2.7.18

Kim tak naprawdę są ludzie?






Ikemoto

~2017~


Problemem nie jest problem, problemem jest twoje podejście do problemu.” Kapitan Jack Sparrow



Wszystkie dni, jakie spędzałem mieszkając w Nashville stanowiły pewnego rodzaju rutynę. Było mi dane zaznać ją dopiero w podeszłym wieku, moja młodość przypominała raczej chaotyczne zrządzenia losu, niż typowy i pełen ciekawych doznań okres. Owszem, posiadałem wiele wspomnień, które wiązały się z przeróżnymi przygodami, aczkolwiek większość z nich bardziej można było zaliczyć do tych, które każdy chciałby wymazać ze swojej pamięci. Każdej nocy nawiedzały mnie koszmary, jakby za wszelką cenę chciały pokazać, że przeszłość pozostanie ze mną na zawsze. I właśnie przez nie zdawałem sobie sprawę, jak mój dotychczasowy żywot okazał się chujowy.
Codziennie budziłem się o siódmej. Nieważne jak długo chciałbym pospać, zegar biologiczny najwidoczniej miał niezłą frajdę z niszczenia  potrzeb i zachcianek starzejącego się i wymęczonego organizmu. Potem zmuszałem się do wpychania w siebie jakiejś tam porcji śniadania. Ojciec Noah – Koki, z reguły towarzyszył mi podczas takowej czynności i nie raz zwracał mi uwagę za niewiarygodnie małą ilość pożywienia jaką przyswajałem. Nie moja wina, iż przez tyle lat każdy podstawowy produkt zdążył mi zbrzydnąć. Kiedy wszyscy zostawiali mnie w mieszkaniu, wtedy tak naprawdę skupiałem się na tym co było kiedyś. Domyślam się, że byłoby to dla niektórych nie do pomyślenia, jednakże nie każdy z wiekiem posiada chęci i siły do aktywnego spędzania czasu. W młodości żyłem w ciągłym pospiechu, dlatego ruchliwe bytowanie w aktualnym stanie nie wchodziło w żadną grę.
Dzisiejszy dzień miał jednak różnić się od pozostałych. Już samą rozbieżność stanowił brak wspólnego śniadania z Koki, który wraz z żoną poleciał na Bóg wie jak ważną konferencję, o której zdążył poinformować mnie kilka dni temu ten niedorozwinięty szczyl. Gdybym jeszcze mógł rezydować w mieszkaniu samotnie, dopiero wtedy poczułbym się spełniony. Jednakże los zechciał (z resztą już nie pierwszy raz) uniemożliwić mi otrzymania czegoś o co prosiłem od bardzo dawna, czyli spokoju.
Spojrzałem na godzinę, wyświetlającej się na moim smartfonie – współczesnym zamienniku telefonu stacjonarnego, który był w istocie jeszcze większym gównem niż jego poprzednik. Zbliżała się jedenasta, czyli miałem jakieś cztery godziny wolności, zanim jasnowłosy pedałek wróci ze szkoły. Dopiłem kolejne łyki kawy, po czym wstałem i odłożyłem kubek do zmywarki. Nie tknąłem dzisiaj nic co by było związane z żywnością. Jedyne co było pewne, to skurcze pęcherza, które nie świadczyły o niczym innym jak o tym, że jak zaraz nie znajdę się w toalecie to będę miał do zrobienia pranie zmoczonych portek.
Przyczłapałem na czas, kiedy podniosłem deskę ciepła ciecz momentalnie opuściła mój organizm. Kończąc westchnąłem z ulgi. Starość nie radość, jak to się mówi, zwłaszcza iż ciało z każdym upływającym rokiem coraz częściej odmawiało posłuszeństwa. Zakładając spodnie przypomniało mi się, jak to będąc nastolatkiem nie musiałem martwić się coś tak poniżającego jak popuszczenie. Wtedy wszystko było inne, owszem należałem do tego  pokolenia, które urodziło się pod koniec lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku i swoim bytem wkraczało powoli w urozmaicony w nowe technologie wiek dwudziesty pierwszy. Przez owy okres zdążyłem wystarczająco zauważyć, iż poprzez szybsze posuwanie się techniki do przodu, ludzki umysł wolał zrobić wyjątek i pozostać na miejscu, albo co gorsza, cofać się.
W młodości poznałem wiele osób. Gdybym chciał wszystkich wymienić, jestem pewien, iż połowy nawet bym nie pamiętał. Z reguły nie wyróżniali się niczym szczególnym, większość charakteryzowało podobne usposobienie, szczególnie nacechowane wieloma negatywami. Wspominałem wcześniej, iż zawsze śmiać mi się chciało z ludzi, którzy przez brak rozumu i z własnej głupoty sami siebie demaskowali? Jeśli nie, to można się łatwo zorientować do czego zmierzam. Nie raz już przeżyłem taką sytuację, kiedy przez zwyczajny przypadek stawałem się osobą przyłapującą innych, zajmujących się różnorodnymi zajęciami. Z reguły ich czynności nie interesowały mnie, ludzi posiadałem w pełnym poważaniu, jak dla mnie owa rasa mogłaby w ogóle nie istnieć. Trzeba przyznać, że odkąd wyewoluowali, jako jedyni ze wszystkich innych żyjących organizmów wprowadzili na świat zbyt wiele nieszczęścia. Nie trzeba się więc dziwić, czemu nauczyłem się nie zwracać uwagi na uczynki, których się dopuścili. Kiedyś może i bym się buntował, ale co teraz zdziała starzejący się mężczyzna? Jedyne co mi pozostało to nadal mieć w dupie, albo wtrącać się jedynie wtedy, kiedy jakaś sytuacja aż za bardzo by mnie zainteresowała. Tak właśnie było i dziś.   
