18.9.18

Nieszczęścia






Kimi

~ 1969/ 1970 ~

Ludzie ciągle polują na to, czego się boją.” Tahereh Mafi  


–– Kto tam?!
Biegłam najszybciej jak potrafiłam, kierując się w stronę wyjścia, byleby tylko zdążyć otworzyć drzwi. Drażniący odgłos dzwonka rozbrzmiał ponownie, dając znać, iż miałam niewiele czasu. Podłużny dywanik, mieszczący się na korytarzu zechciał pokrzyżować moje zamiary. Docierając do niego, poślizgnęłam się i runęłam, spadając na brzuch, którym przejechałam prawie do samego celu. Zniesmaczona zacisnęłam usta, aby zdławić narastający w gardle krzyk bólu. Z głębi domu dotarł do mnie zapalczymi głos mamy:
–– Kimi, wszystko w porządku?
Znajdowała się w łazience, w której kończyła myć jednego z braci.
–– Tak! –– odkrzyknęłam, przewracając oczami, gdy miałam w zwyczaju reagować na głupie pytania.
–– Otworzy ktoś w końcu?!
Zamarłam, słysząc nieprzyjemny ryk nieznajomego. Wiedziałam, że nie mogłam zwlekać. W przeciwnym wypadku znaleźlibyśmy się pod obserwacją. A nikt z nas tego nie chciał. Że też w tym momencie rodzicie musieli być czymś zajęci i całe zadanie leżało w moich rękach!
Gwałtownie pociągnęłam za klamkę. Moim oczom ukazała się dwójka rosłych mężczyzn. Jeden z nich był rudy i trzymał niedopalonego papierosa w buzi, drugi zaś posiadał czarne włosy i gęstą brodę. Oboje ubrani byli w mundury policyjne. Nie wyglądali najgorzej, bywało, iż przyłaziły straszniejsze osobniki. Szybko skarciłam siebie za popędliwe myśli, gdyż zza ich nóg wyłonił się olbrzymi nowofundland. Pies patrzył na mnie antypatycznym wzrokiem, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że muszę mówić prawdę.
–– Dzieee… dzień dobry –– wydukałam.
Zauważyłam, jak rudy stróż prawa uniósł jedną brew do góry.
–– Są rodzice w domu?
–– Zajęci, dlatego ja podeszłam.
–– Pytam czy są!
–– Taaa… tak!
Poczułam jak po plecach spłynęły mi kropelki potu.
–– Robią coś ważnego? –– Tym razem odważył odezwać się ten drugi. –– Gotują, sprzątają, czy może próbują jakoś uciec?
Stałam nieruchomo, mrugając gwałtownie powiekami. W jednej chwili zrozumiałam, iż popełniłam błąd, decydując się podejść sama. Mężczyźni oraz pies powodowali, że mój umysł nie potrafił ukierunkować konwersacji na bezpieczna drogę. Z reguły rodzice pozbywali się funkcjonariuszy prawa, wiedzieli jak do nich zagadać oraz zachować się w najmniej podejrzany dla nich sposób. Więc trudno, aby dziesięcioletnie dziecko potrafiło pozytywnie wpłynąć na opinię policjantów, wezwanych przez Krajowego Komisarza do spraw Ochrony Życia i Szacunku Człowieka.
Wyżej wspomniany organ został powołany miesiąc temu przez władze państwa, w celu zachowania kontroli nad istotami zamieszkującymi tereny Japonii. Nakazał on od czasu do czasu kontrolować mieszkańców państwa, pod pretekstem odszukania ghouli rezydujących wśród ludzi. Wielu obywateli nie było przychylnych owemu przedsięwzięciu, ponieważ coraz częstsze najścia policji zmniejszały komfort życia i przede wszystkim naszą prywatność. Każdą wizytę trzeba było traktować jako nakaz, dlatego też zostałam zmuszona do nagłego podbiegnięcia do wyjścia.
–– Zadziwiające, że rodzice pozwalają dzieciom rozmawiać z glinami –– kontynuował, jakby nie przejął się moją postawą. –– Co o tym myślisz Eisaku? –– Zwrócił się do kompana.
Rudzielec wzruszył obojętnie ramionami.
–– Chyba będzie musiała nas wpuścić do środka.
Jak na potwierdzenie swoich słów, zrobili krok do przodu. Miałam już ustąpić im miejsca, kiedy ukazał się za mną ojciec. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Trzeba przyznać, że potrafił zachować zimną krew. Miny funkcjonariuszy natychmiastowo zrzedły.
–– Mam rozumieć, że pan jest ojcem dziewczynki? –– zagadnął Eisaku
–– We własnej osobie –– odpowiedział tata. –– Życzą sobie panowie przeszukania domu?
 Chyba zszokował ich swoją propozycją, gdyż popatrzyli na siebie w tym samym momencie.
–– Takowe przedsięwzięcie nie będzie konieczne –– chrząknął czarnowłosy.
–– Miło mi to słyszeć.
–– Następnym razem prosimy, aby ktoś pełnoletni zechciał z nami porozmawiać.
–– Obiecuję, że tak będzie. 
Stali jakieś dobre pięć minut, zanim jeden z nich zarządził, iż najwyższa pora ruszyć dalej. Ani na sekundę nie opuścili wzroku z mojego taty, który hardo ukrywał emocje i muszę przyznać, że naprawdę dobrze mu to wychodziło. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno stałam koło swojego stworzyciela. Zwykle bywał oschły i stanowczy, ale potrafił również się uśmiechać, żartować, mimo że ostatnio wykonywał te czynności coraz rzadziej. Znajdując się w ich towarzystwie czułam, jakby cała stresująca atmosfera wsiąknęła w moje ciało, przez co pozostawałam spięta, nieskora zareagować w żaden możliwy sposób.
Kiedy dwójka funkcjonariuszy oddaliła się, dopiero zdołałam spokojnie oddychać. Oprowadzałam ich wzrokiem, aż nie zniknęli z mojego pola widzenia. Spoglądając na tatę, zauważyłam, iż robił dokładnie to samo. Chyba posiedliśmy niekontrolowany nawyk, który osiadł wśród mieszkańców nie tylko naszej wsi, ale zapewne i innych miejscowości. Rozluźnienie przychodziło dopiero wtedy, gdy gliny skręcały w kierunku innego domu, bądź mieszkania. Trudno powiedzieć, czy pomagało im to w odnalezieniu potworów.
Poczułam na swojej głowie potężną dłoń ojca. Gładził ją, czochrając i kołtuniąc przy tym włosy, których kolor ewidentnie odziedziczyłam po nim. Z wyglądu bardziej przypominałam tatę niż mamę, być może i z zachowaniem było podobnie, aczkolwiek sprawiałam wrażenie weselszej osoby, takiej jaką jest (a raczej była do czasu) moja rodzicielka. Ludzie często sprawiają wrażenie niezadowolonych ze swoich genów, często wstydząc się tego, co przejęli od krewnych. Frustracja przychodzi dopiero z wiekiem, co można zaobserwować chociażby u małych dzieci, które cieszą się, iż w jakimś stopniu są identyczne jak rodzice. Natomiast, kiedy człowiek dorasta, to wtedy zauważa ile wad i niedoskonałości objął w dziedzictwie, i nie ważne już czy chodziło o wygląd, czy o postępowanie.  Oczywiście mankament duszy powinien stanowić większy problem, jednakże częściej dyskutuje się o pewnych niedociągnięciach naszych oblicz. Owa zależność zmieniła swój bieg, ponieważ większość narzekających osób od pewnego momentu zaczęła dziękować za swoją aparycje, nie ważne w jaki sposób się prezentowała, najważniejsze, iż pasowała do człowieka, a nie do innego gatunku. 
–– Dlaczego nie poprosiłaś, żebym otworzył im drzwi? –– zapytał niespodziewanie ojciec, przerywając nieprzyjemną cisze. Kucnął przede mną, aby móc spojrzeć mi w oczy. Nie wyglądał, jakby jego duszą targała złość. Mimo że ostatnio oddalał się od nas, dalej pozostawał głową rodziny, i zadręczał się naszym bezpieczeństwem, a zwłaszcza mamy, która w każdej chwili mogła wydać na świat nowego członka rodziny.
–– Nie wiedziałam, gdzie się znajdowałeś, a mama kazała mi się pospieszyć –– odparłam, zdając sobie sprawę, iż powinnam była przemyśleć swoją odpowiedź. 
