Kimi
~ 1969/ 1970 ~
„Ludzie
ciągle polują na to, czego się boją.” Tahereh Mafi
–– Kto tam?!
Biegłam najszybciej jak
potrafiłam, kierując się w stronę wyjścia, byleby tylko zdążyć otworzyć drzwi.
Drażniący odgłos dzwonka rozbrzmiał ponownie, dając znać, iż miałam niewiele
czasu. Podłużny dywanik, mieszczący się na korytarzu zechciał pokrzyżować moje
zamiary. Docierając do niego, poślizgnęłam się i runęłam, spadając na brzuch,
którym przejechałam prawie do samego celu. Zniesmaczona zacisnęłam usta, aby zdławić
narastający w gardle krzyk bólu. Z głębi domu dotarł do mnie zapalczymi głos
mamy:
–– Kimi, wszystko w
porządku?
Znajdowała się w
łazience, w której kończyła myć jednego z braci.
–– Tak! ––
odkrzyknęłam, przewracając oczami, gdy miałam w zwyczaju reagować na głupie
pytania.
–– Otworzy ktoś w
końcu?!
Zamarłam, słysząc
nieprzyjemny ryk nieznajomego. Wiedziałam, że nie mogłam zwlekać. W przeciwnym
wypadku znaleźlibyśmy się pod obserwacją. A nikt z nas tego nie chciał. Że też
w tym momencie rodzicie musieli być czymś zajęci i całe zadanie leżało w moich
rękach!
Gwałtownie pociągnęłam
za klamkę. Moim oczom ukazała się dwójka rosłych mężczyzn. Jeden z nich był
rudy i trzymał niedopalonego papierosa w buzi, drugi zaś posiadał czarne włosy
i gęstą brodę. Oboje ubrani byli w mundury policyjne. Nie wyglądali najgorzej,
bywało, iż przyłaziły straszniejsze osobniki. Szybko skarciłam siebie za popędliwe
myśli, gdyż zza ich nóg wyłonił się olbrzymi nowofundland. Pies patrzył na mnie
antypatycznym wzrokiem, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że muszę mówić
prawdę.
–– Dzieee… dzień dobry
–– wydukałam.
Zauważyłam, jak rudy
stróż prawa uniósł jedną brew do góry.
–– Są rodzice w domu?
–– Zajęci, dlatego ja
podeszłam.
–– Pytam czy są!
–– Taaa… tak!
Poczułam jak po plecach
spłynęły mi kropelki potu.
–– Robią coś ważnego?
–– Tym razem odważył odezwać się ten drugi. –– Gotują, sprzątają, czy może
próbują jakoś uciec?
Stałam nieruchomo,
mrugając gwałtownie powiekami. W jednej chwili zrozumiałam, iż popełniłam błąd,
decydując się podejść sama. Mężczyźni oraz pies powodowali, że mój umysł nie
potrafił ukierunkować konwersacji na bezpieczna drogę. Z reguły rodzice
pozbywali się funkcjonariuszy prawa, wiedzieli jak do nich zagadać oraz
zachować się w najmniej podejrzany dla nich sposób. Więc trudno, aby
dziesięcioletnie dziecko potrafiło pozytywnie wpłynąć na opinię policjantów,
wezwanych przez Krajowego Komisarza do spraw Ochrony Życia i Szacunku
Człowieka.
Wyżej wspomniany organ
został powołany miesiąc temu przez władze państwa, w celu zachowania kontroli
nad istotami zamieszkującymi tereny Japonii. Nakazał on od czasu do czasu
kontrolować mieszkańców państwa, pod pretekstem odszukania ghouli rezydujących
wśród ludzi. Wielu obywateli nie było przychylnych owemu przedsięwzięciu, ponieważ
coraz częstsze najścia policji zmniejszały komfort życia i przede wszystkim
naszą prywatność. Każdą wizytę trzeba było traktować jako nakaz, dlatego też
zostałam zmuszona do nagłego podbiegnięcia do wyjścia.
–– Zadziwiające, że
rodzice pozwalają dzieciom rozmawiać z glinami –– kontynuował, jakby nie
przejął się moją postawą. –– Co o tym myślisz Eisaku? –– Zwrócił się do
kompana.
Rudzielec wzruszył
obojętnie ramionami.
–– Chyba będzie musiała
nas wpuścić do środka.
Jak na potwierdzenie
swoich słów, zrobili krok do przodu. Miałam już ustąpić im miejsca, kiedy
ukazał się za mną ojciec. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Trzeba
przyznać, że potrafił zachować zimną krew. Miny funkcjonariuszy natychmiastowo
zrzedły.
–– Mam rozumieć, że pan
jest ojcem dziewczynki? –– zagadnął Eisaku
–– We własnej osobie ––
odpowiedział tata. –– Życzą sobie panowie przeszukania domu?
Chyba zszokował
ich swoją propozycją, gdyż popatrzyli na siebie w tym samym momencie.
–– Takowe
przedsięwzięcie nie będzie konieczne –– chrząknął czarnowłosy.
–– Miło mi to słyszeć.
–– Następnym razem
prosimy, aby ktoś pełnoletni zechciał z nami porozmawiać.
–– Obiecuję, że tak
będzie.
Stali jakieś dobre pięć
minut, zanim jeden z nich zarządził, iż najwyższa pora ruszyć dalej. Ani na
sekundę nie opuścili wzroku z mojego taty, który hardo ukrywał emocje i muszę
przyznać, że naprawdę dobrze mu to wychodziło. W pewnym momencie zaczęłam
zastanawiać się, czy aby na pewno stałam koło swojego stworzyciela. Zwykle
bywał oschły i stanowczy, ale potrafił również się uśmiechać, żartować, mimo że
ostatnio wykonywał te czynności coraz rzadziej. Znajdując się w ich
towarzystwie czułam, jakby cała stresująca atmosfera wsiąknęła w moje ciało,
przez co pozostawałam spięta, nieskora zareagować w żaden możliwy sposób.
Kiedy dwójka
funkcjonariuszy oddaliła się, dopiero zdołałam spokojnie oddychać. Oprowadzałam
ich wzrokiem, aż nie zniknęli z mojego pola widzenia. Spoglądając na tatę,
zauważyłam, iż robił dokładnie to samo. Chyba posiedliśmy niekontrolowany
nawyk, który osiadł wśród mieszkańców nie tylko naszej wsi, ale zapewne i innych
miejscowości. Rozluźnienie przychodziło dopiero wtedy, gdy gliny skręcały w
kierunku innego domu, bądź mieszkania. Trudno powiedzieć, czy pomagało im to w
odnalezieniu potworów.