Przechodząc korytarzem minąłem pokój Noah. Chłopak zostawił uchylone drzwi i gdyby nie one, to nie przyłapałbym go na tym, że zamiast siedzieć w szkole wołał zostać w chałupie i nie robić nic porządnego, poza ślęczeniem przed monitorem laptopa. Często spędzał na nim czas, co można uznać za dziwne, gdyż kiedyś młodzież przebywała  częściej na zewnątrz niż w pomieszczeniach. Wiadomo, Okularnik nie mógł różnić się od innych. Do dziś nie mam pojęcia za jakie grzechy to właśnie on musiał przybyć na ten świat.
— Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele Noah –– skwitowałem, wsuwając głowę do środka. Chłopak najwyraźniej nie spodziewał się tego. Podskoczył na krześle, trafiając głową w półkę znajdującą się jak na nieszczęście nad biurkiem.
Widząc jak masuje się po niej i krzywi swój ryj, spodziewałem się rozpoczęcia gwałtownej awantury.
–– Nie powinno cie interesować co robię, zostaw mnie w spokoju! –– warknął.
Na twarzy zagościł mi pełen nienawiści uśmiech. Jak ja uwielbiałem go wkurzać!
–– Ile razy mam ci powtarzać, że wypada mieć trochę szacunku do… –– próbowałem dokończyć, ale mi przerwał.
–– Powiedziałem wynocha!
Po tych słowach wstał gwałtownie i zaczął zamykać drzwi. W idealnym momencie przetrzymałem go za rękę i odepchnąłem. Wyglądał na zdziwionego, wszakże nie próbował się dalej do mnie zbliżyć. Zbył się tylko na poprawienie okularów zsuwających się mu po nosie.
–– Spróbujesz coś tylko powiedzieć starym, a…
–– Prędzej rodzicom.
–– Jedno i to samo. –– Przewrócił oczami. –– Nie zwracaj uwagi na to co robię. Im mniej będziemy sobie wchodzić w drogę, tym lepiej dla nas dwojga.
Coś w jego wypowiedzi nabierało sensu. W tym wypadku musiałem w duchu przyznać mu rację. Pokiwałem głową, dając mu do zrozumienia, że jak najbardziej zgadzam się na takie warunki.
–– Nie rozmawiam z nimi na twój temat, więc rób sobie chłopie co chcesz –– rzekłem. –– Bylebym nie musiał ponosić za to odpowiedzialności.
Tak naprawdę skłamałem, gdyż wiele konwersacji jakie prowadziłem z Kokim opierało się albo na moich wspomnieniach, albo na zachowaniu tego oto młodzieniaszka. Noah uniósł jedną brew do góry, jak gdyby spodziewał się usłyszeć kompletnie inna odpowiedź. Zbywając mnie machnięciem ręki, usiadł na fotelu i odwrócił się w stronę monitora.
Stałem w miejscu przez jakąś minutę, poczym chciałem odejść, ale mój wzrok przyciągnęła młoda dziewczyna, która nagle pojawiła się na ekranie. Posiadała ciemną skórę, przypominającą odcień mlecznej czekolady, długie, pokręcone, czarne włosy i szeroki, ciepły uśmiech. Widząc ją, automatycznie podszedłem bliżej. Zdjęcie przedstawicielki płci pięknej widniało na jakimś portalu społecznym. Pod spodem pokazywało się jej imię i nazwisko: Harper Burrow.
–– Dobra lala –– zagwizdałem.
Noah zacisnął dłoń na krawędzi biurka.
–– Chyba niedostatecznie się zrozumieliśmy.
–– Skąd ją znasz?
–– Nie twój interes.
–– Masz więcej fotek?
Blondynek przekręcił głowę w moją stronę.
–– Jesteś niepoważny!
–– No co? Nie musisz się denerwować, ta Harper naprawdę jest niezła –– stwierdziłem, tym razem szczerze. Od dłuższego czasu nie widziałem tak pięknej dziewczyny. Czując na sobie cały czas wwiercające się spojrzenie gówniarza, nie mogłem się powstrzymać i puściłem do niego zachęcające oczko.
Chłopak westchnął, wyglądając jakby naprawdę miał dość. Przez chwilę byłem pewny, że wyprosi mnie, natomiast on przesunął jej profil w dół.
–– Masz, przybliż się i sam sobie zobacz –– powiedział pod nosem.
Na początku nie potrafiłem stwierdzić, czy obecna chwila miała miejsce na żywo, czy mój mózg sam ją wyimaginował. Aczkolwiek posłuchałem propozycji i przysunąłem twarz do monitora. Pod imieniem i nazwiskiem widniało miejsce zamieszkania i szkoła, do której dziewczyna uczęszcza. Nie zdziwiło mnie, kiedy ujrzałem słowo Neshville i nazwę liceum Noah.
–– Mam rozumieć, że szykuje się nam szkolna parka?
–– Przestań już i zostaw mnie w spokoju! Wystarczająco dużo zobaczyłeś.
Uniosłem dłonie w geście poddania się.
–– Spokojnie –– próbowałem go uspokoić. –– Nigdy do domu żadnej nie przyprowadziłeś, więc chyba najwyższy czas, czyż nie?
Nishiki w twoim wieku dysponował już statusem w związku, pomyślałem.
Mina Noah zrzedła, ślepo wpatrywał się w jej profil, nie mówiąc nic więcej. Jeszcze kilka dni temu próbowałby się mnie pozbyć, a w chwili obecnej przypominał prędzej jakiegoś flaka, niż kapryśnego nastolatka, któremu coraz bliżej do dorosłości. Dopiero obudził się z letargu, kiedy kilka osób wysłało mu jakieś wiadomości na czacie. Wiedziałem więc, że nastąpił najlepszy moment, żeby się wycofać. Odwróciłem się bez słowa i skierowałem w stronę drzwi.
W owym momencie poczułem pewnego rodzaju dumę, ale nie taką jaka mogłaby wystąpić miedzy ojcem i synem, tylko coś bardziej przypominające ukojenie. Porównując go do pewnej osoby, byłoby nie do pomyślenia, aby przez dłuższą cześć młodości pozostawał sam. Może wiązał się z tym również fakt, iż między nimi musiało być coś nie tak. Znam Noah od dawna i wiedziałem, że gdyby chciał, to bez problemu potrafiłby zagadać do niejednej dziewczyny, a tym bardziej do tak ślicznej Harper.