Nic więcej nie mówiąc, wstał i wmaszerował z powrotem do środka. Poszłam jego śladem, kierując się tam, gdzie prowadził. Znaleźliśmy się w salonie, w którym odpoczywała mama, najwidoczniej zmęczona myciem i kładzeniem synów do snu. Na nasz widok uniosła się do pozycji siedzącej, jakby oczekiwała natychmiastowej relacji z najścia policjantów. Nie potrafiłam wytłumaczyć dlaczego, ale wyczuwałam początek (kolejnej) domowej kłótni.
Tata usiadł na fotelu, sadowiąc się naprzeciwko niej. Ja wolałam zając miejsce na kanapie, obok mamy. Żadne z nas nie chciało się odezwać. Dopiero po jakimś czasie ojciec przymierzył się do wyciągnięcia papierosów z kieszeni spodni. Nigdy się z nimi nie rozstawał, ale z reguły palił je na zewnątrz, gdyż osiadający dym w domu drażnił nie tylko mnie, ale również i mamę. Włożył jednego do ust i odpalił zapałkę, zbliżając ją do peta.
–– Nawet o tym nie myśl –– odezwała się mama swoim lekko świszczącym głosem. Ojciec zatrzymał zapalona zapałkę centymetr od papierosa. Po dłuższym namyśle w końcu zgasił ją, ale jego brwi cały czas pozostawały uniesione, a czoło zmarszczone. Wyjmując peta zauważyłam, jak ręce zaczynały mu drgać.
–– Kimi, wróć do pokoju –– nakazał, nie spuszczając wzroku z żony.
–– Przecież… –– rozpoczęła, ale przerwał jej.
–– Powiedziałem, że ma stąd iść!
Niczym rażona piorunem, czmychnęłam na korytarz. Moje serce ledwo zdążyło się uspokoić po najściu posterunkowych, a znów poczęło walić jak szalone. Nienawidziłam, kiedy się wściekał. Miałam dość, gdy krzyczał. A najbardziej drażnił mnie fakt, iż wszyscy na około zaczynali się zmieniać!
–– Co jest grane? –– Słyszałam nagła zmianę tonacji u mamy.
–– I ty się mnie pytasz? Myślałem, że wyśpiewasz mi wszystko od początku.
–– Zrobiłam coś nie tak?
–– Mało powiedziane.
–– Nie zamierzam się bawić w ciuciubabkę. Albo mówisz, o co chodzi, albo zostawiasz mnie w spokoju! –– ryknęła, przez co po moim ciele przeszedł dreszcz.
Byłam pewna, że sprzeczka nie dobiegnie szybko do końca. Ostatnio coraz częściej podsłuchiwałam ich nieprzyjemne konwersacje, które swoją liczebnością przewyższały te łagodne.
–– Myślałem, że przywitałaś policjantów. Najwidoczniej myliłem się, widząc naszą córkę, która gówno wie o powadze sytuacji! Nie ważne co jej wpoisz do głowy, kiedyś może powiedzieć coś, co wyda się podejrzane władzom i będziemy musieli na okres próbny przesiadywać w chałupie z nadzorem pilnującym!
–– Przecież nie mogłam zostawić Satoshiego w wannie. Kimi nie jest głupia, poza tym nie mamy nic do ukrycia, więc nie ma możliwości, aby nas wkopała!
Słysząc te słowa, ogarnął mnie przejmujący żal. Doskonale zdawałam sobie sprawę z konsekwencji, jakie by na nas czekały, gdybym użyła nieodpowiednich słów. Czasem miałam wrażenie, iż ta cała sytuacja bardziej dotykała dzieci, niż dorosłych.
 –– Różne sytuacje przydarzyły się u innych rodzin –– kontynuował, wciągając się coraz bardziej w awanturę. –– I to w tych niewinnych, więc w każdej chwili możemy do nich dołączyć. Czy tego właśnie chcesz?
–– Nie…
–– Dlatego musimy zacząć reagować. Zobaczysz, że kiedyś nadejdzie taki moment, w którym bez powodu zechcą nas oskarżyć.
–– Zacząć reagować? –– Mama mrugała energicznie oczami, wyglądając przy tym jak osoba, która nie spodziewała się czegoś takiego usłyszeć. –– Co masz na myśli?
Ojciec spuścił wzrok, jakby czuł, że kiedyś będzie musiał powiedzieć coś, co nie spodoba się jego żonie. Unosząc swoją masywną dłoń, począł drapać się w tył głowy. Wiedziałam, że zaraz pogorszy sytuację.
–– Trzeba będzie kogoś wkopać.
Mama gwałtownie pobladła.
–– Kogo? –– spytała, choć wszyscy znaliśmy odpowiedź.
–– Sąsiadów.
I wtedy rozpętało się piekło. Przejmująca atmosfera nagle zgęstniała, przytłaczając mnie jeszcze bardziej. Domyślałam się w jaki sposób ich konwersacja potoczy się dalej. Jedno było pewne, tata przesadził. I to bardzo. W jednym momencie pożałowałam, że ponownie zechciałam podsłuchać, o czym rozmawiali.
Nie tylko u mnie dochodziło do częstych sprzeczek między domownikami. Wiele znajomych ze szkoły codziennie skarżyło się na scysje, które rozpoczynali dorośli. Nieprzyjemne wymiany słów powodował ich bojaźliwy stosunek do ghouli. Nasza rasa nienawidziła tych kreatur od zawsze, ale w ostatnim czasie pogorszyła swój stosunek wobec wszystkiego co żyło i mogło nawet w najmniejszy sposób zagrozić spokojnemu bytowaniu na Ziemi. Zastanawiałam się często, czemu człowiekowi zależało na bezpiecznym życiu, kiedy sam przyczyniał się do destrukcji swojego gatunku. Dobrymi przykładami są chociażby wojny wywołane chęcią bogactwa, lub nietolerancji danej religii, nacji, czy nawet infantylnego powodu, jakim jest różnica koloru skóry. Nie ważne, co było głównym powodem batalii, bądź nieporozumienia, i tak najbardziej cierpiały za to dzieci.
–– Żartujesz sobie –– odparła niepewnie, jakby nie mogąc uwierzyć w słowa męża.
–– Tylko w taki sposób zdobędziemy uznanie u władz i unikniemy zbędnych kontroli.
–– Przecież oni są takimi samymi ludźmi jak my!
–– Nie masz tej pewności. Przypomnij sobie, co się stało z Sato i Tanako.
Tata mówił o dwóch rodzinach z naszej wsi, których członkowie okazali się bestiami. Zostali zdemaskowani i wykonano na nich egzekucję przy najbliższej komendzie policji, która znajdowała się w Hikuidesu, czyli jakieś dwie miejscowości dalej.
–– Nie wybaczę ci, jeśli na nich naskarżysz! –– krzyczała, przez co zbudziła jednego  z braci. Po domu rozniósł się donośny płacz malca. –– Nie wiem co się stało z moim mężem, ale mam nadzieję, że wróci, bo jak na razie mam wrażenie, że od jakiegoś czasu żyję z potworem!
Kończąc, wybiegła z płaczem, nie zwracając uwagi na mnie, stojącej jak najbliżej wejścia do salonu. Również poczułam łzy, które powoli napływały mi do oczu. W jednym momencie zechciałam cofnąć się do przeszłości, byleby uniknąć podobnego zajścia. Pani Gaku nie mogła być ghoulem, nie po tym jak nas traktowała!
Zaglądając do pokoju, ujrzałam ojca, zakrywającego twarz dłońmi. Prze chwilę myślałam, iż szlochał, ale szybko zdążyłam zauważyć, że się myliłam. Był wściekły, ale zarazem zdruzgotany. Wydawało mi się, że żałował rozpętania dzisiejszej awantury. Zawsze posiadał wyrzuty sumienia, zwłaszcza, kiedy doprowadzał swoją żonę do histerii. W owym momencie miał na sumieniu nie tylko mamę, ale też mnie. Stanęłam w drzwiach, nie zwracając uwagi na to, że zranię go w podobny sposób, jak moja rodzicielka.
–– Mój tata nigdy nie zachowywał się, jak zwyrodnialec –– rzekłam cicho, bez tonacji. Patrząc mu prostu w oczy, zachłysnęłam się własnymi łzami. Nie byłam pewna czy dotarły do niego moje słowa, gdyż wzięłam przykład z matki i pognałam do swojego pokoju.
Ale usłyszał je, ponieważ do moich uszu dotarł nieznany dotychczas dźwięk, jakim niewątpliwie okazał się jego szloch.