Poczułam na swojej
głowie potężną dłoń ojca. Gładził ją, czochrając i kołtuniąc przy tym włosy,
których kolor ewidentnie odziedziczyłam po nim. Z wyglądu bardziej
przypominałam tatę niż mamę, być może i z zachowaniem było podobnie, aczkolwiek
sprawiałam wrażenie weselszej osoby, takiej jaką jest (a raczej była do czasu)
moja rodzicielka. Ludzie często sprawiają wrażenie niezadowolonych ze swoich
genów, często wstydząc się tego, co przejęli od krewnych. Frustracja przychodzi
dopiero z wiekiem, co można zaobserwować chociażby u małych dzieci, które
cieszą się, iż w jakimś stopniu są identyczne jak rodzice. Natomiast, kiedy
człowiek dorasta, to wtedy zauważa ile wad i niedoskonałości objął w
dziedzictwie, i nie ważne już czy chodziło o wygląd, czy o postępowanie. Oczywiście mankament duszy powinien stanowić
większy problem, jednakże częściej dyskutuje się o pewnych niedociągnięciach
naszych oblicz. Owa zależność zmieniła swój bieg, ponieważ większość
narzekających osób od pewnego momentu zaczęła dziękować za swoją aparycje, nie
ważne w jaki sposób się prezentowała, najważniejsze, iż pasowała do człowieka,
a nie do innego gatunku.
–– Dlaczego nie
poprosiłaś, żebym otworzył im drzwi? –– zapytał niespodziewanie ojciec,
przerywając nieprzyjemną cisze. Kucnął przede mną, aby móc spojrzeć mi w oczy.
Nie wyglądał, jakby jego duszą targała złość. Mimo że ostatnio oddalał się od
nas, dalej pozostawał głową rodziny, i zadręczał się naszym bezpieczeństwem, a
zwłaszcza mamy, która w każdej chwili mogła wydać na świat nowego członka
rodziny.
–– Nie wiedziałam,
gdzie się znajdowałeś, a mama kazała mi się pospieszyć –– odparłam, zdając
sobie sprawę, iż powinnam była przemyśleć swoją odpowiedź.
Nic więcej nie mówiąc,
wstał i wmaszerował z powrotem do środka. Poszłam jego śladem, kierując się
tam, gdzie prowadził. Znaleźliśmy się w salonie, w którym odpoczywała mama,
najwidoczniej zmęczona myciem i kładzeniem synów do snu. Na nasz widok uniosła
się do pozycji siedzącej, jakby oczekiwała natychmiastowej relacji z najścia
policjantów. Nie potrafiłam wytłumaczyć dlaczego, ale wyczuwałam początek
(kolejnej) domowej kłótni.
Tata usiadł na fotelu,
sadowiąc się naprzeciwko niej. Ja wolałam zając miejsce na kanapie, obok mamy.
Żadne z nas nie chciało się odezwać. Dopiero po jakimś czasie ojciec
przymierzył się do wyciągnięcia papierosów z kieszeni spodni. Nigdy się z nimi
nie rozstawał, ale z reguły palił je na zewnątrz, gdyż osiadający dym w domu
drażnił nie tylko mnie, ale również i mamę. Włożył jednego do ust i odpalił
zapałkę, zbliżając ją do peta.
–– Nawet o tym nie myśl
–– odezwała się mama swoim lekko świszczącym głosem. Ojciec zatrzymał zapalona
zapałkę centymetr od papierosa. Po dłuższym namyśle w końcu zgasił ją, ale jego
brwi cały czas pozostawały uniesione, a czoło zmarszczone. Wyjmując peta
zauważyłam, jak ręce zaczynały mu drgać.
–– Kimi, wróć do pokoju
–– nakazał, nie spuszczając wzroku z żony.
–– Przecież… ––
rozpoczęła, ale przerwał jej.
–– Powiedziałem, że ma
stąd iść!
Niczym rażona piorunem,
czmychnęłam na korytarz. Moje serce ledwo zdążyło się uspokoić po najściu
posterunkowych, a znów poczęło walić jak szalone. Nienawidziłam, kiedy się
wściekał. Miałam dość, gdy krzyczał. A najbardziej drażnił mnie fakt, iż
wszyscy na około zaczynali się zmieniać!
–– Co jest grane? ––
Słyszałam nagła zmianę tonacji u mamy.
–– I ty się mnie
pytasz? Myślałem, że wyśpiewasz mi wszystko od początku.
–– Zrobiłam coś nie
tak?
–– Mało powiedziane.
–– Nie zamierzam się
bawić w ciuciubabkę. Albo mówisz, o co chodzi, albo zostawiasz mnie w spokoju!
–– ryknęła, przez co po moim ciele przeszedł dreszcz.
Byłam pewna, że
sprzeczka nie dobiegnie szybko do końca. Ostatnio coraz częściej podsłuchiwałam
ich nieprzyjemne konwersacje, które swoją liczebnością przewyższały te łagodne.
–– Myślałem, że przywitałaś
policjantów. Najwidoczniej myliłem się, widząc naszą córkę, która gówno wie o
powadze sytuacji! Nie ważne co jej wpoisz do głowy, kiedyś może powiedzieć coś,
co wyda się podejrzane władzom i będziemy musieli na okres próbny przesiadywać
w chałupie z nadzorem pilnującym!
–– Przecież nie mogłam
zostawić Satoshiego w wannie. Kimi nie jest głupia, poza tym nie mamy nic do
ukrycia, więc nie ma możliwości, aby nas wkopała!
Słysząc te słowa,
ogarnął mnie przejmujący żal. Doskonale zdawałam sobie sprawę z konsekwencji,
jakie by na nas czekały, gdybym użyła nieodpowiednich słów. Czasem miałam
wrażenie, iż ta cała sytuacja bardziej dotykała dzieci, niż dorosłych.
–– Różne sytuacje przydarzyły się u innych
rodzin –– kontynuował, wciągając się coraz bardziej w awanturę. –– I to w tych
niewinnych, więc w każdej chwili możemy do nich dołączyć. Czy tego właśnie
chcesz?