Nishiki

~1969~

Przyjaciel to człowiek, który wie wszystko o tobie i wciąż cię lubi.” Elbert Hubbard


Nigdy nie czułem się tak obco, jak w momencie kiedy musiałem pierwszy raz pójść do kompletnie obcej szkoły, pełnej odrażających lamusów. Mieszkańców Suchīruu~iru, zwłaszcza dzieci i młodzież cechowała pewna, aż przesadna nienawiść wobec wszystkiego, co mogło w jakimś stopniu zagrozić człowiekowi, bądź nie zgadzało się z ich przekonaniami. Poważnie, wolałbym wegetować w domu i uczęszczać na indywidualne lekcje. Nawet podsunąłem podobny pomysł wujostwu, ale oni jak to oni stwierdzili, że przesadzam i powinienem się zaklimatyzować z innymi, ponieważ łatwiej mi będzie ukryć swoja prawdziwą naturę w śród ludzi.
Być może faktycznie mieli rację, aczkolwiek to nie zmieniało faktu, iż cholernie miałem dość tej odrażającej instytucji…
Uczniowie wkurzali mnie wieloma sprawami. Ewidentnie nie byli przyzwyczajeni do pojawiania się nowych uczniów. Prawie nikt do mnie nie podszedł, nie zagadał, jakby czuł, iż nie należę do ich gatunku. Parę osób wykazało inicjatywę, ale tylko po to, aby wypytać o interesujące ich rzeczy, typu skąd pochodzę i z jakiej racji wprowadziłem się do tej miejscowości. Potem traktowali mnie, niczym powietrze, jakbym nie istniał. Nie potrafię dokładnie stwierdzić, czemu stanowiłem dla nich obiekt do zlewania. Ani nie obrażałem nikogo, ani żadnej osoby nie obrzuciłem nieprzyjemnym wzrokiem. Możliwe, że posiadali intuicję, która nakazywałam im trzymać się ode mnie z daleka. Ta sposobność, jako jedyna wydawała się najbardziej racjonalna.
Chyba najbardziej irytowało mnie w nich, zbyt wielkie jak na dzieci, zainteresowanie ghoulami. Każdego dnia poruszali temat, który musiał być związany z moja rasą. Czasami zmuszałem się, aby przyznać im rację, bądź powiedzieć coś, żeby móc wykreować swoje alibi. W istocie, w moim wnętrzu rozpętywał się wtedy istny Armagedon. Nienawidziłem ich za to, co mogłoby się komuś wydawać śmieszne, ponieważ to właśnie mój gatunek stawał się powodem znikania niektórych z nich. Zgadza się, dopuszczałem się morderstw, wszakże taka była moja natura, nikt z nas nie wybierał sobie przed narodzinami, do jakiej grupy łańcucha pokarmowego chciałby należeć.
–– Słyszałeś, że ostatnio znaleźli jednego ciało?
–– Mama coś o tym wspominała!
–– Podobno moja sąsiadka natknęła się na jakiegoś za młodu.
–– Dlaczego do dziś się ich nie pozbyli?!
–– A co by było, gdyby…
Energicznie zatkałem sobie uszy, słysząc ową, nieprzyjemną dyskusję. W duchu modliłem się, aby czas przyspieszył, umożliwiając szybsze zakończenie lekcji. Za każdym razem o niczym innym nie marzyłem, jak o prędkim powrocie do domu. U cioci Chiyeko mogłem być sobą, nie udawać nikogo, a tym bardziej człowieka.
Rzadko kiedy po szkole przebywałem sam w domu. Właśnie dziś musiał wydarzyć się ten jeden z nielicznych dni, gdy pilnowanie domu Gakuhsów przypadło na moja odpowiedzialność. Wujek musiał wyjątkowo dłużej zostać w pracy, ciocia zaś udała się z Eriko i synem do miasta. Będąc szczerym, bywało mi to obojętne, zważywszy na fakt, iż do samotności przyzwyczaiłem się po tygodniu uczęszczania do budy. Brak kontaktu z kimkolwiek naprawdę nie robił na mnie już żadnego wrażenia.
Dużo czasu wolnego poświęcałem na naukę, nawet wtedy, kiedy mieszkałem jeszcze z rodzicami. Posiadałem kolegów, aczkolwiek nielicznymi z nich były ghoule, dlatego bezpieczniej było spędzać wieczory na pogłębianiu swojej wiedzy. Może to zabrzmieć trochę wzniośle, ale naprawdę posiadałem główkę do myślenia i zapamiętywania dużych ilości materiału. Zdarzało się, iż w klasie górowałem nad wszystkimi, pod względem najlepszych ocen i osiągnięć. Nie byłem kujonem, ale lubiłem, gdy nikt nie umiał dorównać moim osiągnięciom. Chociaż tę jedną rzecz mogłem otrzymać od życia.
Tak więc przebywałem w „swoim” pokoju, w towarzystwie otwartej książki, którą nauczycielka kazała przeczytać na najbliższe zajęcia z języka japońskiego. Swoją nieciekawą fabułą przyczyniła się do mojego znużenia. Na moment zasnąłem, zbudził mnie chłodny powiew powietrza, dobiegający z uchylonego okna. Próbując oprzytomnieć, sięgnąłem po różne zajęcia, byleby zapełnić czas i ponownie nie pozwolić się poddać opadającym powiekom.
W dość krótkim czasie zdołałem zrobić wiele rzeczy, poczynając od sprzątania kuchni, a kończąc na oglądaniu telewizji, w której oczywiście nic mnie nie urzekło. Znudzony wyłączyłem wkurzające pudło i rozłożyłem się na kanapie, wzdychając. Patrząc w sufit wyobrażałem sobie, jak wyglądałby sprawiedliwy świat, w którym żaden ghoul nie musiałby się ukrywać, a człowiek ginąć. W jakimś stopniu starałem się zrozumieć tok myślenia rówieśników, którzy tak naprawdę nie zdawali sobie sprawy, iż w ich najbliższym otoczeniu przebywał potwór, którego chcieli się pozbyć, tak samo jak ich rodzice. Na ich miejscu również egzystowałbym w ciągłym strachu, ale sam należąc do tego gorszego gatunku musiałem ryzykować wiele, aby tak naprawdę nie zostać zdemaskowanym.
Po całym domu rozległ się nieoczekiwany dźwięk dzwonka. Zdziwiony uniosłem się do pozycji siedzącej. Nikt z domowników nie zapominał zabierać ze sobą kluczy, dlatego moje ciało spięło się z powodu wizyty kogoś nieoczekiwanego. Ktoś zdążył jeszcze wcisnąć dzwonek z jakieś trzy razy, zanim zdecydowałem się wziąć w garść i podejść do drzwi. Zaglądając przez okno umieszczone obok, ujrzałem niską osóbkę przeciwnej płci. Akurat dziecko nie mogło mi w żadnym wypadku zagrażać, mimo to nie odczuwałem uciechy z tego powodu. Z mieszkańcami Suchīruu~iru chciałem w najbardziej możliwy sposób ograniczyć kontakty.
Niestety wypadało otworzyć drzwi.
–– Cześć –– rzuciłem, ponieważ tak nakazywała etykieta dobrego wychowania. Wychylając się, zamrugałem kilkakrotnie oczami.
Nie myliłem się, od razu stwierdzając, że miałem do czynienia z jakimś osobnikiem, któremu daleko było do osiągnięcia pełnoletniego wieku, ale spodziewałem się bardziej zobaczyć kogoś ze swojej klasy, niż kompletnie obcą osóbkę. Dziewczynka była niższa ode mnie, posiadała brązowe oczy i czerwone włosy. Mógłbym przysiąść, iż nigdy wcześniej jej nie spotkałem.
–– Hej –– zaczęła, nie wyglądając na speszoną. –– Moja mama pożyczyła chwilę temu coś od Pani Gaku i poprosiła mnie, żebym jej to oddała.
Kończąc, wyciągnęła w moja stronę niewielkie zawiniątko. W środku prawdopodobnie znajdował się jakiś przyrząd kuchenny.
–– Em… dzięki, przekaże jej jak wróci –– odparłem, łapiąc ową rzecz w rękę.
Chciałem zamknąć od razu drzwi, jednakże nieznajoma wyglądała, jakby nie myślała szybko się stąd zwijać. Czułem na sobie jej wzrok, co w jakimś stopniu mnie skonsternowało.
–– Coś jeszcze?
–– Nie, już nic –– odpowiedziała.
Pokiwałem głową, nie wiedząc co począć. Spławić ją, zamknąć drzwi, czy może coś innego zdziałać? Przywłoka poszerzyła swój uśmiech na twarzy, chcąc zrobić wrażenie pogodnej osoby. Biedna nie zdawała sobie sprawy, iż wyglądała jak niedorozwinięty debil.
–– Jestem Kimi –– rzuciła.
Uniosłem jedną brew.
–– Nishiki.
–– Pierwszy raz spotykam cię u pani Gaku.
–– Od pewnego czasu przebywam u niej częściej –– odparłem.
Ponownie zapadła niezręczna cisza.
–– Kiedyś zajmowała się mną i moim rodzeństwem.
–– Dobrze wiedzieć –– skłamałem.
Wyraz twarzy Kimi troszeczkę się zmienił, jakby wspomniała o czymś, co nigdy już nie nastąpi.  
–– To ja nie będę już przeszkadzać –– wymamrotała i odwróciła się, machając mi na pożegnanie.
Odwzajemniłem gest, mimo że nie miałem na niego ochoty. Zamykając drzwi, prześledziłem w którym kierunku się skierowała i podbiegając do kuchennego okna, mogłem spostrzec, iż mieszkała w domu znajdującym się tuż obok. W owym momencie mina mi zrzedła. Wszystko wskazywało na to, że dziewczynka w każdej chwili mogła podejść pod dom wujków. Zwłaszcza, kiedy sama wspomniała o swoich częstych wizytach.
Trudno określić czemu, ale Kimi zaczęła wydawać mi się osobą, od której trzeba będzie trzymać się z daleka. Popełniała wielki błąd, gdyż żaden człowiek nie powinien przebywać w domu, którym w każdej chwili domownicy byliby gotowi ją skonsumować. Z drugiej strony, swoim zachowaniem różniła się od innych pociech tej miejscowości. Emanowała od niej aura, przepełniona dobrą wolą, której brakowało tamtym dzieciom. Mimo wszystko, wchodziła w skład odmiennej grupy gatunkowej i nie ważne, czy okazałaby się jedyną normalną osobą w tej wsi, i tak nigdy nie utrzymałbym długiego kontaktu z człowiekiem.
W przeciwnym wypadku musiałbym ją pożreć.