***


Tego roku styczeń obfitował w śnieg, który padał praktycznie codziennie, zakrywając Japonię białym kobiercem. Żaden z mieszkańców wysp położonych pomiędzy Morzem Japońskim, a Oceanem Spokojnym nie spodziewał się takowej komplikacji meteorologicznej, ponieważ w grudniu prędzej można było zachwycić się świecącym słońcem, bądź zniecierpliwić częstymi ulewami. Nowo rozpoczęty rok zapowiadał się naprawdę nieźle, ale tylko, jeżeli chodziło o pogodę. Wszystkie powikłania związane z życiem każdego Japończyka szykowały się dopiero wtedy, kiedy trzeba było wyjść na światło dziennie oraz wikłać i tak już mocno zdegradowany byt. Bardziej precyzując, chciałam pokazać, iż spokojnie dni nie zapowiadały gwałtownie nadchodzącego bezwładu.
Dobrym przykładem moich refleksji była rutyna, w którą zapadłam, po ostatnim spotkaniu Nishiki’ego, kiedy we dwoje maszerowaliśmy do szkoły. Od tego czasu staliśmy się wspólnymi towarzyszami, którzy od poniedziałku do piątku widywali się dwa razy w ciągu dnia, czyli w drodze do podstawówki i podczas powrotów do domu. Nigdy nie spodziewałam się, abym mogła w końcu posiadać kompana do takowych czynności, aczkolwiek musiałam przyznać, iż właśnie tego mi brakowało.
Nie rozmawialiśmy cały czas, wręcz przeciwnie, nieraz szliśmy obok siebie, pogrążeni w ciszy. Mimo wszystko byłam szczęśliwa. Samo uczucie posiadania kogoś obok siebie stało się lepsze od przytłaczającego wrażenia samotności. Z reguły to ja zaczynałam jakiś temat, ale z każdym kolejnym tygodniem Nishiki stawał się odważniejszy i raczył rozpoczynać różne wątki. Najczęściej wracał do sytuacji, w której staliśmy przed pamiętnym ogłoszeniem i wypytywał mnie o stosunek, jaki posiadałam wobec ghouli. Nie wydawało mi się to dziwne, gdyż w przeciągu dwóch miesięcy podejmowałam tylko takie kwestie, i to z różnymi dziećmi.
W szkole nasza sytuacja nieco ulegała zmianie. Niektórzy uznaliby, iż nie przyznawaliśmy się do siebie, ale w rzeczywistości wyglądało to inaczej. Ja posiadałam swoje towarzystwo, a on wolał siedzieć na parapecie i zagłębiać się świat wykreowany w książkach. Nie raz, kiedy przechodziłam obok niego, czułam jakby na mnie zerkał, ale tylko wtedy, gdy zdążałam go minąć. Zdarzało się, iż wykonywał wtedy swój odruch, jakim było gwałtownie wciąganie powietrza przez nos. Myślał, że tego nie widziałam, a tak naprawdę byłam świadoma wszystkiego, co przy mnie wykonywał. Czułam się wtedy dziwnie, można nawet uznać, że niekomfortowo. Trochę jakbym wydzielała jakiś śmierdzący zapach, aczkolwiek nigdy nie poruszyłam tej kwestii podczas naszych rozmów.
Czy mogłam nas nazwać przyjaciółmi? Raczej nie. Po pierwsze znaliśmy się za krótko, a po drugie i najważniejsze, nasze osobowości nie przyciągały się nawzajem, jak powinno bywać w przypadku dwóch pokrewnych duszy. Innych również nie interesowały nasze stosunki, gdyż rozdzielaliśmy się, podczas zbliżania do szkolnego budynku. Czyniliśmy to automatycznie, bez jakichkolwiek uzgodnień, wyglądając przy tym, jakby nasze mózgi potrafiły się synchronizować i myśleć o tym samym. Nishiki Nishio posiadał w sobie coś, przez co nie zniechęcałam się jego asystą.
–– Chyba za bardzo przyzwyczaiłaś się do mojego towarzystwa –– zagadał kiedyś, ale w sposób bardziej życzliwy, niż odpychający. W podobnych sytuacjach potrafiłam się tylko uśmiechać, bo cóż innego miałabym zrobić?
I chyba faktycznie miał wtedy rację. Dzień bez wspólnej drogi uznawałam za niedopełniony. Jakbym wracała do czegoś, co było kiedyś i w ostatnim czasie nareszcie uległo zmianie, przyprawiając mi wiele korzyści.
Trochę dziwił mnie fakt, iż byłam jedyną, której najczęściej wolał poświęcać czas. Niejednokrotnie miewałam wrażenie, jakby czuł się przy mnie bezpiecznie, dwa razy dziennie, przez pięć dni w tygodniu. Na weekendach jedyne, kiedy go widywałam, to patrząc w okno w południe. Pani Gaku wysyłała go wtedy do sklepu i nigdy nie przyszło mi do głowy, aby wybiec z domu i potowarzyszyć mu, tak jak podczas szkolnych dni. W soboty, lub w niedziele widywałam się z koleżankami i nigdy nie udało mi się zauważyć, aby Nishiki zaprosił kogoś do siebie. Z resztą jego siostra i kuzyn podobnie, co wydawało mi się dziwne, gdyż rodzina Gakuhsu słynęła z przyciągającej towarzyskości.
W którymś momencie zdałam sobie sprawę, iż zachowanie sąsiada zaczynało mnie w pewnym stopniu intrygować. Ośmielałam się spoglądać na niego dłużej, więcej odzywać i rozstawać bliżej podstawówki, niż zazwyczaj. Jednakże w szkole wolałam unikać wspólnych pogawędek. Widziałam, że nie ufał ludziom. Podchodził do innych z dystansem, wolał uchodzić za introwertyka. W końcu różnił się od dzieci po wieloma względami, co można było nawet zauważyć przez sposób, jakim rozmawiał. Jego tok wypowiedzi określiłabym bardziej, jako ustatkowany, niż młodzieńczy. Z pośród kolegów rozpoczął również, jako pierwszy mutację. Częstokroć miewałam wrażenie, jakby nie przejmował się odrębnością, jaka istniała między nim, a uczniami.
Na początku nowego miesiąca nadszedł dzień, w którym nasza wspólna droga wypadła nieco spod kontroli. Nishiki często miewał złe dni, nie posiadał humoru, ale wtedy siedział cicho i grzecznie wysłuchiwał moje wypowiedzi. Natomiast trzeciego lutego, tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku najwidoczniej miał dość mojego towarzystwa. Jego mina wskazywała wiele, a najbardziej nakazywała mi się zamknąć. Do tego od czasu do czasu wzdychał i parskał, nim zdążyłam dokończyć swój wywód.
Na początku nie zwracałam na to uwagi, ale z czasem moje poirytowanie coraz bardziej wzrastało. Gdzieś w połowie wędrówki zaczęłam niepotrzebnie rozważać powód jego zgorzknienia. Gdybym się zamknęła, uniknęłabym nieprzyjemnej sytuacji.
–– Jesteś jakiś rozgoryczony –– rozpoczęłam, starając zachować obojętny ton głosu. Zauważyłam jak powoli uniósł na mnie swój wzrok. –– Coś się stało?
Właśnie wtedy zdarzyła się dziwna sytuacja, gdyż Nishiki natychmiastowo przyspieszył, wyprzedzając mnie o paręnaście kroków. Mało brakowało, a zacząłby biec. Byłam pewna, iż zaraz zniknie z mojego pola widzenia. Starałam się dotrzymać mu chodu, jednakże tylko pogorszyłam sprawę.
–– Zostaw mnie –– rzucił przez ramię. Automatycznie zatrzymałam się, nie wiedząc, co począć.
–– Przepraszam, jeśli powiedziałam coś nie tak.
Wiedziałam, że nie zrobiłam nic złego, ale człowiek czasami jest zmuszony uczynić coś, czego tak naprawdę druga osoba nie powinna oczekiwać.
–– To nie tak –– odparł po jakimś czasie, a ja nie dawałam za wygraną.
–– A więc? Może jakbyś mi powiedział, to poczułbyś się lepiej. Znaczy, jeśli to nie byłby problem, ale z reguły lepiej człowiekowi, gdy…
Odwrócił się w moją stronę, przez co odbiłam się od jego piersi. Z jego oczu biła wściekłość, miałam dziwne wrażenie, jakby zaczął warczeć. Podobnie jak policyjny nowofundland. Dawno mojego ciała nie ogarnęło podobne przerażenie.
–– Wszyscy tylko potrafią mówić, co jest lepsze dla człowieka, a co nie. Mam już tego dość! –– darł się, przez co jedna kobieta wyjrzała przez okno. –– Chcesz dobrej rady? Odpierdol się ode mnie! I tak nie będziesz potrafiła tego zrozumieć!
Kończąc, zrobił dokładnie to samo, co ja podczas ostatniego zatarcia z ojcem. Uciekł szybko, a ja nie miałam tym razem zamiaru go dogonić. Stałam tylko i patrzyłam na pustą drogę. Od jakiegoś czasu coraz częściej stawałam się uczestnikiem nieprzyjemnych sytuacji i jak mam być szczera, naprawdę zaczynało mi to w końcu doskwierać.
Nie poznałam Nishiki’ego z tej strony. Rozpatrywałam, iż częsta zmiana nastroju bywała u niego normalna, czymś, czym został obdarowany przez naturę, bądź Boga. Ale najwidoczniej owe wybuchy należały do jednej z jego wad. Nie wiedziałam, co dalej począć. Jedno było pewne, zrobiło mi się bardzo przykro.
Myślałam, że naprawdę polubił moje towarzystwo.


