała jedyną pozostawioną
przez nią rzeczą, którą mogłam mieć zawsze przy sobie. Podnosząc liścik, któryś
raz przeczytałam widniejący komunikat, napisany znanym, nieskazitelnym pismem:
Akira, nie wiem czy to czytając, jesteś
wściekła, czy zrozpaczona, ale chciałabym, żebyś wiedziała, że nigdy nie
przestane cię kochać, jako siostry. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak
chciałabym, żebyś wciąż pamiętała o mnie jako o najlepszej przyjaciółce.
Przebywam chwilowo w pewnym miejscu i podaje ci numer telefonu:
0-081-253-466-876. Jutro już mnie nie będzie w Japonii, dlatego jeśli
chciałabyś ostatni raz porozmawiać to będę przy telefonie.
Twoja Kumiko
Słowa znajdujące się na kartce powtarzałam w głowie, jak
mantrę. Żałowałam, że nie zdążyłam powiedzieć jej wszystkiego. Oczywiście, że
dalej uznawałam ją za swoją przyjaciółkę. Była moim jedynym i najlepszym
rodzeństwem, jakie ktokolwiek mógł posiadać. Naszła mnie ochota zadzwonienia
kolejny raz i powiedzenia jej tego, ale kiedy wykręciłam ponownie numer już
nikt nie odebrał.
Kimi
~1982~
„Czas
leczy wszystko, wszystko oprócz prawdy.”
Carlos Ruíz Zafón
Carlos Ruíz Zafón
Na następny dzień, tuż po spotkaniu z Akirą,
nie zjawiłam się ani na uczelni, ani w pracy, gdyż kac i ból głowy nie chciały
mi pozwolić na żadną z tych czynności. Do popołudnia leżałam w łóżku, umierając
i zakazując sobie spożycia tylu piw na raz. Dotychczas nie pochłaniałam
większych ilości alkoholu, dlatego też trudno mi było przyzwyczaić się do
aktualnego stanu, w którym się znajdowałam. Miałam wrażenie, jakbym usychała od
środka, niczym długo niepodlewana roślina.
Koutarou oczywiście
czuła się wyśmienicie, dlatego, iż posiadała mocny łeb i najwyraźniej została
stworzona do picia oraz imprezowania. Rano dzwoniła chyba z trzy razy, aby
wykorzystać odpowiednią sytuację i móc ponabijać się z pokrzywdzonego przez
chmiel człowieka. Nic nie wspominała o naszej wczorajszej rozmowie, która po
pewnym czasie zboczyła na nieodpowiedni tor.
W końcu zmusiłam się do
wstania. Nie przepadałam za leżakowaniem, czułam się wtedy, jakbym marnowała
dzień, który mogłam wykorzystać do innych pożytecznych czynności, na przykład
takich jak analizowanie kolejnych materiałów, potrzebnych do laboratorium, w
którym dostałam propozycje stażu. Mijając lustro, mieszczące się w mojej
niewielkiej kawalerce, powstrzymywałam się, aby nie zerknąć na swoje odbicie.
Nie chciałam nawet wiedzieć, jak musiałam wyglądać. Nalewałam do szklanki
kolejna porce wody z cytryną i obmyślałam, czy aby nie wrócić z powrotem do
łóżka, gdy niespodziewanie odezwał się dzwoniący telefon.
Nie śpieszyłam się z
odebraniem, ponieważ myślałam, iż Akira przesiadywała właśnie na przerwie i
znów chciała się ze mnie ponabijać. Powoli podeszłam do urządzenia i w
ostatniej chwili zdążyłam chwycić go w dłoń i przyłożyć do ucha.
–– Proszę, słucham.
–– Złapaliśmy kolejnego.
Poczułam, jak moja ręka
zadrżała. Dawno już nikt z laboratorium nie przekazała mi podobnego komunikatu.
Wiedziałam, że musiałam się zjawić tam jak najprędzej. Grzecznie
odpowiedziałam, iż zaraz będę, poczym umyłam zęby, ogarnęłam włosy, pomalowałam
się, przebrałam i wybiegłam z mieszkania, kierując się do miejsca, z którym
wiązałam przyszłoś, aby móc kontrolować poczynania innych ludzi.
Śpieszyłam się, jak
głupia, popychając ludzi na chodniku i prąc do najbliższego przystanku
autobusowego. Nienawidziłam momentów, podczas których musiałam tam dotrzeć, nie
wiedząc, z jakim ghoulem będę musiała mieć do czynienia. Bałam się, że okaże
się to ktoś, kogo znałam i kogo nie chciałabym ujrzeć zamkniętego w izolatce.
Wsiadając do komunikacji miejskiej, ogarnęło mnie dziwne, przeczucie, że tym
razem to będzie on.
A wolałabym, żeby
okazało się to nieprawdą.
OD AUTORA: Rozdział
wyszedł troszeczkę dłuższy niż myślałam, ale mimo wszystko mam nadzieje, że Was
nie zanudziłam ^^. Co mogę o nim powiedzieć? Nie pisałam go szybko, wolałam nie
spieszyć się, gdyż za każdym razem, gdy stukałam palcami o klawiaturę, nie
osiągałam zamierzonego efektu. Uważam,
że jest ciekawszy od poprzedniego, i wierzę, że z każdym kolejnym będziecie
mieć podobne do mnie odczucia. Mam w planach zacząć niedługo kolejną notkę,
aczkolwiek nie wiem jak to będzie z czasem, gdyż każda wolna chwila konkuruje z
pracą, a w systemie trzyzmianowym, nie zawsze się ma na wszystko ochotę. Przepraszam
więc tych, którzy musieli czekać tak długo!
Nie jestem zawodową pisarką, cały
czas się uczę i staram poprawiać swoje umiejętności, dlatego też dziękuję za
wyświetlenia, (których spodziewałam się mniej). Wciągnęłam się w te
opowiadanie, pisanie sprawia mi wielką przyjemność, więc tym razem mam zamiar
dokończyć bloga, choćby się paliło i działo coś innego. Zamierzam opublikować
następny rozdział pod koniec lipca, bądź na początku sierpnia. Oczywiście
zawsze jest możliwość, iż ukaże się wcześniej :) .