Kimi

~1969~

Różni ludzie, różna mądrość.” Joseph Conrad


Siedziałam w kuchni, starając skupić się na najprzyjemniejszej czynności, jaką można wykonywać w tym pomieszczeniu. Obiad w żaden możliwy sposób nie chciał zostać przeze mnie pochłonięty, moje gardło odmawiało posłuszeństwa przy każdej próbie połknięcia posiłku.  Było to wtedy dla mnie dziwne, gdyż owy dzień nie przysparzał mi żadnych powodów do straty apetytu. W szkole powodziło mi się dobrze, z nikim się nie pokłóciłam, nic złego mnie nie spotkało. Jedyne co stanowiło dla mnie nowość to próba zagadania nowego członka domu sąsiadów, niejakiego Nishiki’ego. Podejmowanie nowych znajomości zazwyczaj nie leżało w mojej naturze, wtedy po prostu czułam, że na to wskazują maniery i tak też musiałam postąpić.
Kątem oka widziałam niezadowoloną minę mamy, której najwyraźniej nie podobał się widok pełnego talerza. Od jakiegoś czasu wracała wcześniej z pracy. Wiele rodzin zaczynało opuszczać tereny Japonii i osiedlać się w Europie, czy w Ameryce, tworząc tam nowe dzielnice pod pretekstem bezpieczniejszych warunków do życia. Nie miałam pojęcia, czy z podobnego powodu moja mama wolała więcej czasu spędzać w domu, czy stanowił to fakt, iż po ostatniej kłótni  z tatą, musiała zrezygnować z pomocy Pani Gaku. Ostatnio coraz częściej sprzeczała się z mężem, a powodem była jakaś dziwna teoria spiskowa przeciwko sąsiadom. Do tego wszystkiego nadejście nowego rodzeństwa komplikowało sprawę, ponieważ ojciec tym bardziej wolał uziemić ją w naszym obiekcie mieszkalnym.
–– Nie smakuje ci? –– zapytała, decydując się na owy gest trochę po czasie.
Uniosłam na nią swój wzrok.
–– Jest na prawdę dobre, tylko… –– zacięłam się w pół zdania. Tylko co? Nie potrafiłam sobie na to sama odpowiedzieć, a tym bardziej komuś innemu.
–– Źle się czujesz? Straciłaś apetyt?
Po usłyszeniu tego ostatniego osądziłam, że najlepiej będzie przytaknąć głową.
–– Jakoś nie mam ochoty na nic.
Wiedziałam, że nie polepszę swojej sytuacji, ale naprawdę nie miałam pojęcia jak to wytłumaczyć. Rzadko kiedy dopadał mnie jadłowstręt. Mama potrafiła smacznie przyrządzać różne posiłki, dlatego też ja i wszyscy moi bracia nie mieliśmy powodów do marudzenia  i zawsze byliśmy najedzeni. I nie tylko domownicy chwalili jej zdolności kulinarne. Nawet moja przyjaciółka – Seki Omori, z którą siedziałam w jednej ławce, namawiała mnie, abym przynosiła do szkoły więcej jedzenia, ponieważ na swoją matkę nie mogła liczyć. Głupio mi przyznać, ale taka też była prawda, pani Omori powinna mieć zakaz wstępu do kuchni i innych pomieszczeń, w których mogłaby nieumyślnie kogoś otruć.
–– Słońce –– zaczęła, siadając naprzeciwko i łapiąc w uścisk moją dłoń. Po korytarzu rozległ się wrzask rodzeństwa, które dawno skończyło swój przydział i nabrało energii do ścigania się po całym domu.  –– Jeśli ci coś dolega możemy jak najszybciej pojechać do lekarza.
–– Mamo, ja…
–– To zapewne przez tę pogodę. Same choróbska i wirusy panują.
–– Jestem zdrowa.
–– Powinnyśmy zdążyć na pociąg do miasta.
–– Nie musimy nigdzie…
–– Gdyby Jun był w domu…
–– Zrozum, że nic mi nie jest!
Może i nie powinnam się unieść, jednakże w innym wypadku faktycznie znajdowałabym się na siedzeniu pasażera i musiała znosić jej ciągłe biadolenie. Odkąd nasiliła się fala niebezpieczeństwa zagrażającego Japonii, miałam wrażenie, iż jej odbiło. Wiadomo, martwiła się o nas, ale powinna czasem zatrzymać zimną krew, a nie panikować na każdym kroku (przez co nie różniła się niczym od ojca).
Coraz częściej w szkole lekcje zostawały przerywane, tylko po to, aby edukować uczniów w dziedzinie obrony przed dziwnym gatunkiem, który podobno od dawna zamieszkiwał tereny wschodnich wysp Azji, i którego wszyscy przezywali ghoulami. Owe „potwory” (jak ich określano) nie różniły się z wyglądu niczym od człowieka. Mogłabym rzec, iż obrona przed kimś takim to jakiś absurd. Trudno przyswoić, iż na naszej planecie istnieją stworzenia, będące jakby kanibalami, tylko takimi, które nie mogą nic zmienić w swoim jadłospisie. Niewiele dzieci z mojego rocznika miało pojęcie o ghoulach, w tym ja sama. Duża część z nich zaczynała płakać po owych zajęciach. Przez moje ciało przenikało dziwne uczucie strachu, mieszane zarazem z ciekawością. Prędzej odczuwałam potrzebę zadawania  pytań, niż pochłonięciu się emocjom.
Problem stanowił fakt, iż nauczyciele niechętnie chcieli udzielać nam odpowiedzi. Wiedza małego Japończyka na temat ghouli nie powinna różnić się od tej traktującej o grypie, czy innych chorobach. Dla wielu z nas pozostawało więc tajemnicą, dlaczego dorośli nie podejmowali z dziećmi wszystkich ważnych kwestii. Dopiero w 1969 roku ministerstwo edukacji uznało, że w szkołach powinno poruszać się owe zagadnienia, jak gdyby wcześniej te istoty nie stanowiły zagrożenia. Wszyscy uczniowie z podstawówki w Suchīruu~iru znali siebie i nikomu by nie przyszło nigdy na myśl, aby wśród gromadki dzieci mieścił się zabójca.
–– To wszystko przez szkołę –– skłamałam.
Mama uniosła jedną brew do góry.
–– Dokucza ci ktoś?
–– Nie, nic z tych rzeczy! –– W tym momencie musiałam jak najszybciej wymyślić jakiś pretekst. –– Po prostu od jakiegoś czasu na lekcjach zaczęły pojawiać się eee… dziwne tematy.
W jednej minucie jej mina zdążyła zrzednąć, a ręce lekko zadrżały. Poczułam nagły napływ wyrzutów sumienia. Chciałam tylko, aby dała mi święty spokój, a zamiast tego pogorszyłam sprawę, naruszając widocznie ryzykowną dyskusję.
–– O czym konkretnie? –– zapytała niepewnie, połykając ślinę.
–– O… ghoulach.
Byłam pewna, że zacznie dramatyzować, natomiast ona starała się (na siłę) zachować spokój.
–– W szkołach powinni uczyć was bardziej przydatnych rzeczy –– stwierdziła, na co pokiwałam głową.
–– Od dawna o nich wiesz? –– zagadnęłam ostrożnie. Trudno edukować się o czymś, o czym nie miało się bladego pojęcia. A doskonale wiedziałam, iż mama powiedziałaby mi sama prawdę.
Kobieta westchnęła przeciągle.
–– Odkąd ukończyłam pięć lat.
Tym razem to ja wyglądałam na zszokowaną. Mrugałam energicznie oczami i rozdziawiłam lekko usta.
–– Czemu  nic mi o nich nie powiedziałaś?
–– Kimi, z twoim tatą naprawdę chcieliśmy unikać tego tematu.
–– Z tego co zauważyłam, wszyscy tego pragną –– prychnęłam cicho.
–– Inaczej nie posiadalibyście takiego dzieciństwa, jakie macie.
Nastąpiła krótka cicha. Nie wiedziałam, w jaki sposób interpretować jej wypowiedź. Skoro rodzicie chcieli dla nas dobrze, to czemu oświata zarządziła, iż zagadnienie o ghoulach stało się aż tak ważne?
–– Widząc po twojej minie, mogę stwierdzić, że nie bardzo mnie zrozumiałaś –– kontynuowała, na co przyznałam jej rację. –– Miałam nadzieję, że dowiesz się o nich dopiero za jakieś cztery lata, kiedy będziesz starsza i…
–– I?
–– I dopiero wtedy będziesz uważać na ludzi, których poznajesz.
Dalej nie miałam pojęcia co miała na myśli.
–– Nie powinno się tak robić zawsze?
Mama pokręciła energicznie głową.
–– Chodzi mi o to, że wiedząc o ghoulach bałabyś się nawiązywać kontakty z innymi.
Dopiero wtedy pojęłam, jak jej opinia okazała się trafna. Spróbowałam wyobrazić siebie kilka lat temu, kiedy poznawałam rówieśników. Gdybym myślałam wtedy o tych bestiach, to faktycznie wolałabym bezpiecznie siedzieć w domu, niż  próbować kogoś poznać
–– Z tego powodu tata zabronił nam przychodzić do państwa Gakuhsu? –– zapytałam bez zastanowienia.
Wszystko jakby zaczęło układać się w mojej głowie w jedną całość. Ostatnie awantury, które pojawiały się w domu zapewne były spowodowane strachem ojca przed ghoulami. Tylko czemu podjął się tego tak późno?
–– Twój tata jest właśnie dobrym przykładem tego, czego chciałam ominąć u ciebie i synów –– wymamrotała.
–– Nie wierzę, że są ghoulami! Przecież wtedy by nam nie pomagali.
–– To samo próbowałam mu wmówić. –– Z każdym kolejnym słowem jej twarz bladła i stawała się coraz bardziej załamana. –– Nie rozum go źle. On się o nas martwi, boi się, że kiedyś wróci do domu i nikogo tutaj nie zastanie. 
Trudno było mi pojąc, iż taka sposobność faktycznie mogła okazać się możliwa. Mój dziesięcioletni umysł najwyraźniej miał problemy z kalkulowaniem całej tej sytuacji. Wszystko w zastraszającym tempie skręcało na inny tor, jakby nasza planeta wybierała, która istota posiada największe szanse na prowadzenie spokojnego życia. Tym razem to przez moje ciało poczęły przechodzić dreszcze. Jakim cudem może nas nie być? Jak to przez ghoule możemy się rozdzielić?
Przed oczami pojawił mi się obraz rodziny Gakuhsu. Członkowie sąsiedniego domu od zawsze byli weseli i towarzyscy. Gdyby chcieli nas zjeść, to z pewnością zrobiliby to wcześniej, gdyż za każdym razem posiadali idealną okazję. Nieraz  pani Gaku częstowała mnie jakimś posiłkiem, który wspólnie pochłaniałyśmy, a z wiedzy, którą zaczerpnęłam w szkole wynikało, że ghoule przełknął tylko i wyłącznie mięso. Ludzkie mięso…
–– Mamo, mam do ciebie prośbę –– zaczęłam, opuszczając głowę ku dołu.
–– Tak?
Nabrałam w płuca duża ilość powietrza.
–– Postarasz się namówić tatę, aby pozwolił nam żyć tak jak dawniej?
Zauważyłam jak do jej oczu napłynęły łzy. Szybkim ruchem dłoni powstrzymała je przed dalszym potokiem. Wstając, podchodząc do mnie i tuląc, poczułam jak jej usta przybliżyły się do mojej głowy.
–– Tu już nic nie będzie takie jak kiedyś –– szepnęła bardziej do siebie niż do mnie.
Dopiero za kilka lat było mi dane doznać, iż mówiła całkowitą prawdę.  