***


 Tak jak byłam pewna, od ostatniego zajścia, (od którego minęły dwa tygodnie) mój sąsiad wolał się do mnie nie odzywać. Nasza wspólna „więź” prysła, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Zaczął nawet specjalnie wychodzić wcześniej z domu byleby uniknąć mojej osoby. W szkole nie przesiadywał już często na parapecie, a gdy zdarzyło mi się przechodzić koło niego, nie spróbował ani razu na mnie spoglądnąć, co miewał w zwyczaju czynić. Czułam się trochę, jakbym została w pewnym sensie odrzucona. Oczywiście, nie tak jak w przypadku relacji między dwojgiem zakochanych, lecz bardziej między osobami, które z czasem mogłyby pozostać przyjaciółmi.
Dlatego też w owym czasie czułam lekkie podenerwowanie. Mama poprosiła mnie, żebym pożyczyła mąkę od pani Gaku, co wiązało się z koniecznością wtargnięcia na teren Nishiki’ego. W końcu w taki sposób zdołałam go poznać, więc niczego bardziej się nie obawiałam, jak momentu, w którym cała sytuacja powróci do początku i drzwi ponownie otworzy mi nikt inny jak on. 
Wychodząc z domu, poprawiłam czapkę i mocniej zawiązałam szalik wokół szyi. Nie wybierałam się w daleką podróż, aczkolwiek nie znosiłam dobrze zimna i wolałam uniknąć zbędnego przeziębienia. Skręcając w stronę posiadłości rodziny Gakuhsu moim oczom ukazał się Nishio. Szedł z siostrą i z łatwością odgadłam, iż kierowali się w stronę wejścia. Odczekałam chwilkę, oddychając z ulgą. Skoro dopiero znaleźli się w środku, istniało większe prawdopodobieństwo, iż przebywały w nim inni domownicy. Przez Krajowego Komisarza do spraw Ochrony Życia i Szacunku Człowieka nikt nie odważyłby się zostawić posiadłości pustej, bez chociaż jednego osobnika, gdyż takowe wykroczenie uznawane było od razu za podejrzane i cała nieruchomość pozostawała pod ścisłym nadzorem.
Nigdy nie zdarzyło mi się, abym unikała drugiego człowieka. Trochę niepokoił mnie fakt, iż musiało to być związane z kimś, kogo polubiłam, ponieważ wolałabym mieć się na baczności wobec wroga. W ciężkich czasach tym bardziej powinniśmy wspierać się nawzajem, a nie czynić wszystko na odwrót i separować od coraz większej ilości osób. Czasami miałam rażenie, iż człowiek w pewnych aspektach nie różnił się niczym od wrodzonej natury ghoula. Ludzie niekiedy potrafią przypominać kanalie, inne stwory, które najchętniej wykończyłyby samych siebie, co przykładem jest chociażby ich chęć degradowania społecznego środowiska.
Wzięłam głęboki oddech i zbliżyłam się do drzwi. Jakiś głos, który wydobywał się z mojego wnętrza, nakazywał mi prędko zawrócić do domu. Z chęcią bym to uczyniła, ale skoro w grę wchodziła prośba rodzicielki, nie miałam innego wyboru jak wykonanie rozkazu. Szybko i mocno zapukałam. Wyczekując, myślałam, iż serce zdąży mi wyskoczyć z piersi, zanim ktoś zechce mi łaskawie otworzyć. Mijały minuty, a moja osobowość coraz bardziej zaczynała się niecierpliwić. Wiedziałam, że czekało mnie najgorsze. Musiałam się opanować i stać pewniejsza siebie. To tylko sąsiedzi, nawet gdyby w drzwiach ukazała się głowa Nishiki’ego, co złego mogłoby mnie spotkać? Przecież do cholery przyszłam tylko pożyczyć mąkę. 