–– Nie…
–– Dlatego musimy
zacząć reagować. Zobaczysz, że kiedyś nadejdzie taki moment, w którym bez
powodu zechcą nas oskarżyć.
–– Zacząć reagować? ––
Mama mrugała energicznie oczami, wyglądając przy tym jak osoba, która nie
spodziewała się czegoś takiego usłyszeć. –– Co masz na myśli?
Ojciec spuścił wzrok,
jakby czuł, że kiedyś będzie musiał powiedzieć coś, co nie spodoba się jego
żonie. Unosząc swoją masywną dłoń, począł drapać się w tył głowy. Wiedziałam,
że zaraz pogorszy sytuację.
–– Trzeba będzie kogoś
wkopać.
Mama gwałtownie
pobladła.
–– Kogo? –– spytała,
choć wszyscy znaliśmy odpowiedź.
–– Sąsiadów.
I wtedy rozpętało się
piekło. Przejmująca atmosfera nagle zgęstniała, przytłaczając mnie jeszcze
bardziej. Domyślałam się w jaki sposób ich konwersacja potoczy się dalej.
Jedno było pewne, tata przesadził. I to bardzo. W jednym momencie pożałowałam,
że ponownie zechciałam podsłuchać, o czym rozmawiali.
Nie tylko u mnie
dochodziło do częstych sprzeczek między domownikami. Wiele znajomych ze szkoły
codziennie skarżyło się na scysje, które rozpoczynali dorośli. Nieprzyjemne
wymiany słów powodował ich bojaźliwy stosunek do ghouli. Nasza rasa nienawidziła
tych kreatur od zawsze, ale w ostatnim czasie pogorszyła swój stosunek wobec
wszystkiego co żyło i mogło nawet w najmniejszy sposób zagrozić spokojnemu
bytowaniu na Ziemi. Zastanawiałam się często, czemu człowiekowi zależało na
bezpiecznym życiu, kiedy sam przyczyniał się do destrukcji swojego gatunku.
Dobrymi przykładami są chociażby wojny wywołane chęcią bogactwa, lub
nietolerancji danej religii, nacji, czy nawet infantylnego powodu, jakim jest
różnica koloru skóry. Nie ważne, co było głównym powodem batalii, bądź
nieporozumienia, i tak najbardziej cierpiały za to dzieci.
–– Żartujesz sobie ––
odparła niepewnie, jakby nie mogąc uwierzyć w słowa męża.
–– Tylko w taki sposób
zdobędziemy uznanie u władz i unikniemy zbędnych kontroli.
–– Przecież oni są
takimi samymi ludźmi jak my!
–– Nie masz tej
pewności. Przypomnij sobie, co się stało z Sato i Tanako.
Tata mówił o dwóch
rodzinach z naszej wsi, których członkowie okazali się bestiami. Zostali
zdemaskowani i wykonano na nich egzekucję przy najbliższej komendzie policji,
która znajdowała się w Hikuidesu, czyli jakieś dwie miejscowości dalej.
–– Nie wybaczę ci,
jeśli na nich naskarżysz! –– krzyczała, przez co zbudziła jednego z braci. Po domu rozniósł się donośny płacz
malca. –– Nie wiem co się stało z moim mężem, ale mam nadzieję, że wróci, bo
jak na razie mam wrażenie, że od jakiegoś czasu żyję z potworem!
Kończąc, wybiegła z
płaczem, nie zwracając uwagi na mnie, stojącej jak najbliżej wejścia do salonu.
Również poczułam łzy, które powoli napływały mi do oczu. W jednym momencie
zechciałam cofnąć się do przeszłości, byleby uniknąć podobnego zajścia. Pani
Gaku nie mogła być ghoulem, nie po tym jak nas traktowała!
Zaglądając do pokoju,
ujrzałam ojca, zakrywającego twarz dłońmi. Prze chwilę myślałam, iż szlochał,
ale szybko zdążyłam zauważyć, że się myliłam. Był wściekły, ale zarazem
zdruzgotany. Wydawało mi się, że żałował rozpętania dzisiejszej awantury.
Zawsze posiadał wyrzuty sumienia, zwłaszcza, kiedy doprowadzał swoją żonę do
histerii. W owym momencie miał na sumieniu nie tylko mamę, ale też mnie.
Stanęłam w drzwiach, nie zwracając uwagi na to, że zranię go w podobny sposób,
jak moja rodzicielka.
–– Mój tata nigdy nie
zachowywał się, jak zwyrodnialec –– rzekłam cicho, bez tonacji. Patrząc mu
prostu w oczy, zachłysnęłam się własnymi łzami. Nie byłam pewna czy dotarły do
niego moje słowa, gdyż wzięłam przykład z matki i pognałam do swojego pokoju.
Ale usłyszał je,
ponieważ do moich uszu dotarł nieznany dotychczas dźwięk, jakim niewątpliwie
okazał się jego szloch.
***
Tego roku styczeń
obfitował w śnieg, który padał praktycznie codziennie, zakrywając Japonię
białym kobiercem. Żaden z mieszkańców wysp położonych pomiędzy Morzem
Japońskim, a Oceanem Spokojnym nie spodziewał się takowej komplikacji meteorologicznej,
ponieważ w grudniu prędzej można było zachwycić się świecącym słońcem, bądź
zniecierpliwić częstymi ulewami. Nowo rozpoczęty rok zapowiadał się naprawdę
nieźle, ale tylko, jeżeli chodziło o pogodę. Wszystkie powikłania związane z
życiem każdego Japończyka szykowały się dopiero wtedy, kiedy trzeba było wyjść
na światło dziennie oraz wikłać i tak już mocno zdegradowany byt. Bardziej
precyzując, chciałam pokazać, iż spokojnie dni nie zapowiadały gwałtownie
nadchodzącego bezwładu.
Dobrym przykładem moich
refleksji była rutyna, w którą zapadłam, po ostatnim spotkaniu Nishiki’ego,
kiedy we dwoje maszerowaliśmy do szkoły. Od tego czasu staliśmy się wspólnymi
towarzyszami, którzy od poniedziałku do piątku widywali się dwa razy w ciągu
dnia, czyli w drodze do podstawówki i podczas powrotów do domu. Nigdy nie
spodziewałam się, abym mogła w końcu posiadać kompana do takowych czynności,
aczkolwiek musiałam przyznać, iż właśnie tego mi brakowało.