***


–– Cześć Nishiki!
Po ulicy rozbrzmiał mój donośny głos. Wołany osobnik odwrócił się gwałtownie, słysząc swoje imię. Jego mina wskazywała, iż czuł się trochę zażenowany. Niezręcznie pomachałam w jego stronę i zbliżyłam się. Ku mojemu zdziwieniu nie olał mnie, tylko poczekał, aż w końcu stanęłam obok.
–– Hej –– odparł cicho. Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że w ogóle coś powiedział.
W takowym momencie pożałowałam, iż w ogóle go zawołałam. Sprawiał wrażenie, jakby nie miał zamiaru widzieć mnie w pobliżu. Kilka razy zauważałam przez okno, jak wychodził do szkoły, aczkolwiek przymierzał się do tego zbyt wcześnie, jakby lubił przesiadywać w niej pierwszy. Wyglądał przy tym trochę jak kujon, bądź pupilek nauczycieli.
Nie wiem, czy różniłam się czymś od innych uczniów podstawówki, ale muszę przyznać, że nawet ja zorientowałam się, iż chłopca unikano, jakby emanował dziwną aura, odpychającą ludzi. Często sam siedział na korytarzu, od czasu do czasu wdrażając się w jakąś krótką konwersację. Przezywali go na różne możliwe sposoby, najczęściej jednak używali określenia okularnik, bądź czterooka glista (jak na swój wiek był bardzo szczupły i wysoki).
–– Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś opuszczał dom o tej godzinie –– zaczęłam, wymyślając szybko pierwsze, lepsze zdanie, byleby nie pogrążyć się w niekomfortowej ciszy.
–– Nie miałem innego wyboru ­­–– rzucił oschle, wzruszając ramionami.
Właśnie w tym momencie moje ciało oblała fala wstydu, ponieważ mózg zechciał przypomnieć mi ostatnie wydarzenie, jakie miało miejsce w szkolnym holu. Bohaterami takowego zajścia był oczywiście Nishiki i banda chłopców z jego klasy, którzy wybrali właśnie jego, jako obiekt do naśmiewania. Z tego, co zdążyłam usłyszeć od innych, mój nowy sąsiad został okrzyknięty przydomkiem prymusa i raczej chciał uniknąć podobnego zajścia.
–– Wybacz, nie powinnam…
–– Nie przejmuj się. –– Zmusił się do lekkiego uśmiechu. –– Spływa po mnie wszystko, co  mówią. Teraz przynajmniej będę mógł dłużej pospać.
Z jakiegoś dziwnego powodu miałam wrażenie, że mówi szczerze. Czy będąc dzieckiem, naprawdę można się aż tak nie przejmować innymi?
–– Mimo wszystko, mogłam się przymknąć.
–– Rany, wyluzuj –– wycedził, przewracając oczami.
Nishiki od zawsze ukazywał na twarzy wiele emocji, i chyba też z tego powodu w późniejszych latach go uwielbiałam.  
–– Nie masz koleżanek, do których mogłabyś się przyczepić? –– zapytał niespodziewanie. Aż ociekał bezpośredniością.
Popatrzyłam się na niego zdezorientowana.
–– Co?
–– Widuję cię na korytarzu, jak z jakimiś rozmawiasz –– kontynuował, poprawiając okulary na nosie.  –– Dlaczego więc do nich nie dołączysz?
Zatrzymałam się gwałtownie. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Nigdy nie miałam do czynienia z sytuacja, w której obca osoba zadawała zbyt osobliwe pytania. Wszystkie koleżanki mieszkały po drugiej stornie Suchīruu~iru, dlatego też spotykałyśmy się dopiero w budynku podstawówki. Skoro Nishiki wiecznie bywał sam, dlaczego odpychał kogoś, z kim mógł zwyczajnie porozmawiać? Jasnowłosy chłopak stał się dla nie pewnego rodzaju zagadką, którą zdecydowałam się rozstrzygnąć. Powinien pokazywać się z jak najlepszej strony, kiedy ewidentnie wolał dociąć coś niemiłego.
Ku mojemu zdziwieniu również przystanął, odwracając tułów w moja stronę. Nie potrafiłam rozgryźć, w jaki sposób na mnie patrzył. Co innego, gdyby normalnie spojrzał, ale on świdrował mnie swoimi bursztynowymi oczami. Skamieniałam, czując, jak trudno mi było się poruszyć. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle i w żaden możliwy sposób nie chciały wydostać się przez jamę ustną. Rozmówca wyglądał, jakby odpowiadał mu mój obecny stan.
Powoli przysuwał się do przodu, w moja stronę. Przystając naprzeciwko, skrzyżował ręce i uniósł jedną brew do góry. Przewyższał mnie co najmniej o głowę, co odróżniało go od innych chłopców, którzy byli może niewiele wyżsi, bądź tego samego wzrostu. Kiedy przysunął się bliżej, zwróciłam uwagę na dziwny gest, który wykonał, zapewnie nieświadomie. Poruszył kilka razy dziurkami nosa, jakby chciał poczuć jakiś zapach.
–– Nie powinnaś zawracać sobie mną głowy –– powiedział szybko, z mało efektywnym tonem. Skierował się znowu w kierunku szkoły. Dopiero, kiedy oddalił się, poczułam, jakby moje ciało powróciło do starego stanu.
–– Nic dziwnego, że dzieci przezywają cię dziwnym! –– Ryknęłam głośno, aby nie puścił tego mimo uszu.
Narastał we mnie dziwny gniew, nie należałam do wybuchowych bachorów, dlatego też takie zachowanie pasowałoby raczej do kogoś innego. Szłam powoli, byleby utrzymywać odpowiedni dystans pomiędzy nami. Nie miałam pojęcia, czy dotarły do niego moje słowa, aczkolwiek nie odezwał się już nic więcej. Zapewne nie byłam jedyną, która mu to przekazała. Z jakiegoś powodu posiadał negatywna opinię, i to nie tylko wśród rówieśników.
Próbowałam skojarzyć, do której klasy mógł uczęszczać. Seki Omori powiedział mi kiedyś, że jest starszy od nas o dwa lata, ponieważ należał do klasy jej kuzyna. A Seki, jak to Seki uwielbiała plotkować, co odziedziczyła po swojej matce, która wiedziała o mieszkańcach wsi prawie wszystko. W owym momencie ucieszyła się w duchu, iż nie przebywałam u państwa Gakuhsów. Przynajmniej nie musiałam mieć z nim nic wspólnego.
Powoli zbliżaliśmy się do podstawówki. Cztery metry od szkoły mieścił się przystanek autobusowy, a obok niego tablica ogłoszeń, jakie napływały do Suchīruu~iru. Wokół niej zebrał się tabun uczniów, zaciekawionych dużym plakatem. Zauważyła, że Nishiki zwolnił i podszedł do tablicy dopiero wtedy, kiery reszta osób odeszła. Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany, jakby totalnie zapomniał, iż szłam za nim. Zbliżając się, stanęłam i również spojrzałam na plakat. Rozszerzyłam szeroko oczy.
Ogłoszenie przedstawiało ghoula, który trzymał w buzi oderwaną, ludzką rękę. Widniały na nim napisy, nawołujące do zwalczania zła i pozbywania się (jak to uznali) kanalii, które chcą nas zjeść. Plakat został skonstruowany w idealny sposób, dzięki czemu przykuwał uwagę.  Kątem oka ujrzałam, iż na Niashikim również zrobił wrażenie. Pobladł na twarzy i wyglądał na zahipnotyzowanego. Po jakimś czasie drgną, jak gdyby dopiero dotarło do niego to, co właśnie widział.
–– Zastanawia mnie, czemu teraz władze się ich boją –– wybąknęłam, kiedy miałam siedzieć cicho i nic się do niego nie odezwać. Nishiki, najwidoczniej nie zdający sobie sprawy, że przystanęłam tuż za nim, spojrzał na mnie zdezorientowany. –– Wydaje się to trochę dziwne, zwłaszcza, że ghoule istnieją podobno od zawsze.
Tym razem to on mrugał energicznie oczami. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknął. Powtórzył tę czynność jeszcze z kilka razy, aż spasował. 
–– Wysokie nagrody dają za ujawnienie ich tożsamości –– mówiłam dalej, a powinnam była wziąć z  niego przykład i nie odzywać się. –– I jak tu na nich naskarżyć, gdy nie wierzysz, że żyją w naszej wsi!  Zwłaszcza, że żadnego nigdy nie spotkałam. Może i wydają się straszne, ale z drugiej strony mają w sobie coś fascynującego. Jakby naprawdę były nowo odkrytym gatunkiem.
Jego twarz dalej nie ukrywała szoku, jaki pojawił się po moich wypowiedziach. Czyżbym była jedyną, która posiadała o ghoulach odmienne zdanie?
–– Chyba miałeś rację –– ponownie przerwałam trwającą ciszę. Czułam się trochę niezręcznie.  –– Powinnam spotykać się tylko ze swoimi koleżankami. 
Ruszając do wejścia, poczułam jak położył dłoń na moim ramieniu. Nie potrafiłam zmusić się do odwrócenia głowy. Wystarczyło, iż usłyszałam słowa, które w końcu zapragnęły wylecieć z jego ust.
–– Zadziwiające, że na jednej planecie istnieją tak bardzo podobne, jak i różniące się istoty, co nie?   