***

Moje wnętrze nie myliło się, co do kłopotów, jakie miały nam mnie czyhać, przez wtargnięcie na teren sąsiadów. Było mi dane je zaznać dopiero po powrocie do domu. Mama niecierpliwie wyczekiwała mnie w kuchni i kiedy zjawiłam się w pomieszczeniu, zdążyłam zauważyć, jak z ulga rozluźniła uścisk na stolnicy.  Przygotowywała ciasto i kompletnie zapomniała o brakującym składniku, po który udałam się do państwa Gakuhsu.
–– Dostałaś?
Pokręciłam przecząco głową.
–– Nie –– sapnęłam. –– Pani Gaku powiedziała, że od dłuższego czasu nie miała potrzeby posiadania mąki.
Moja rodzicielka wściekle wyrzuciła inne składniki do kosza.
–– Do dupy z taką robotą! –– krzyknęła, rozwścieczona. Momentalnie zakryła usta i spoglądnęła w moją stronę. –– Udawaj Kimi, że nic nie słyszałaś.
Nie wiem czemu, ale zaczęłam się śmiać. Może dlatego, iż rodzicie okłamywali sami siebie, sądząc, że ich dzieci nie znają brzydkich słów.
–– Masz moje słowo.
Mama zbliżyła się i zatrzasnęła mnie w swoim uścisku. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy w ostatnim czasie zdecydowała się na podobny czyn.
–– Musi ci brakować przebywania u pani Gaku –– stwierdziła, czego w ogóle się nie spodziewałam.
–– Przyzwyczaiłam się –– skłamałam.
–– Doskonale wiesz, że ja bym ci tego nigdy nie zabroniła.
–– Wiem mamo.
–– A jak z tym ich młodzieńcem? Zauważyłam, że ostatnio nie widujecie się ze sobą.
Przełknęłam głośno ślinę. Myślałam, iż nie zauważyła naszych wspólnych spacerów do szkoły. Od razu do głowy powróciły mi wspomnienia, które nie zahaczały o odległy okres czasu. W myślach ujrzałam przed sobą szczupłego i wysokiego chłopca, noszącego okulary i wyglądającego na inteligentnego.
–– On musi być wcześniej w budzie.
–– Pilny chłopaczek z niego. Czyż nie mylę się?
Po tych słowach mrugnęła, co trochę mnie skonsternowało.
–– Tak trochę…
–– Tylko trochę?
–– Sama nie wiem.
–– W takim razie, czemu się rumienisz?
Niczym trafiona z bicza, dotknęłam swojej twarzy. Faktycznie wydawała się gorętsza, niż zazwyczaj.
–– Wydaje mi się, że to przez zmianę temperatury –– chrząknęłam, próbując zakończyć temat Nishiki’ego. Byłam pewna, iż dalej będzie ciągnąc jego temat i nie myliłam się. Zachichotała.
––  Chyba powinnam częściej wysyłać cię do sąsiadów –– powiedziała, gładząc mnie po policzku.
Chciałam jak najprędzej ukierunkować nasz tok rozmowy na nieco inną stronę. Temat Nishiki’ego wydawał mi się trochę uprzykrzający. Od jakiegoś czasu, każdego wieczoru kładłam się szczęśliwa do łóżka, z myślą, że następnego dnia czekać mnie będzie kolejne spotkanie z sąsiadem. Dla kogoś stojącego z boku wyglądałabym na dziecinnie zakochaną dziewczynkę, która nie miała wtedy żadnego pojęcia o miłości, jednakże mój stosunek wobec Nishio pozostawał dalece zmienny od przekonań innych. Chłopak był dla mnie tylko i wyłącznie zapowiedzią nowo zawartej znajomości.
A mimo wszystko cieszyłam się, niczym głupia na kolejną „schadzkę” z dwunastolatkiem w roli głównej.
Na moje ciało padł czyjś cień. Odwracając się, spostrzegłam tatę. Oczywiście nie sprawiał wrażenia zadowolonego. Patrzył to na mnie, to na mamę i tak w kółko. Jego ciągłe podenerwowanie powoli zaczynało latać mi koło dupska. Ileż można było się wściekać?
–– Powiedziałaś „sąsiadów”? –– spytał cicho, na pozór spokojnie. Obie wiedziałyśmy doskonale, co się święci. Standardowo musiał rozpocząć kolejną awanturę.
–– Potrzebowałam mąki –– odparła odważnie, tym razem nie próbując korzyć się przed mężem.
–– Mało masz sklepów w okolicy?
–– O tej godzinie są pozamykane –– stwierdziła, spoglądając na zegar wiszący na ścianie.
Poczułam nagle odrzucający zapach gorzały. Nienawidziłam, kiedy ojciec śmierdział alkoholem. Moja rodzicielka sprawiała wrażenie, jakby od samego początku zauważyła jego nietrzeźwość, aczkolwiek nic nie skomentowała w tej sprawie.
–– Myślałem, że już rozmawialiśmy w tej sprawie! –– wybuchnął.
–– Na litość boską, przecież każdy z nas ma prawo zapytać o coś sąsiadów!
–– Macie zakaz zbliżania się do Gakuhsu!
–– Nie jesteśmy dziwakami, którzy z powodu ghouli siedzieliby tylko w domu i nic nie…
–– Nishiki nie jest ghoulem –– odrzekłam, przerywając.
Oboje popatrzyli na mnie w tym samym momencie. Mama zamarła, zaś ojciec począł powoli się do mnie zbliżać.
–– Kim jest do diaska Nishiki? –– zagadną, udając głupiego. Jego żona poczęła powoli  kręcić głową, chcąc rzucić mi jakieś ostrzeżenie. Ale ja się nie bałam, wiedziałam, że mówiłam prawdę.
–– Tym chłopcem, który zamieszkał u pani Gaku.
Ojciec zacisnął dłonie w pięści, na co mama gwałtownie podtrzymała go od tyłu.
–– I uważasz, że jest człowiekiem?
–– Tak –– odpowiedziałam stanowczo.
–– Jesteście przyjaciółmi?
–– Nie.
–– Jak się poznaliście?
Czułam się trochę, jakbym brała udział w przesłuchaniu.
–– Chodzimy razem do szkoły –– odezwałam się trochę niepewnie, gdyż ojciec nigdy nie widywał, abyśmy wspólnie wędrowali do tej instytucji.
–– Zobaczysz, że kiedyś cię zeżre i wtedy wspomnisz moje słowa!
Ojciec wpadł w szał. Wyrywając się z uścisku żony, wymierzył dłoń w mój policzek. Pod wpływem uderzenia upadłam, uderzając plecami o kredens. Poczułam przejmujący ból, rozrywający twarz. Powstrzymywałam łzy, zaciskając wargę. Nie mogłam się rozpłakać, musiałam mu pokazać, że się myli.
Matka z rykiem poleciała w moim kierunku. Obejmując mnie, wymierzyła na męża wskazujący palec. Nienawidziła przemocy, a tym bardziej nie tolerowała niesprawiedliwego wymierzania kary. Również uścisnęłam ją, chowając głowę, byleby nie patrzyć w oczy szaleńca, który kiedyś był moim tatą.
–– Nie zbliżaj się do nikogo z nas –– zaczęła mówić drżącym głosem. –– Zostaw mnie i dzieci w spokoju!
Usłyszałam dźwięk oddalających się kroków, nacisku na kafelki jego ciężkich zimowych buciorów, które również mogły wylądować na moim ciele. Dopiero, kiedy ucichły, ośmieliłam się podnieść głowę. Bez niego kuchnia wydawała się tak samo przytulnym pomieszczeniem, jak wcześniej. I nie zapowiadało się, aby miało tak pozostać.
Poczułam, jak na moje ciało lecą czyjeś łzy. Matka zakrywała twarz dłońmi, a jej ciało drżało, niczym kopnięte prądem. Sama powstrzymywałam się od emocji, które chciały rozerwać mnie na małe kawałeczki. Pozostawałam totalnie zdezorientowana, zagubiona w świecie, któremu coraz bliżej było do koszmaru, niż do rzeczywistości.
Nie mogłam ufać nikomu. Przyjaciołom, sąsiadom, a nawet rodzicom. Wszyscy powoli zamieniali się w bestie, przed którymi sami chcieli się obronić. I nie wiedziałam już, czy bezpieczniej byłoby żyć wśród ghouli, czy ludzi.
–– Przepraszam. Mogłam sama pójść do sąsiadów –– wychlipała, wypuszczając ślinę z ust .
Chciałam ją pocieszyć,  upewnić, iż nie miałam jej nic za złe. A mimo to, pokusiłam się do wypowiedzenia nieodpowiednich słów:
–– Potraficie się tylko usprawiedliwiać, zamiast zastanowić, kto tak naprawdę ma przerąbane.