Nie rozmawialiśmy cały
czas, wręcz przeciwnie, nieraz szliśmy obok siebie, pogrążeni w ciszy. Mimo
wszystko byłam szczęśliwa. Samo uczucie posiadania kogoś obok siebie stało się
lepsze od przytłaczającego wrażenia samotności. Z reguły to ja zaczynałam jakiś
temat, ale z każdym kolejnym tygodniem Nishiki stawał się odważniejszy i raczył
rozpoczynać różne wątki. Najczęściej wracał do sytuacji, w której staliśmy
przed pamiętnym ogłoszeniem i wypytywał mnie o stosunek, jaki posiadałam wobec
ghouli. Nie wydawało mi się to dziwne, gdyż w przeciągu dwóch miesięcy podejmowałam
tylko takie kwestie, i to z różnymi dziećmi.
W szkole nasza sytuacja
nieco ulegała zmianie. Niektórzy uznaliby, iż nie przyznawaliśmy się do siebie,
ale w rzeczywistości wyglądało to inaczej. Ja posiadałam swoje towarzystwo, a
on wolał siedzieć na parapecie i zagłębiać się świat wykreowany w książkach.
Nie raz, kiedy przechodziłam obok niego, czułam jakby na mnie zerkał, ale tylko
wtedy, gdy zdążałam go minąć. Zdarzało się, iż wykonywał wtedy swój odruch,
jakim było gwałtownie wciąganie powietrza przez nos. Myślał, że tego nie
widziałam, a tak naprawdę byłam świadoma wszystkiego, co przy mnie wykonywał.
Czułam się wtedy dziwnie, można nawet uznać, że niekomfortowo. Trochę jakbym
wydzielała jakiś śmierdzący zapach, aczkolwiek nigdy nie poruszyłam tej kwestii
podczas naszych rozmów.
Czy mogłam nas nazwać
przyjaciółmi? Raczej nie. Po pierwsze znaliśmy się za krótko, a po drugie i
najważniejsze, nasze osobowości nie przyciągały się nawzajem, jak powinno bywać
w przypadku dwóch pokrewnych duszy. Innych również nie interesowały nasze
stosunki, gdyż rozdzielaliśmy się, podczas zbliżania do szkolnego budynku.
Czyniliśmy to automatycznie, bez jakichkolwiek uzgodnień, wyglądając przy tym,
jakby nasze mózgi potrafiły się synchronizować i myśleć o tym samym. Nishiki
Nishio posiadał w sobie coś, przez co nie zniechęcałam się jego asystą.
–– Chyba za bardzo
przyzwyczaiłaś się do mojego towarzystwa –– zagadał kiedyś, ale w sposób
bardziej życzliwy, niż odpychający. W podobnych sytuacjach potrafiłam się tylko
uśmiechać, bo cóż innego miałabym zrobić?
I chyba faktycznie miał
wtedy rację. Dzień bez wspólnej drogi uznawałam za niedopełniony. Jakbym wracała
do czegoś, co było kiedyś i w ostatnim czasie nareszcie uległo zmianie,
przyprawiając mi wiele korzyści.
Trochę dziwił mnie
fakt, iż byłam jedyną, której najczęściej wolał poświęcać czas. Niejednokrotnie
miewałam wrażenie, jakby czuł się przy mnie bezpiecznie, dwa razy dziennie,
przez pięć dni w tygodniu. Na weekendach jedyne, kiedy go widywałam, to patrząc
w okno w południe. Pani Gaku wysyłała go wtedy do sklepu i nigdy nie przyszło
mi do głowy, aby wybiec z domu i potowarzyszyć mu, tak jak podczas szkolnych
dni. W soboty, lub w niedziele widywałam się z koleżankami i nigdy nie udało mi
się zauważyć, aby Nishiki zaprosił kogoś do siebie. Z resztą jego siostra i
kuzyn podobnie, co wydawało mi się dziwne, gdyż rodzina Gakuhsu słynęła z
przyciągającej towarzyskości.
W którymś momencie
zdałam sobie sprawę, iż zachowanie sąsiada zaczynało mnie w pewnym stopniu
intrygować. Ośmielałam się spoglądać na niego dłużej, więcej odzywać i
rozstawać bliżej podstawówki, niż zazwyczaj. Jednakże w szkole wolałam unikać
wspólnych pogawędek. Widziałam, że nie ufał ludziom. Podchodził do innych z
dystansem, wolał uchodzić za introwertyka. W końcu różnił się od dzieci po
wieloma względami, co można było nawet zauważyć przez sposób, jakim rozmawiał.
Jego tok wypowiedzi określiłabym bardziej, jako ustatkowany, niż młodzieńczy. Z
pośród kolegów rozpoczął również, jako pierwszy mutację. Częstokroć miewałam
wrażenie, jakby nie przejmował się odrębnością, jaka istniała między nim, a
uczniami.
Na początku nowego miesiąca
nadszedł dzień, w którym nasza wspólna droga wypadła nieco spod kontroli.
Nishiki często miewał złe dni, nie posiadał humoru, ale wtedy siedział cicho i
grzecznie wysłuchiwał moje wypowiedzi. Natomiast trzeciego lutego, tysiąc
dziewięćset siedemdziesiątego roku najwidoczniej miał dość mojego towarzystwa.
Jego mina wskazywała wiele, a najbardziej nakazywała mi się zamknąć. Do tego od
czasu do czasu wzdychał i parskał, nim zdążyłam dokończyć swój wywód.
Na początku nie
zwracałam na to uwagi, ale z czasem moje poirytowanie coraz bardziej wzrastało.
Gdzieś w połowie wędrówki zaczęłam niepotrzebnie rozważać powód jego
zgorzknienia. Gdybym się zamknęła, uniknęłabym nieprzyjemnej sytuacji.
–– Jesteś jakiś
rozgoryczony –– rozpoczęłam, starając zachować obojętny ton głosu. Zauważyłam
jak powoli uniósł na mnie swój wzrok. –– Coś się stało?
Właśnie wtedy zdarzyła
się dziwna sytuacja, gdyż Nishiki natychmiastowo przyspieszył, wyprzedzając
mnie o paręnaście kroków. Mało brakowało, a zacząłby biec. Byłam pewna, iż
zaraz zniknie z mojego pola widzenia. Starałam się dotrzymać mu chodu, jednakże
tylko pogorszyłam sprawę.