Kimi

~1982~

„[...] życie to nieprzerwane pasmo niespodzianek...” Andrzej Sapkowski

Każdy z nas inaczej opisałby idealnego przyjaciela. Niektórzy potrzebują ich do balowania, spotykania się po to, aby swoje relacje uczcić przy pomocy rozluźniających trunków, inni zaś preferują posiadać kogoś, z kim mogą odpocząć i zamknąć się w swoim „grupowym” świecie. Nie powinno się debatować na temat, jaki rodzaj przyjaciela jest praktyczniejszy. Przyjaciel to po prostu osoba, która jest ci bliska, i jeżeli będzie cię szanować, to nie ważne jest, do jakiej grupy można go zaliczyć. Ma być po prostu dla człowieka jak drugie wcielenie.
Swoją prawdziwą przyjaciółkę poznałam dopiero w wieku dwudziestu lat. Trochę późno, zważywszy, że niektórzy posiadają kogoś takiego od dzieciństwa. Wcześniej dysponowałam po prostu koleżankami, dlatego też nie obawiałam się wyjechać na studia do stolicy Japonii. Obce miasto zwiastowało nadchodzący początek czegoś nowego, czegoś nieużywanego, co powinno mi pomóc oddalić się od drastycznej przeszłości. Czy sprawdziło się w swojej roli? Trudno mi określić, zważywszy na fakt, iż wspomnienia (czy się chce, czy nie) są uczepione naszej duszy niewidzialnym łańcuchem, którego za żadne skarby nie da się rozciąć.
Dlatego też, dziękowałam Bogu, za to, że obdarzył mnie jedną osobą, której mogłam opowiedzieć wszystko. Moje przeżycia związane z latami siedemdziesiątymi powinnam zamknąć w swojej świadomości i nie wypuszczać na światło dzienne. Przyjaciel był jedyny, który tak naprawdę mógł mi w jakikolwiek sposób pomóc. A żeby tego dokonać, musiał poznać cała prawdę.
Stałam przed pomalowanymi na biało drzwiami, które prowadziły do gabinetu lekarskiego. W ten dzień deszcz lał niemiłosiernie, niczym w 1969 roku, kiedy pierwszy raz ujrzałam Nishiego i jego siostrę, stojących ze swoją ciotką przed wejściem do domu. Czekałam dobre dwadzieścia minut, przez co zaczęłam się trochę niecierpliwić. Po upływnie kolejnych dziesięciu, zdecydowałam się ponownie zapukać. Poskutkowało, gdyż moim oczom ukazała się Akira Koutarou – niziutka, starsza ode mnie blondyneczka, czyli nikt inny, jak jedyna bratnia duszą, jaką udało mi się odnaleźć w Tokio. Zwykle uśmiech nie schodził jej z twarzy, natomiast w obecnej chwili wydawała się troszeczkę podenerwowana. Za jej barkami zauważyłam pacjenta, który szykował się do opuszczenia gabinetu.
–– Pali się czy co?! –– ryknęła, aż pacjent drgnął i wybiegł z pomieszczenia, zostawiając nas dwie, skazane tylko i wyłącznie na siebie.
–– Proszę, nie gniewaj się! –– zawtórowałam tym samym tonem. –– Okej, przyznam, powinnam była poczekać.
Każdy, kto znał Akirę, wiedział, że miała ona dziwny nawyk, który nakazywał jej nie dotrzymywać dokładnego terminu, w jakim umawia się z kimś poza pracą. I jak na złość, dzisiaj też musiało tak być!
–– Jestem ostatnią osobą na świecie, która potrafiłaby się wściekać o taką głupotkę –– stwierdziła szczerze, przez co jej nastrój automatycznie się zmienił. Uśmiechając się, poczułam jak jej dłoń poklepała mnie po ramieniu (ze swoim wzrostem, ciężko jej było dosięgnąć mojej głowy).
Udałyśmy się do naszej ulubionej knajpki, umiejscowionej w centrum stolicy. Miała w sobie coś, co budowało idealny nastrój, sprzyjający towarzyskim spotkaniom. Wnętrze urządzone było w stylu retro, a największą zaletę lokalu stanowiły odpowiednie odległości, dzielące wszystkie stoły. Dzięki nim, można było dyskutować o każdych tematach, nawet największych sekretach, a i tak nikt siedzący obok nie usłyszałby nic. Nie musze dodawać, iż właśnie takie miejsce odpowiadało moim wywodom, ponieważ nigdzie indziej nie czułabym się pewniej, jak właśnie tutaj.
Zamówiłyśmy sobie alkoholowe co nieco. Na początku sprzeciwiałam się takowej propozycji, aczkolwiek Akira posiadała trudny do opisania dar przekonywania. Nie piłam od jakiś dwóch miesięcy, dlatego myśl o wlaniu w siebie procentowego trunku nieco zniechęcała mnie. Pomimo próby odejścia z podobnego pomysłu, skończyło się na tym, że po dwóch godzinach prosiłam przy barze o kolejne (już czwarte) piwo. Czasami miałam wrażenie, że Kotarou namawiała mnie do picia, w celu wyciągnięcia kolejnych informacji na mój temat, zwłaszcza, iż po upojeniu potrafiłam być nieco bardziej wylewna, niż w przypadku posiadania trzeźwego umysłu. To nie tak, że zawsze rozmawiałyśmy o przeszłości, ale bywały takowe dni, podczas których owy temat górował pośród wszystkich innych.
Akira oprócz zdolności medycznych, wyróżniała się też ogromną wyrozumiałością i altruizmem, przez co przyciągała do siebie wiele ludzi. Trudno wyobrazić sobie lepszą osobę, której można zwierzyć się ze wszystkiego. Każdy kochał Akirę, może i sprawiała wrażenie nieco świrniętej blondynki, jej wariactwo podpowiadało innym. Z jakiś niewytłumaczonych powodów  Koutarou darzyła mnie ogromna sympatią, mimo że między nami istniała potężna różnica charakteru. Do tego przypominałam jej pewna osobę. Kogoś, kto był jej bliski, i z kim straciła kontakt wiele lat temu.
Tego dnia poruszałyśmy różne kwestie. Wieczór przemijał w znakomitej atmosferze, którą pogłębiał narastający poziom alkoholu we krwi. Najdłużej skupiłyśmy się wokół irytujących, starszych pacjentów, których liczba drastycznie wzrastała, jakby nie zadowalała ich wystarczająco dobra (jak na lata osiemdziesiąte) opieka medyczna. 
––  Nie miałabym cierpliwości do takich osób –– skomentowałam, upijając kolejny łyk piwa. Coraz bardziej nabierała mnie ochota na zamówienie Shochu – japońskiego drinka, najczęściej wytwarzającego z ziaren jęczmienia, bądź ryżu. Miałam ponownie ruszać do baru, kiedy rozum podpowiadał mi, aby zostać na miejscu. W obrębie naszego stołu rozległ się dźwięk mojego głośnego czknięcia.