Ikemonto

~ 2017 ~

Miłość jest jak kot. Chodzi własnymi drogami.” Joanna Chmielewska  



Od momentu, kiedy ujrzałem twarz Harper Burrow, nie mogłem spokojnie spać, ani wykonywać żadnej czynności.  Dziewczyna była tak piękna, że swoją urodą omamiła nie tylko Noah, ale również i mnie ­­­– starego niedorajdę, który powinien skupić się na leczeniu chorej prostaty, niż na uganianiu za młodymi panienkami ze szkoły średniej w Nashville. Przysiągłbym, że gdybym powrócił do młodzieńczych lat i urodził się w Ameryce, to z pewnością swojego ideału szukałbym pośród takich przedstawicielek przeciwnej płci.
Męczyłem Noah ciągłymi pytaniami dotyczącymi Harper. Młodzieniec za każdym razem wściekał się i odburkiwał pod nosem nieodpowiednie słowa. Przy okazji zachowywał się, jakby myślami błądził tylko i wyłącznie po jej jestestwie. Trzeba było mówić do niego, co najmniej dwa razy, żeby zdążył w ogóle przetrawić to, co chciałem, aby usłyszał.  Jednym słowem, postępował jak zakochana osoba. Miłość śmiało można porównać do alkoholizmu. Jest zaburzeniem, polegającym na utracie kontroli nad swoim umysłem. Tracąc dla kogoś głowę, człowiek jest w stanie nie różnić się niczym od pijaka, ponieważ wszystko, co czyni robi nieumyślnie i bez zastanowienia.
W młodości byłem w stanie pokochać tylko jedną kobietę. Pod żadnym względem nie upodabniała się do panny Burrow, gdyż posiadała jasną karnację, przypominającą kartkę papieru, a kraj, z którego pochodziła, mógł szczycić się przepięknymi kwiatami wiśni, co odróżniało go od Ameryki, która jedyne, co miała do zaoferowania to przebrzydłe Fast food’y.
Może zabrzmi to dziwnie, ale wiecznie poważny Ikemoto Inoue również posiadał uczucia. Każdy z nas, chociaż raz w życiu miłował bliską osobę. Moje szczęście przyczyniło się do wielu niepowodzeń, przez co po wielu latach zdałem sobie sprawę, iż przez swoją namiętność, naraziłem nie tylko siebie, ale i osobę, dla której byłem w stanie zrobić wszystko. Nigdy nie żałowałem, że ją kochałem. Owszem, byliśmy młodzi, aczkolwiek nasz związek różnił się od wielu nastoletnich, jak i dojrzałych miłości. Los nie pozwolił nam pozostać razem, jakby chciał pokazać, iż nie zostaliśmy dla siebie stworzeni. Ale ja znałem prawdę, i sądzę, że ona też. Potrafiliśmy przetrwać tylko i wyłącznie dzięki wzajemnej sympatii.
Czemu więc chciałem zaangażować się w rozterki miłosne Noah'a?
Pewnego wieczoru leżałem w łóżku i zastanawiałem się, czy wkurzające zachowanie młodzieńca nie wynikało przypadkiem z błędów, jakie popełniał, podczas zawierania nowych znajomości z innymi. Od dawna wiedziałem, iż chłopak nie był nigdy duszą towarzystwa. Z reguły widywał się z dwójką najlepszych przyjaciół – Duncanem i Tedem, za którymi nie przepadałem. Duncan słynął z opinii osiedlowego hultaja, zaś Ted był po prostu Żydem, a ja nigdy nie ufałem narodowi Abrahama. Co do dziewczyn, nie miałem kompletnego pojęcia, jaki przy nich bywał.
Prywatne życie młodzieńca interesowało mnie, jak zeszłoroczny śnieg, ale myśl o częstym oglądania Harper w naszym mieszkaniu powodowała, iż opcja spiknięcia ich ze sobą wydawał się aż nadto kusząca. Więc nie było innej opcji, jak zacząć wtrącać się w sprawy miłosne Noah'a, jednakże jedyny problem stanowiła cała jego osobowość. Cokolwiek bym zaczął, chłopak uznałby moje zachowanie za podejrzanie, a mnie za swojego konkurenta. Trudno się dziwić, w końcu wyszedłbym na zboczeńca, a jemu trudno byłoby wmówić, iż patrząc na nich czułbym się, jakbym cofnął się wiele lat wstecz i przypomniał czasy, które mogłem spędzać ze swoją ukochaną. 
Każdego dnia próbowałem dociec, czy się spotykają, czy mają w ogóle ze sobą kontakt. Kilka razy zdarzyło mi się zaglądnąć na jego portale społecznościowe, ale na żadnym nie nawiązywał konwersacji z Burrow. Telefonu nie śmiałem tykać i tak wystarczająco naginałem jego prywatność. A może rozmawiali ze sobą w szkole? Gdyby tak było, to z pewnością pojawiłaby się w mieszaniu kilka razy. Wszystko jednak wskazywało na to, że Noah był degeneratem, kompletnie niesprawdzającym się w roli podrywacza.
Z czasem jego zachowanie zaczęło mnie mocno drażnić. Sprawiał wrażenie totalnie oderwanego od świata, nawet przy zwyczajnych czynnościach, jakimi mogą być parzenie herbaty, czy nakładanie jedzenia na talerz. Za każdym razem musiał się oblać, pobrudzić. Posiadałem wrażenie, iż miałem do czynienia z dzieckiem, które powinno jak najszybciej dorosnąć. Czułem się nieco zażenowany, zwłaszcza, iż chciałem pokładać w nim jakieś nadzieje. W jego wieku nawet ja nie byłem prawiczkiem.
Dzisiejszy dzień nie różnił się oczywiście niczym szczególnym od pozostałych, zwłaszcza, iż chłoptaś wylał na stół prawie całą zawartość elektrycznego czajnika. Wrzątek momentalnie się po nim rozpłynął, a część pociekła w moją stronę. Odsunąłem gwałtownie krzesło, unikając oparzenia.
–– Patrz coś narobił!