–– Zostaw mnie ––
rzucił przez ramię. Automatycznie zatrzymałam się, nie wiedząc, co począć.
–– Przepraszam, jeśli
powiedziałam coś nie tak.
Wiedziałam, że nie
zrobiłam nic złego, ale człowiek czasami jest zmuszony uczynić coś, czego tak
naprawdę druga osoba nie powinna oczekiwać.
–– To nie tak –– odparł
po jakimś czasie, a ja nie dawałam za wygraną.
–– A więc? Może jakbyś
mi powiedział, to poczułbyś się lepiej. Znaczy, jeśli to nie byłby problem, ale
z reguły lepiej człowiekowi, gdy…
Odwrócił się w moją
stronę, przez co odbiłam się od jego piersi. Z jego oczu biła wściekłość,
miałam dziwne wrażenie, jakby zaczął warczeć. Podobnie jak policyjny
nowofundland. Dawno mojego ciała nie ogarnęło podobne przerażenie.
–– Wszyscy tylko
potrafią mówić, co jest lepsze dla człowieka, a co nie. Mam już tego dość! ––
darł się, przez co jedna kobieta wyjrzała przez okno. –– Chcesz dobrej rady?
Odpierdol się ode mnie! I tak nie będziesz potrafiła tego zrozumieć!
Kończąc, zrobił
dokładnie to samo, co ja podczas ostatniego zatarcia z ojcem. Uciekł szybko, a
ja nie miałam tym razem zamiaru go dogonić. Stałam tylko i patrzyłam na pustą
drogę. Od jakiegoś czasu coraz częściej stawałam się uczestnikiem
nieprzyjemnych sytuacji i jak mam być szczera, naprawdę zaczynało mi to w
końcu doskwierać.
Nie poznałam Nishiki’ego
z tej strony. Rozpatrywałam, iż częsta zmiana nastroju bywała u niego normalna,
czymś, czym został obdarowany przez naturę, bądź Boga. Ale najwidoczniej owe
wybuchy należały do jednej z jego wad. Nie wiedziałam, co dalej począć. Jedno
było pewne, zrobiło mi się bardzo przykro.
Myślałam, że naprawdę
polubił moje towarzystwo.
***
Tak jak byłam pewna, od ostatniego zajścia,
(od którego minęły dwa tygodnie) mój sąsiad wolał się do mnie nie odzywać.
Nasza wspólna „więź” prysła, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Zaczął
nawet specjalnie wychodzić wcześniej z domu byleby uniknąć mojej osoby. W
szkole nie przesiadywał już często na parapecie, a gdy zdarzyło mi się
przechodzić koło niego, nie spróbował ani razu na mnie spoglądnąć, co miewał w
zwyczaju czynić. Czułam się trochę, jakbym została w pewnym sensie odrzucona.
Oczywiście, nie tak jak w przypadku relacji między dwojgiem zakochanych, lecz
bardziej między osobami, które z czasem mogłyby pozostać przyjaciółmi.
Dlatego też w owym czasie
czułam lekkie podenerwowanie. Mama poprosiła mnie, żebym pożyczyła mąkę od pani
Gaku, co wiązało się z koniecznością wtargnięcia na teren Nishiki’ego. W końcu
w taki sposób zdołałam go poznać, więc niczego bardziej się nie obawiałam, jak
momentu, w którym cała sytuacja powróci do początku i drzwi ponownie otworzy mi
nikt inny jak on.
Wychodząc z domu,
poprawiłam czapkę i mocniej zawiązałam szalik wokół szyi. Nie wybierałam się w
daleką podróż, aczkolwiek nie znosiłam dobrze zimna i wolałam uniknąć zbędnego
przeziębienia. Skręcając w stronę posiadłości rodziny Gakuhsu moim oczom
ukazał się Nishio. Szedł z siostrą i z łatwością odgadłam, iż kierowali się w
stronę wejścia. Odczekałam chwilkę, oddychając z ulgą. Skoro dopiero znaleźli
się w środku, istniało większe prawdopodobieństwo, iż przebywały w nim inni
domownicy. Przez Krajowego Komisarza do spraw Ochrony Życia i Szacunku
Człowieka nikt nie odważyłby się zostawić posiadłości pustej, bez chociaż
jednego osobnika, gdyż takowe wykroczenie uznawane było od razu za podejrzane i
cała nieruchomość pozostawała pod ścisłym nadzorem.
Nigdy nie zdarzyło mi
się, abym unikała drugiego człowieka. Trochę niepokoił mnie fakt, iż musiało to
być związane z kimś, kogo polubiłam, ponieważ wolałabym mieć się na baczności
wobec wroga. W ciężkich czasach tym bardziej powinniśmy wspierać się nawzajem,
a nie czynić wszystko na odwrót i separować od coraz większej ilości osób. Czasami
miałam rażenie, iż człowiek w pewnych aspektach nie różnił się niczym od
wrodzonej natury ghoula. Ludzie niekiedy potrafią przypominać kanalie, inne
stwory, które najchętniej wykończyłyby samych siebie, co przykładem jest
chociażby ich chęć degradowania społecznego środowiska.
Wzięłam głęboki oddech
i zbliżyłam się do drzwi. Jakiś głos, który wydobywał się z mojego wnętrza,
nakazywał mi prędko zawrócić do domu. Z chęcią bym to uczyniła, ale skoro w grę
wchodziła prośba rodzicielki, nie miałam innego wyboru jak wykonanie rozkazu.
Szybko i mocno zapukałam. Wyczekując, myślałam, iż serce zdąży mi wyskoczyć z
piersi, zanim ktoś zechce mi łaskawie otworzyć. Mijały minuty, a moja osobowość
coraz bardziej zaczynała się niecierpliwić. Wiedziałam, że czekało mnie
najgorsze. Musiałam się opanować i stać pewniejsza siebie. To tylko sąsiedzi,
nawet gdyby w drzwiach ukazała się głowa Nishiki’ego, co złego mogłoby mnie
spotkać? Przecież do cholery przyszłam tylko pożyczyć mąkę.
***
Moje wnętrze nie myliło
się, co do kłopotów, jakie miały nam mnie czyhać, przez wtargnięcie na teren
sąsiadów. Było mi dane je zaznać dopiero po powrocie do domu. Mama
niecierpliwie wyczekiwała mnie w kuchni i kiedy zjawiłam się w pomieszczeniu,
zdążyłam zauważyć, jak z ulga rozluźniła uścisk na stolnicy.