–– Chyba powinnaś przystopować –– zaśmiała się Akira. Właśnie skończyła liczyć, ile fajek zostało jej w opakowaniu. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, czemu truła swój organizm, kiedy namawiała pacjentów do zdrowszego trybu życia.
Taka chujowa robota – odpowiedziała mi kiedyś, gdy zdecydowałam się zadać jej to pytanie.
–– Przypominam, że nie miałam w planach dzisiaj pić –– chrząknęłam.
–– Ups! Przykro, że zawsze je muszę popsuć. –– Kończąc mówić, posłała mi niewidzialnego całusa.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, odsłaniający zęby. Kotarou była drugą osobą, jaką poznałam, która potrafiła wywołać u mnie takową reakcję. W zdegradowanym społeczeństwie trudno o zdobycie wartościowego człowieka. Wiedziałam, że w każdej chwili mogłam jej zaufać.
–– Muszę ci o czymś powiedzieć –– zaczęła, nie patrząc mi w oczy. –– Ale najpierw pozwól zadać mi jedno pytanie.
–– Em… okej.
Miałam wrażenie, iż czekałam wieczność, zanim zdecydowała się powrócić do głosu.
–– Wylatuję do Ameryki.
–– Co?!
–– Kimi, zdaję sobie sprawę, co teraz myślisz, ale posłuchaj. Ja …
Moje wnętrze zaczęło wirować, mózg stał się nienaturalnie ociężały. Nie mogłam uwierzyć w żadne słowo, które przed chwilą usłyszałam.
–– Czemu chcesz wyjechać? –– Nie pozwoliłam jej dokończyć. –– Przecież masz tutaj wszystko: dom, dobrą pracę, przyjaciół. Nigdy nie narzekałaś na swoje życie, tak samo jak nie podawałaś powodów, przez które miałabyś się wyprowadzić. Zwłaszcza na inny kontynent!
–– Spodziewałam się takiej reakcji –– westchnęła.
–– Nie chcę, żebyś mnie zostawiła.
Sądząc po jej minie, obawiała się moich słów.
–– Nie bądź zła.
–– Nie jestem, ale owszem, przykro mi.
–– Nie tylko tobie.
–– Odpowiesz mi na pytanie?
Koutarou zacisnęła usta w wąską linię.  Miałam wrażenie, że zaraz nastąpi najgorsze.
–– Przez Kumiko.
–– Kumiko Abakare?
–– Tak.
–– Przecież ona nie żyje! –– krzyknęłam, tracąc kontrolę nad emocjami. Czułam niepotrzebnie narastającą wściekłość.
–– Nie podnoś głosu –– poprosiła spokojnie.
–– Pragniesz opuścić wszystko dla osoby, która ciebie zostawiła? Przecież wiesz, że musiała to zrobić.
–– Powinnaś spróbować mnie zrozumieć.
–– Nie spotkasz jej.
–– Nie masz tej pewności.
–– Ona już nigdy nie wróci.
Obie przymknęłyśmy się w tym samym momencie. Poczułam, że powiedziałam o kilka słów za dużo. Akira wyglądała na zszokowaną, ponieważ odkąd straciły kontakt wierzyła, że nadejdzie ten moment, kiedy się ponownie zobaczą. Dlatego też, często poruszałyśmy tematy związane z wcześniej wspomnianą Abakare, gdyż jej historia idealnie pasował do moich problemów z przeszłości.
Koutarou poznała Kumiko, kiedy była jeszcze dzieckiem. Obie miały tyle samo lat, często spędzały razem czas, uczęszczały nawet do jednej klasy w podstawówce. Na początku nie przepadały za sobą, jednak z czasem ich więzi poczęły się zacieśniać, ponieważ musiały widywać się codziennie.
–– Tęsknie za nią, tak samo jak ty za Nishikim –– odezwała się, przerywając niezręczną ciszę. Doznałam dziwnego ukłucia w sercu.
–– W porównaniu do kogoś, nie próbuję siebie oszukiwać –– odpowiedziałam.
–– Warto mieć nadzieję.
–– Nie w tej sytuacji!
–– Muszę spróbować.
–– Opuściła ciebie, ponieważ inaczej nie byłabyś bezpieczna! Zapomniałaś o tym?
–– Oczywiście, że nie! Aczkolwiek, jeśli przebywa w Stanach, to tam raczej nic nam grozić nie będzie.
Kumiko od zawsze marzyła o wylocie do Ameryki. Interesował się tamtejszym życiem, gdyż nienawidziła Japonii. Denerwowały ją ciągłe zamieszki i brak spokoju, który można było zaznać poza granicami naszej ojczyzny. Podobnie jak Akira, doskonale wiedziała czego chciała i nie bała się podejmować żadnych środków, byleby dopiąć swego.
–– W jaki sposób zamierzasz ją odnaleźć? –– zapytałam, chcąc wymazać z pamięci ową konwersację.
Akira wzruszyła ramionami.
–– Jedyne czego jestem pewna, to tego, że powinnam znajdować się na tym samym kontynencie co ona –– mówiła stanowczo. –– Inaczej nigdy nie dowiem się prawdy.
–– Kiedy zamierzasz wylecieć? –– Chciałam nieco złagodzić atmosferę.
–– Nie mam pojęcia, muszę najpierw porozmawiać z mężem. Jesteś na razie pierwszą osoba, która wie o moich planach.
Nie ukrywając, poczułam się trochę zaszczycona, jednakże mój nastrój dalej pozostawał zepsuty.
–– Przemyśl to jeszcze raz na spokojnie –– zaproponowałam, łapiąc i ściskając jej dłonie.
W głębi duszy pragnęłam, aby zrezygnowała ze swojego pomysłu i pozostała w Japonii. Nie chciałam zostać opuszczona. Tylko z Akirą mogłam spędzać czas w najodpowiedniejszy dla mnie sposób. Nikt inny nie pojąłby problemów, z którymi i ja i ona musiałyśmy się borykać.
Do końca naszego spotkania nie poruszałyśmy już więcej tego tematu. Dalej pozostawałam w przejmującym nastroju, ale starałam się uśmiechać i od czasu do czasu zażartować. Czas począł upływać nam bardzo szybko, więc niczym się obejrzałam, a wybiła godzina, zgodnie z którą, musiałyśmy opuścić ulubiona knajpę. Deszcz wciąż nie przestawał padać, i ubierając kurtkę usłyszałam słowa, jakich Akira nigdy nie wypowiedziała:
–– Stale dziwiłam się, czemu nie próbowałaś go odszukać.
Zesztywniałam, zatrzymując się centralnie przed wyjściowymi drzwiami. Doskonale wiedziałam, o kogo jej chodziło. W jednym momencie do mojej głowy napłynęły obrazy jego surowej, a zarazem cudownej twarzy, jasnych i gęstych włosów oraz głosu, który sprawiał, że mogłam go słuchać na okrągło. Od paru lat pragnęłam go bardziej, niż kiedykolwiek, więc na siłę starałam się pogodzić z gorzką rzeczywistością.
Mój Nishiki, mój jedyny mężczyzna, którego kochałam.
–– Bo wiem, że nie możemy się już więcej zobaczyć –– odparłam, patrząc na spadające krople, które tak dziwnie przypominały mi własne łzy.



Akira

~1970~


„Przyjaciel to człowiek, do którego dzwonię po wielu miesiącach milczenia, a nie pyta: dlaczego się nie odzywałaś, tylko mówi: cieszę się, że właśnie dziś słyszę Twój głos” Roma Ligocka