Moje podenerwowanie najwyraźniej nie przyniosło żadnych efektów, gdyż Noah uniósł tylko brwi i zaczął wycierać stół.
–– Jakieś „przepraszam” też by się należało –– dodałem, zastanawiając się, czym wyprowadzić go z równowagi. –– Chociaż muszę przyznać, że do twarzy ci z tą szmatą.
Puścił moje słowa mimo uszu. Trzeba było nieco podgrzać sytuację.
–– Harper z pewnością marzy o takim mężczyźnie.
Ledwo uniosłem kubek z kawą do ust, kiedy zwinięta w kulkę szmatka przeleciała mi przed oczami.
–– Trafiać też byś się mógł nauczyć. –– Puściłem mu uwodzicielskie oczko.
–– Pierdol się –– rzucił bezpośrednio, bez jakichkolwiek emocji. Kończąc sprzątać, ruszył w kierunku swojego pokoju.
Noah zszokował mnie, gdyż uwielbiał się awanturować. Czasami wystarczyło, abyśmy tylko na siebie spojrzeli, a dochodziło między nami do konfrontacji.
–– Wszystko w porządku? –– spytałem, ponieważ powoli zaczynałem martwić się o tego gówniarza. Chłopak zatrzyma się tuż przed drzwiami.
–– Od kiedy zaczęło cię to interesować?
Nie lubiłem, jak ktoś odpowiadał na moje pytanie swoim.
–– Odkąd zauważyłem, iż nauczyłeś się mnie ignorować.
–– Nasze kłótnie stają się powoli nudne –– westchnął. –– Wybacz, ale posiadam inne problemy na głowie.
–– Na przykład miłosne? –– Nie dawałem za wygraną. Od najmłodszych lat nauczyłem się, iż na tym świecie trzeba umieć walczyć o swoje.
Młodzieniec przygryzł dolną wargę.
–– Mam rozumieć, że zgadłem –– ciągnąłem dalej. –– Nawet nie wiesz, jak łatwo można cię przejrzeć.
–– Niech ci będzie –– odburknął.
–– Tylko tyle?
–– Co?
–– Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?
Odwrócił twarz w moją stronę. Robiło się coraz ciekawiej.
–– Na szczęście nie.
–– Więc chodzi o Harper.
–– Na miłość Boską, skończ z nią wreszcie! –– Podniósł ton. –– Tylko i wyłącznie o niej wspominasz, jakby…
–– Jakbyś był w niej zakochany, tak wiem. I nie musisz się tego wstydzić.
Chyba zbiłem go z pantałyku, bo zesztywniał i rozchylił lekko usta.
–– Skąd…
–– Może i się nie trawimy, ale wiem o tobie więcej niż twoi rodzice. Jakby to powiedzieć, potrafię z kogoś czytać, jak z otwartej księgi. Poza tym, ostatnio stałeś się nazbyt posłuszny.
–– Dobra, rozgryzłeś mnie. Zadowolony? Jeśli tak, możesz zostawić mnie w spokoju.
Kończąc, zniknął w pomieszczeniu, trzaskając za sobą drzwiami. Odczekałem chwilkę, poczym podszedłem do jego pokoju. Szło mi naprawdę dobrze, i byłem sobą nieźle usatysfakcjonowany. Przyłożyłem najpierw ucho do wejścia, poczym skierowałem ustna do dziurki od klucza.
–– Nurtuje mnie jeszcze jedna sprawa –– rzuciłem. Minęło dobre parę minut, zanim doczekałem się odzewu.
Musiałem się odsunąć, gdyż Noah otworzył nagle drzwi.
–– Jesteś niepoważny!
–– Wiesz, że nie będę zwlekał.
–– Mów, co masz powiedzieć i do cholery jasnej, daj mi w końcu spokój –– burknął.
W końcu mogłem wydusić z siebie te słowa:
–– Od jak dawna się znacie?
Nie spodobała mi się cisza, która zapadła między nami. Została przerwana jego głośnym prychnięciem.
–– Nawet nie mam pojęcia, czy ona w ogóle wie, że istnieję.
–– Za moich czasów w szkole wiedziało się o wszystkich.
–– Ikemoto, tu nie chodzi o różnicę w naszych wiekach.
–– W takim razie oświeć mnie.
–– Nie pochodzisz z Ameryki, nie wiesz, jaką mentalność ma tutejsza młodzież.
W pamięci przywołałem ponownie obraz dziewczyny. Po usłyszeniu jego wypowiedzi, tylko jedna rzecz przyszła mi do głowy.
–– Ni gadaj, że chodzi o to, że jest murzynką.
–– Czarnoskórą –– poprawił mnie, przewracając oczami. Zbyłem go machnięciem ręki.
–– Jak uważasz, dla mnie to jedno i to samo. Myślałem, że czasy rasizmu poszły w niepamięć.
–– Nie tutaj, nie w Tennessee.
–– Przecież Ku Klux Klan istniał w dziewiętnastym wieku. –– Zamrugałem energicznie. Owa organizacja może i narodziła się w naszym stanie, ale przecież teraz nikt nie przebierał się, jak białe pajace i nie palił murzynów i Żydów na ulicy!
–– Tu nie chodzi o to…
–– Tylko?
–– Tylko jest jedyną ciemną w liceum. Przez to nie posiada za dobrej opinii.
Czy w dzisiejszym świecie status społeczny dalej posiadał tak wielkie znaczenie?
–– Widzę, że człowiek przez te wszystkie lata nic się nie zmienił –– odparłem i wycofałem się z jego terytorium.
Ciągle czułem na sobie jego spojrzenie, ale nie miałem ochoty dłużej ciągnąc tego tematu. I tak dowiedziałem się dużo. Sam fakt, iż udało nam się normalnie porozmawiać był zaskakujący. Doznałem uczucia dziwnego zgorzknienia, jakbym wciąż nie potrafił pogodzić się z głupotą społeczeństwa.
Sam nabawiłem się w młodości nieakceptacji od strony człowieka. Doskonale potrafiłem zrozumieć biedną dziewczynę, która nie była winna niczego, a tym bardziej tego, iż została obdarowana nieautoryzowaną urodą. Ale nasz świat miał, to do siebie, że nie zrówna wszystkich istnień ze sobą, tylko zawsze znajdzie się taki wyrzutek, który będzie musiał nieść na swoich barakach wrogość innych. Owe fatum jest nawet gorsze od loterii, działa trochę, jak wyliczanka. 
Na kogo padnie, na tego bęc.