Przygotowywała ciasto i kompletnie zapomniała o brakującym składniku, po który
udałam się do państwa Gakuhsu.
–– Dostałaś?
Pokręciłam przecząco
głową.
–– Nie –– sapnęłam. ––
Pani Gaku powiedziała, że od dłuższego czasu nie miała potrzeby posiadania
mąki.
Moja rodzicielka
wściekle wyrzuciła inne składniki do kosza.
–– Do dupy z taką
robotą! –– krzyknęła, rozwścieczona. Momentalnie zakryła usta i spoglądnęła w
moją stronę. –– Udawaj Kimi, że nic nie słyszałaś.
Nie wiem czemu, ale
zaczęłam się śmiać. Może dlatego, iż rodzicie okłamywali sami siebie, sądząc,
że ich dzieci nie znają brzydkich słów.
–– Masz moje słowo.
Mama zbliżyła się i
zatrzasnęła mnie w swoim uścisku. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy w
ostatnim czasie zdecydowała się na podobny czyn.
–– Musi ci brakować
przebywania u pani Gaku –– stwierdziła, czego w ogóle się nie spodziewałam.
–– Przyzwyczaiłam się
–– skłamałam.
–– Doskonale wiesz, że
ja bym ci tego nigdy nie zabroniła.
–– Wiem mamo.
–– A jak z tym ich
młodzieńcem? Zauważyłam, że ostatnio nie widujecie się ze sobą.
Przełknęłam głośno
ślinę. Myślałam, iż nie zauważyła naszych wspólnych spacerów do szkoły. Od razu
do głowy powróciły mi wspomnienia, które nie zahaczały o odległy okres czasu. W
myślach ujrzałam przed sobą szczupłego i wysokiego chłopca, noszącego okulary i
wyglądającego na inteligentnego.
–– On musi być
wcześniej w budzie.
–– Pilny chłopaczek z
niego. Czyż nie mylę się?
Po tych słowach
mrugnęła, co trochę mnie skonsternowało.
–– Tak trochę…
–– Tylko trochę?
–– Sama nie wiem.
–– W takim razie, czemu
się rumienisz?
Niczym trafiona z
bicza, dotknęłam swojej twarzy. Faktycznie wydawała się gorętsza, niż
zazwyczaj.
–– Wydaje mi się, że to
przez zmianę temperatury –– chrząknęłam, próbując zakończyć temat Nishiki’ego.
Byłam pewna, iż dalej będzie ciągnąc jego temat i nie myliłam się.
Zachichotała.
–– Chyba powinnam
częściej wysyłać cię do sąsiadów –– powiedziała, gładząc mnie po policzku.
Chciałam jak najprędzej
ukierunkować nasz tok rozmowy na nieco inną stronę. Temat Nishiki’ego wydawał
mi się trochę uprzykrzający. Od jakiegoś czasu, każdego wieczoru kładłam się
szczęśliwa do łóżka, z myślą, że następnego dnia czekać mnie będzie kolejne
spotkanie z sąsiadem. Dla kogoś stojącego z boku wyglądałabym na dziecinnie
zakochaną dziewczynkę, która nie miała wtedy żadnego pojęcia o miłości,
jednakże mój stosunek wobec Nishio pozostawał dalece zmienny od przekonań
innych. Chłopak był dla mnie tylko i wyłącznie zapowiedzią nowo zawartej
znajomości.
A mimo wszystko
cieszyłam się, niczym głupia na kolejną „schadzkę” z dwunastolatkiem w roli
głównej.
Na moje ciało padł czyjś
cień. Odwracając się, spostrzegłam tatę. Oczywiście nie sprawiał wrażenia
zadowolonego. Patrzył to na mnie, to na mamę i tak w kółko. Jego ciągłe
podenerwowanie powoli zaczynało latać mi koło dupska. Ileż można było się
wściekać?
–– Powiedziałaś „sąsiadów”?
–– spytał cicho, na pozór spokojnie. Obie wiedziałyśmy doskonale, co się
święci. Standardowo musiał rozpocząć kolejną awanturę.
–– Potrzebowałam mąki
–– odparła odważnie, tym razem nie próbując korzyć się przed mężem.
–– Mało masz sklepów w
okolicy?
–– O tej godzinie są
pozamykane –– stwierdziła, spoglądając na zegar wiszący na ścianie.
Poczułam nagle
odrzucający zapach gorzały. Nienawidziłam, kiedy ojciec śmierdział alkoholem.
Moja rodzicielka sprawiała wrażenie, jakby od samego początku zauważyła jego
nietrzeźwość, aczkolwiek nic nie skomentowała w tej sprawie.
–– Myślałem, że już
rozmawialiśmy w tej sprawie! –– wybuchnął.
–– Na litość boską,
przecież każdy z nas ma prawo zapytać o coś sąsiadów!
–– Macie zakaz
zbliżania się do Gakuhsu!
–– Nie jesteśmy
dziwakami, którzy z powodu ghouli siedzieliby tylko w domu i nic nie…
–– Nishiki nie jest
ghoulem –– odrzekłam, przerywając.
Oboje popatrzyli na
mnie w tym samym momencie. Mama zamarła, zaś ojciec począł powoli się do mnie
zbliżać.
–– Kim jest do diaska
Nishiki? –– zagadną, udając głupiego. Jego żona poczęła powoli kręcić
głową, chcąc rzucić mi jakieś ostrzeżenie. Ale ja się nie bałam, wiedziałam, że
mówiłam prawdę.
–– Tym chłopcem, który
zamieszkał u pani Gaku.
Ojciec zacisnął dłonie
w pięści, na co mama gwałtownie podtrzymała go od tyłu.
–– I uważasz, że jest
człowiekiem?
–– Tak ––
odpowiedziałam stanowczo.
–– Jesteście
przyjaciółmi?
–– Nie.
–– Jak się poznaliście?
Czułam się trochę,
jakbym brała udział w przesłuchaniu.
–– Chodzimy razem do
szkoły –– odezwałam się trochę niepewnie, gdyż ojciec nigdy nie widywał, abyśmy
wspólnie wędrowali do tej instytucji.
–– Zobaczysz, że kiedyś
cię zeżre i wtedy wspomnisz moje słowa!
Ojciec wpadł w szał.