Stałam, niczym kamień, zszokowana widokiem, który rozpościerał się przede mną. Znajdowałam się w pokoju przyrodniej siostry i w jednej chwili zdałam sobie sprawę, że byłam jedyną, która przebywała w domu. Z trudem powstrzymywałam szloch, zapalczywie wydzierający się z mojego gardła. Jedna dłonią zakryłam usta, zaś drugą ścisnęłam trzymany świstek papieru. W owej chwili chciałam nie żyć, żałować, iż w ogóle zostałam wydana na ten świat.
Pomieszczenie wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado. Wszystkie szafki i szuflady pozostawały odsunięte, a część ich zawartości, (która nie została skonfiskowana)  porozrzucana po podłodze. Pierwszy raz widziałam nieposprzątany bałagan w jej pokoju. Wiedziałam, że sytuacja stała się jeszcze gorsza, niż sobie wyobrażałam.
Bez namysłu pobiegłam do telefonu stacjonarnego, znajdującego się w salonie. Wykręciłam numer znajdujący się na papierze i prosiłam w duchu, żeby odebrała za pierwszy razem. Nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć, działałam impulsywnie, ponieważ nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Pragnęłam, żeby mi wytłumaczyła wszystko jeszcze raz, żeby powiedziała, iż żartuje sobie ze mnie.
–– Akira? –– zapytał cichy, piskliwy głosik po drugiej stronie słuchawki. Poczułam, jak cały ciężar opada z mojego ciała.
–– Kumiko wracaj, proszę! –– krzyczałam.
Zapadła chwilowa cisza.
–– Nie mogę.
–– Nie gadaj bzdur!
–– Przez całe życie ciebie okłamywałam –– powiedziała, tym razem drżącym tonem. Wyobrażałam sobie, w jakim musiała pozostawać stanie.
–– Dla mnie nie ma znaczenia, do jakiego gatunku należysz. Nie chcę, żebyś mnie opuszczała, dlatego błagam wróć!
Nie wytrzymałam i pozwoliłam unieść się emocjom. Zerknęłam jeszcze raz na kartkę, starając wymazać z pamięci jej treść, tak jak to się robi w przypadku nocnych koszmarów. Nie otrzymując odpowiedzi, osądziłam, że musiałam ciągnąć konwersację dalej.
–– Myślałam, że tata kłamał. A kiedy zobaczyłam liścik od ciebie, to…
–– Nie mogłam dłużej tego w sobie trzymać.
–– Na pewno da się coś z tym zrobić.
–– Akira, nie zmienisz mojego pochodzenia.
–– Gówno mnie obchodzi, czy jesteś człowiek, ghoulem, czy jakimś innym potworem! Zrozum, że nie chce ciebie stracić.
I znów nastał spokój, którego nie chciałam ponownie przerwać. Przez chwile myślałam, że się rozłączyła, ale jej głos ponownie odezwał się. Głos, którego nigdy więcej nie usłyszałam.
–– Akira, jeśli kiedykolwiek coś się zmieni, wiesz gdzie mnie szukać –– rzuciła, płacząc i odłożyła słuchawkę.
Posiadałam olbrzymi mętlik w głowie. Mój mózg wytwarzał wiele pytań, na które nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi. W owej chwili żałowałam, iż żadne stworzenie na naszej planecie nie posiadało zdolności cofania czasu, bo gdyby tak było, z pewnością postarałabym się wcześniej odnaleźć prawdę i uratować nasze relacje, bez jedynej możliwości, jaką pozostawała rozłąka.
Przecierając oczy, upuściłam przez przypadek karteczkę. Coś podpowiadało mi, że powinnam ją zatrzymać, gdyż pozostawała jedyną pozostawioną przez nią rzeczą, którą mogłam mieć zawsze przy sobie. Podnosząc liścik, któryś raz przeczytałam widniejący komunikat, napisany  znanym, nieskazitelnym pismem:

Akira, nie wiem czy to czytając, jesteś wściekła, czy zrozpaczona, ale chciałabym, żebyś wiedziała, że nigdy nie przestane cię kochać, jako siostry. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak chciałabym, żebyś wciąż pamiętała o mnie jako o najlepszej przyjaciółce. Przebywam chwilowo w pewnym miejscu i podaje ci numer telefonu: 0-081-253-466-876. Jutro już mnie nie będzie w Japonii, dlatego jeśli chciałabyś ostatni raz porozmawiać to będę przy telefonie.
Twoja Kumiko

Słowa znajdujące się na kartce powtarzałam w głowie, jak mantrę. Żałowałam, że nie zdążyłam powiedzieć jej wszystkiego. Oczywiście, że dalej uznawałam ją za swoją przyjaciółkę. Była moim jedynym i najlepszym rodzeństwem, jakie ktokolwiek mógł posiadać. Naszła mnie ochota zadzwonienia kolejny raz i powiedzenia jej tego, ale kiedy wykręciłam ponownie numer już nikt nie odebrał.




 Kimi

~1982~


„Czas leczy wszys­tko, wszys­tko oprócz prawdy.”
Carlos Ruíz Zafón


 Na następny dzień, tuż po spotkaniu z Akirą, nie zjawiłam się ani na uczelni, ani w pracy, gdyż kac i ból głowy nie chciały mi pozwolić na żadną z tych czynności. Do popołudnia leżałam w łóżku, umierając i zakazując sobie spożycia tylu piw na raz. Dotychczas nie pochłaniałam większych ilości alkoholu, dlatego też trudno mi było przyzwyczaić się do aktualnego stanu, w którym się znajdowałam. Miałam wrażenie, jakbym usychała od środka, niczym długo niepodlewana roślina.
Koutarou oczywiście czuła się wyśmienicie, dlatego, iż posiadała mocny łeb i najwyraźniej została stworzona do picia oraz imprezowania. Rano dzwoniła chyba z trzy razy, aby wykorzystać odpowiednią sytuację i móc ponabijać się z pokrzywdzonego przez chmiel człowieka. Nic nie wspominała o naszej wczorajszej rozmowie, która po pewnym czasie zboczyła na nieodpowiedni tor.
W końcu zmusiłam się do wstania. Nie przepadałam za leżakowaniem, czułam się wtedy, jakbym marnowała dzień, który mogłam wykorzystać do innych pożytecznych czynności, na przykład takich jak analizowanie kolejnych materiałów, potrzebnych do laboratorium, w którym dostałam propozycje stażu. Mijając lustro, mieszczące się w mojej niewielkiej kawalerce, powstrzymywałam się, aby nie zerknąć na swoje odbicie. Nie chciałam nawet wiedzieć, jak musiałam wyglądać. Nalewałam do szklanki kolejna porce wody z cytryną i obmyślałam, czy aby nie wrócić z powrotem do łóżka, gdy niespodziewanie odezwał się dzwoniący telefon.
Nie śpieszyłam się z odebraniem, ponieważ myślałam, iż Akira przesiadywała właśnie na przerwie i znów chciała się ze mnie ponabijać. Powoli podeszłam do urządzenia i w ostatniej chwili zdążyłam chwycić go w dłoń i przyłożyć do ucha.
–– Proszę, słucham.
–– Złapaliśmy kolejnego.
Poczułam, jak moja ręka zadrżała. Dawno już nikt z laboratorium nie przekazała mi podobnego komunikatu. Wiedziałam, że musiałam się zjawić tam jak najprędzej. Grzecznie odpowiedziałam, iż zaraz będę, poczym umyłam zęby, ogarnęłam włosy, pomalowałam się, przebrałam i wybiegłam z mieszkania, kierując się do miejsca, z którym wiązałam przyszłoś, aby móc kontrolować poczynania innych ludzi.
Śpieszyłam się, jak głupia, popychając ludzi na chodniku i prąc do najbliższego przystanku autobusowego. Nienawidziłam momentów, podczas których musiałam tam dotrzeć, nie wiedząc, z jakim ghoulem będę musiała mieć do czynienia. Bałam się, że okaże się to ktoś, kogo znałam i kogo nie chciałabym ujrzeć zamkniętego w izolatce. Wsiadając do komunikacji miejskiej, ogarnęło mnie dziwne, przeczucie, że tym razem to będzie on.
A wolałabym, żeby okazało się to nieprawdą.  




OD AUTORA: Rozdział wyszedł troszeczkę dłuższy niż myślałam, ale mimo wszystko mam nadzieje, że Was nie zanudziłam ^^. Co mogę o nim powiedzieć? Nie pisałam go szybko, wolałam nie spieszyć się, gdyż za każdym razem, gdy stukałam palcami o klawiaturę, nie osiągałam zamierzonego efektu.  Uważam, że jest ciekawszy od poprzedniego, i wierzę, że z każdym kolejnym będziecie mieć podobne do mnie odczucia. Mam w planach zacząć niedługo kolejną notkę, aczkolwiek nie wiem jak to będzie z czasem, gdyż każda wolna chwila konkuruje z pracą, a w systemie trzyzmianowym, nie zawsze się ma na wszystko ochotę. Przepraszam więc tych, którzy musieli czekać tak długo!
Nie jestem zawodową pisarką, cały czas się uczę i staram poprawiać swoje umiejętności, dlatego też dziękuję za wyświetlenia, (których spodziewałam się mniej). Wciągnęłam się w te opowiadanie, pisanie sprawia mi wielką przyjemność, więc tym razem mam zamiar dokończyć bloga, choćby się paliło i działo coś innego. Zamierzam opublikować następny rozdział pod koniec lipca, bądź na początku sierpnia. Oczywiście zawsze jest możliwość, iż ukaże się wcześniej :) .