Kimi

~ 1970 ~

To takie smutne, wszystko takie smutne; przeżywamy nasze życie jak idioci; a potem umieramy.” Charles Bukowski  



Jedyne, co czułam to łzy, powoli spływające po policzku oraz wiatr, który nieprzyjemnie chłostał moją twarz, jakby ten jeden jedyny raz nie mógł dać mi spokoju. Rozglądając się wokół, doszłam to wniosku, iż niektórym musiał również przeszkadzać, co łatwo można było stwierdzić po ich minach. Śnieg i inne antypatyczne warunki pogodowe pogarszały dotkliwą sytuację, w której znajdowałam się z rodziną i mieszkańcami Suchīruu~iru.
Staliśmy wszyscy na cmentarzu, skupieni wokół człowieka, któremu dane było opuścić naszą wieś, kraj, a nawet świat. Mimo, że moje ciało lekko drżało, a szloch nie pozwalał wydobyć z siebie słowa, czułam, że powinnam w inny sposób za nim rozpaczać. W środku posiadałam pewną pustkę, aczkolwiek miałam dziwne wrażenie, iż przeminie tak, jak w sytuacji z ludźmi, którzy nie znaczyliby dla mnie tyle, co nieżyjąca osoba na tym pogrzebie, czego nie mogłam powiedzieć o innych, którzy wyglądali tak, jakby to wciąż nie dotarło do ich świadomości.
Pochylałam głowę nad trumną, ściskając mocno braci, bojąc się, że w każdej chwili i ich mogę stracić. Na naszej planecie nic już nie było pewne, świat nigdy nie gwarantował życia wiecznego. Od zawsze istniały czynniki, które odbierały nam istnienie, co wyglądało trochę tak, jakby Bóg pstryknął tylko palcami, a ludzie padali, przypominając piny do bowlingu.
–– Chcieliśmy złożyć najszczersze kondolencje –– gadali ludzie, podchodząc do mamy. –– Jun był naprawdę dobrym człowiekiem…
Słysząc ich słowa miałam ochotę ścisnąć dłonie w pięści i uciec stąd jak najdalej. To były tylko puste słowa, połowa z nich nie znała go nawet osobiście, ale jak to bywa w małych społecznościach wiejskich, powinno się przyjść na każdy pogrzeb, bo tak po prostu wypada. A mnie takie coś bardziej drażniło, niż cieszyło. Bliscy będą pamiętać cały czas, a reszta zapomni, podobne jak o innych, „błahych” sprawach. Śmierć taty nie spowodowała choroba, wypadek, on został po prostu zjedzony. Przez ghoula.
Zniknął dwa tygodnie temu. Wyszedł z domu nad ranem i nie wrócił, a słuch o nim zaginął. Mama zaczęła się martwić, kiedy zauważyła następnego dnia, że go nie ma. Zgłosiła zaginięcie na policję, ale chwilę zajęło zanim go znaleźli, a raczej to, co z niego zostało. Głowa i szczątki tułowia leżały w lesie, za rzeką, oddaloną od wsi o jakieś cztery, może pięć kilometrów. Trudno było podejrzewać inne stworzenia, ponieważ w najbliższej okolicy jedyne dzikie zwierzęta, jakie można było napotkać to sarny i jelenie.
Wciąż pamiętałam nieprzyjemne zajścia między mną, a tatą. Przez pewien czas chciałam go nienawidzić za wszystkie awantury, do których się przyczynił. Mimo utraty szacunku wobec niego, nie domagałam się jego śmierci. Przecież w każdej chwili mógł się uspokoić i poprawić swoje zachowanie. Zwłaszcza, że mama wybaczała mu wszystko, w końcu wciąż go kochała.
–– Kimi, możesz do mnie podejść?
Ledwo zdążyłam postawić nogę na schodach, gdy mama zawołała mnie z przedpokoju. Stojąc naprzeciwko, przyłapałam się, iż spuszczałam wzrok nie mogąc spoglądać na jej opuchnięte oczy.
–– Coś się stało? –– spytałam.
Nie podobał mi się grymas, jaki zdążyłam u niej zaobserwować.
–– Tata mógł mieć rację.
–– Nie rozumiem.
–– Powinnaś ograniczyć kontakt z sąsiadami.
Znieruchomiałam. Owszem, zaobserwowałam jak mama obrzuciła ich pełnym nienawiści wzrokiem podczas pochówku, jednakże nie spodziewałam się, że zgodzi się w tej kwestii z nieżyjącym mężem.
–– Przyszli na pogrzeb, więc nie mogli zjeść taty –– sapnęłam, gdyż nie miałam sił mówić głośniej.
–– Wiem, w końcu mógł to zrobić każdy, dlatego chcę, żebyś uważała na wszystkich. A od rodziny Gakuhsu trzymaj się z daleka.
Miałam wrażenie, jakby jej tok myślenia obrócił się gwałtownie o sto osiemdziesiąt stopni. Jeszcze niedawno zareagowałaby kompletnie inaczej. Zwłaszcza, iż stawała w obronie sąsiadów, a dziś jakby nigdy nic była ich wrogiem numer jeden. Wszystko to, co zrobili dla niej poszło w niepamięć, zniknęło, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Została tylko głupia myśl, świadcząca o podejrzeniach przeciwko rodzinie, która zawsze traktowała nas życzliwie.
Nie tylko mama zmieniła się przez zabójstwo taty. Mieszkańcy Suchīruu~iru sprawiali wrażenie przewrażliwionych sytuacją, w której doszło do śmierci jednego z członka naszej miejscowości. Każdy zaczął uważać na każdego, jakby zapomnieli o wcześniejszych relacjach z innymi. Spotykając się na ulicy, przystanku, czy w sklepie woleli tylko przywitać się i zrezygnować z długotrwałych konwersacji, zacieśniających więzi miedzy nimi. Moja rodzima miejscowość przemieniała się powoli w pustą dziurę, pozbawioną uczuć i zaufania.
I nie tylko dotyczyło to dorosłych. Mogłabym rzec, iż niektóre dzieci były jeszcze gorsze od swoich rodziców. Część omijała mnie szerokim łukiem, jakbym była tego winna. Oczywiście nie wszystkie traktowały mnie w podobny sposób, aczkolwiek dało się zauważyć, iż niechętnie podejmowały konwersacje z rówieśnikami. Nad ludźmi zapanował strach, który począł rozszerzać swoje pole rażenia. Lekcje również nie były takie jak kiedyś. Panowała na nich cisza, gdyż uczniowie nie mieli zamiaru odzywać się, przez co uczęszczanie do szkoły stało się gorszą gehenną, niż wcześniej.
Najgorszym z nich wszystkich okazał się Shinohara Yamaguchi. Chłopak należał do klasy Nishio, nie wtapiał się w tłum, charakteryzowała go dość bujna i ruda czupryna, której zawsze się wstydził. Ze wszystkich uczniów, to właśnie jemu odbiło najbardziej. Wyzywał nas od potworów, zaniechał nawet kontaktów ze swoimi przyjaciółmi. A ja stałam się jego najulubieńszą ofiarą. Nie ważne gdzie się znalazłam, wszędzie musiał pojawić się on. Według niego, stałam się magnesem przyciągającym ghoule. Jego prymitywny mózg osądzał, iż skoro zjedzono mi ojca, to następnymi ofiarami będą osoby z mojego otoczenia.
Nie musze dodawać jak musiały reagować inne dzieci. Część z nich nawet popierała Shinohare. W końcu podobało im się łykanie wszystkiego, co powiedział. Na początku puszczałam jego wypowiedzi mimo uszu, ale po tygodniu stawało się to coraz bardziej uciążliwe. Na Yamaguch’iego nie mieli nawet wpływu nauczyciele, którym nie podobały się jego zagrywki, aczkolwiek zdawali sobie sprawę, iż uczniowie i wobec nich zachowali szczególną ostrożność. Każdy zauważył, że w podstawówce zaczęły się dziać niezłe cyrki. Rodzice coraz częściej zaczęli interesować się zajęciami indywidualnymi, co moim zdaniem pogarszało tylko sytuację ich pociech. Ghoule można było napotkać wszędzie, jak nie w szkole to na spacerze.
 Pewnego dnia siedziałam w stołówce, próbując ignorować podśmiechujących rówieśników, którym gderał coś do ucha Shinohara. Starałam się skupić na jedzeniu, jednakże ich denerwujące odgłosy przyprawiały mnie do szewskiej pasji. Zazdrościłam osobom, które potrafiły wyjść problemowi naprzeciw, a sama tylko udawałam, iż wszystko było w porządku, a tak naprawdę w moim wnętrzu rozpoczynała się istna demolka. Kiedy nie zamierzali przestać, zmusiłam się do natychmiastowego opuszczenia pomieszczenia.
Wychodząc natknęłam się na Nishiki’iego, któremu najwidoczniej nie śpieszyło się na obiad. Szłam ze spuszczonym wzrokiem, udając, że go nie widzę. Po ostatnim wciąż nie zamieniliśmy ze sobą żadnego słowa. Nie miałam zamiaru go spotkać, wystarczyło, iż czułam jak świdrował mnie wzrokiem podczas pogrzebu. Chodź stał daleko ode mnie, nie trudno było wyczuć na sobie jego tajemnicze spojrzenie, którego nie potrafiłam rozgryźć. Dlatego też wolałam ominąć go jak najszybciej.
–– Przykro mi z powodu twojego ojca. –– Jego słowa błyskawicznie doleciały do moich uszu, przez co zatrzymałam się w pół kroku.
Zdążył zniknąć, zanim zdecydowałam się odwrócić tułów. Przez dłuższą chwile byłam pewna, iż przesłyszałam się, ale jego głos był zbyt wyraźny, aby móc go sobie wyobrazić. Nie pochodził z naszej wsi, tak naprawdę nie znał nikogo z mojej rodziny, dlatego nie sądziłam, iż zechce przekazać mi wyrazy współczucia. W końcu nie mieliśmy ze sobą kontaktu od dłuższego czasu.
Więc, czy to mogło oznaczać, że chciał do mnie zagadać? 


OD AUTORA: Kto by pomyślał, że napisanie prawie 23 stron w Wordzie zajmie mi półtora miesiąca. Myślałam, że na wakacjach uda mi się zacząć czwarty rozdział, ale najwyraźniej przeliczyłam się. Głupio mi przyznać, jednakże brakowało mi czasu. Oprócz pracy zaczęłam prawo jazdy i musiałam poświęcać dni na inne obowiązki. Do tego wolne chwile spędzałam z ludźmi, więc pisanie zeszło na dalszy plan. Nie chce myśleć co będzie teraz, jednakże na pewno nie zostawię tego opowiadania, tutaj macie moje słowo! 



Mam wrażanie, że wcześniejsze notki wyszły mi lepiej, ale szczerą opinie tak naprawdę możecie wyrazić tylko Wy. Chce się polepszać w pisaniu, choć idzie mi to opornie. Może kolejne rozdziały będą coraz lepsze i uda mi się Was zaskoczyć :) 
Do następnej!