Wyrywając się z uścisku żony, wymierzył dłoń w mój policzek. Pod wpływem
uderzenia upadłam, uderzając plecami o kredens. Poczułam przejmujący ból,
rozrywający twarz. Powstrzymywałam łzy, zaciskając wargę. Nie mogłam się
rozpłakać, musiałam mu pokazać, że się myli.
Matka z rykiem
poleciała w moim kierunku. Obejmując mnie, wymierzyła na męża wskazujący palec.
Nienawidziła przemocy, a tym bardziej nie tolerowała niesprawiedliwego
wymierzania kary. Również uścisnęłam ją, chowając głowę, byleby nie patrzyć w
oczy szaleńca, który kiedyś był moim tatą.
–– Nie zbliżaj się do
nikogo z nas –– zaczęła mówić drżącym głosem. –– Zostaw mnie i dzieci w
spokoju!
Usłyszałam dźwięk
oddalających się kroków, nacisku na kafelki jego ciężkich zimowych buciorów,
które również mogły wylądować na moim ciele. Dopiero, kiedy ucichły, ośmieliłam
się podnieść głowę. Bez niego kuchnia wydawała się tak samo przytulnym
pomieszczeniem, jak wcześniej. I nie zapowiadało się, aby miało tak pozostać.
Poczułam, jak na moje
ciało lecą czyjeś łzy. Matka zakrywała twarz dłońmi, a jej ciało drżało, niczym
kopnięte prądem. Sama powstrzymywałam się od emocji, które chciały rozerwać
mnie na małe kawałeczki. Pozostawałam totalnie zdezorientowana, zagubiona w
świecie, któremu coraz bliżej było do koszmaru, niż do rzeczywistości.
Nie mogłam ufać nikomu.
Przyjaciołom, sąsiadom, a nawet rodzicom. Wszyscy powoli zamieniali się w
bestie, przed którymi sami chcieli się obronić. I nie wiedziałam już, czy
bezpieczniej byłoby żyć wśród ghouli, czy ludzi.
–– Przepraszam. Mogłam
sama pójść do sąsiadów –– wychlipała, wypuszczając ślinę z ust .
Chciałam ją pocieszyć,
upewnić, iż nie miałam jej nic za złe. A mimo to, pokusiłam się do
wypowiedzenia nieodpowiednich słów:
–– Potraficie się tylko
usprawiedliwiać, zamiast zastanowić, kto tak naprawdę ma przerąbane.
Ikemonto
~ 2017 ~
„Miłość
jest jak kot. Chodzi własnymi drogami.” Joanna Chmielewska
Od momentu, kiedy
ujrzałem twarz Harper Burrow, nie mogłem spokojnie spać, ani wykonywać żadnej
czynności. Dziewczyna była tak piękna,
że swoją urodą omamiła nie tylko Noah, ale również i mnie – starego
niedorajdę, który powinien skupić się na leczeniu chorej prostaty, niż na
uganianiu za młodymi panienkami ze szkoły średniej w Nashville. Przysiągłbym,
że gdybym powrócił do młodzieńczych lat i urodził się w Ameryce, to z pewnością
swojego ideału szukałbym pośród takich przedstawicielek przeciwnej płci.
Męczyłem Noah ciągłymi
pytaniami dotyczącymi Harper. Młodzieniec za każdym razem wściekał się i
odburkiwał pod nosem nieodpowiednie słowa. Przy okazji zachowywał się, jakby
myślami błądził tylko i wyłącznie po jej jestestwie. Trzeba było mówić do
niego, co najmniej dwa razy, żeby zdążył w ogóle przetrawić to, co chciałem,
aby usłyszał. Jednym słowem, postępował
jak zakochana osoba. Miłość śmiało można porównać do alkoholizmu. Jest
zaburzeniem, polegającym na utracie kontroli nad swoim umysłem. Tracąc dla
kogoś głowę, człowiek jest w stanie nie różnić się niczym od pijaka, ponieważ
wszystko, co czyni robi nieumyślnie i bez zastanowienia.
W młodości byłem w
stanie pokochać tylko jedną kobietę. Pod żadnym względem nie upodabniała się do
panny Burrow, gdyż posiadała jasną karnację, przypominającą kartkę papieru, a
kraj, z którego pochodziła, mógł szczycić się przepięknymi kwiatami wiśni, co
odróżniało go od Ameryki, która jedyne, co miała do zaoferowania to przebrzydłe
Fast food’y.
Może zabrzmi to
dziwnie, ale wiecznie poważny Ikemoto Inoue również posiadał uczucia. Każdy z
nas, chociaż raz w życiu miłował bliską osobę. Moje szczęście przyczyniło się
do wielu niepowodzeń, przez co po wielu latach zdałem sobie sprawę, iż przez
swoją namiętność, naraziłem nie tylko siebie, ale i osobę, dla której byłem w
stanie zrobić wszystko. Nigdy nie żałowałem, że ją kochałem. Owszem, byliśmy
młodzi, aczkolwiek nasz związek różnił się od wielu nastoletnich, jak i
dojrzałych miłości. Los nie pozwolił nam pozostać razem, jakby chciał pokazać,
iż nie zostaliśmy dla siebie stworzeni. Ale ja znałem prawdę, i sądzę, że ona
też. Potrafiliśmy przetrwać tylko i wyłącznie dzięki wzajemnej sympatii.
Czemu więc chciałem
zaangażować się w rozterki miłosne Noah'a?
Pewnego wieczoru
leżałem w łóżku i zastanawiałem się, czy wkurzające zachowanie młodzieńca nie
wynikało przypadkiem z błędów, jakie popełniał, podczas zawierania nowych
znajomości z innymi. Od dawna wiedziałem, iż chłopak nie był nigdy duszą
towarzystwa. Z reguły widywał się z dwójką najlepszych przyjaciół – Duncanem i
Tedem, za którymi nie przepadałem. Duncan słynął z opinii osiedlowego hultaja,
zaś Ted był po prostu Żydem, a ja nigdy nie ufałem narodowi Abrahama. Co do
dziewczyn, nie miałem kompletnego pojęcia, jaki przy nich bywał.
Prywatne życie
młodzieńca interesowało mnie, jak zeszłoroczny śnieg, ale myśl o częstym
oglądania Harper w naszym mieszkaniu powodowała, iż opcja spiknięcia ich ze
sobą wydawał się aż nadto kusząca. Więc nie było innej opcji, jak zacząć
wtrącać się w sprawy miłosne Noah'a, jednakże jedyny problem stanowiła cała jego
osobowość. Cokolwiek bym zaczął, chłopak uznałby moje zachowanie za
podejrzanie, a mnie za swojego konkurenta. Trudno się dziwić, w końcu
wyszedłbym na zboczeńca, a jemu trudno byłoby wmówić, iż patrząc na nich
czułbym się, jakbym cofnął się wiele lat wstecz i przypomniał czasy, które
mogłem spędzać ze swoją ukochaną.
Każdego dnia próbowałem
dociec, czy się spotykają, czy mają w ogóle ze sobą kontakt. Kilka razy
zdarzyło mi się zaglądnąć na jego portale społecznościowe, ale na żadnym nie
nawiązywał konwersacji z Burrow. Telefonu nie śmiałem tykać i tak
wystarczająco naginałem jego prywatność. A może rozmawiali ze sobą w szkole?
Gdyby tak było, to z pewnością pojawiłaby się w mieszaniu kilka razy. Wszystko
jednak wskazywało na to, że Noah był degeneratem, kompletnie niesprawdzającym
się w roli podrywacza.
Z czasem jego
zachowanie zaczęło mnie mocno drażnić. Sprawiał wrażenie totalnie oderwanego od
świata, nawet przy zwyczajnych czynnościach, jakimi mogą być parzenie herbaty,
czy nakładanie jedzenia na talerz. Za każdym razem musiał się oblać, pobrudzić.
Posiadałem wrażenie, iż miałem do czynienia z dzieckiem, które powinno jak najszybciej
dorosnąć. Czułem się nieco zażenowany, zwłaszcza, iż chciałem pokładać w nim
jakieś nadzieje. W jego wieku nawet ja nie byłem prawiczkiem.
Dzisiejszy dzień nie
różnił się oczywiście niczym szczególnym od pozostałych, zwłaszcza, iż chłoptaś
wylał na stół prawie całą zawartość elektrycznego czajnika. Wrzątek momentalnie
się po nim rozpłynął, a część pociekła w moją stronę. Odsunąłem gwałtownie
krzesło, unikając oparzenia.
–– Patrz coś narobił!
Moje podenerwowanie
najwyraźniej nie przyniosło żadnych efektów, gdyż Noah uniósł tylko brwi i
zaczął wycierać stół.
–– Jakieś „przepraszam”
też by się należało –– dodałem, zastanawiając się, czym wyprowadzić go z
równowagi. –– Chociaż muszę przyznać, że do twarzy ci z tą szmatą.
Puścił moje słowa mimo
uszu. Trzeba było nieco podgrzać sytuację.
–– Harper z pewnością
marzy o takim mężczyźnie.
Ledwo uniosłem kubek z
kawą do ust, kiedy zwinięta w kulkę szmatka przeleciała mi przed oczami.
–– Trafiać też byś się mógł
nauczyć. –– Puściłem mu uwodzicielskie oczko.
–– Pierdol się ––
rzucił bezpośrednio, bez jakichkolwiek emocji. Kończąc sprzątać, ruszył w
kierunku swojego pokoju.
Noah zszokował mnie,
gdyż uwielbiał się awanturować. Czasami wystarczyło, abyśmy tylko na siebie
spojrzeli, a dochodziło między nami do konfrontacji.
–– Wszystko w porządku?
–– spytałem, ponieważ powoli zaczynałem martwić się o tego gówniarza. Chłopak
zatrzyma się tuż przed drzwiami.
–– Od kiedy zaczęło cię
to interesować?
Nie lubiłem, jak ktoś
odpowiadał na moje pytanie swoim.
–– Odkąd zauważyłem, iż
nauczyłeś się mnie ignorować.
–– Nasze kłótnie stają
się powoli nudne –– westchnął. –– Wybacz, ale posiadam inne problemy na głowie.
–– Na przykład miłosne?
–– Nie dawałem za wygraną. Od najmłodszych lat nauczyłem się, iż na tym świecie
trzeba umieć walczyć o swoje.
Młodzieniec przygryzł
dolną wargę.
–– Mam rozumieć, że
zgadłem –– ciągnąłem dalej. –– Nawet nie wiesz, jak łatwo można cię przejrzeć.
–– Niech ci będzie ––
odburknął.
–– Tylko tyle?
–– Co?
–– Nie masz mi nic
więcej do powiedzenia?
Odwrócił twarz w moją
stronę. Robiło się coraz ciekawiej.
–– Na szczęście nie.
–– Więc chodzi o
Harper.
–– Na miłość Boską,
skończ z nią wreszcie! –– Podniósł ton. –– Tylko i wyłącznie o niej wspominasz,
jakby…
–– Jakbyś był w niej
zakochany, tak wiem. I nie musisz się tego wstydzić.
Chyba zbiłem go z
pantałyku, bo zesztywniał i rozchylił lekko usta.
–– Skąd…
–– Może i się nie
trawimy, ale wiem o tobie więcej niż twoi rodzice. Jakby to powiedzieć,
potrafię z kogoś czytać, jak z otwartej księgi. Poza tym, ostatnio stałeś się
nazbyt posłuszny.
–– Dobra, rozgryzłeś
mnie. Zadowolony? Jeśli tak, możesz zostawić mnie w spokoju.
Kończąc, zniknął w
pomieszczeniu, trzaskając za sobą drzwiami. Odczekałem chwilkę, poczym
podszedłem do jego pokoju. Szło mi naprawdę dobrze, i byłem sobą nieźle
usatysfakcjonowany. Przyłożyłem najpierw ucho do wejścia, poczym skierowałem
ustna do dziurki od klucza.
–– Nurtuje mnie jeszcze
jedna sprawa –– rzuciłem. Minęło dobre parę minut, zanim doczekałem się odzewu.
Musiałem się odsunąć,
gdyż Noah otworzył nagle drzwi.
–– Jesteś niepoważny!
–– Wiesz, że nie będę
zwlekał.
–– Mów, co masz
powiedzieć i do cholery jasnej, daj mi w końcu spokój –– burknął.
W końcu mogłem wydusić
z siebie te słowa:
–– Od jak dawna się
znacie?
Nie spodobała mi się
cisza, która zapadła między nami. Została przerwana jego głośnym prychnięciem.
–– Nawet nie mam
pojęcia, czy ona w ogóle wie, że istnieję.
–– Za moich czasów w
szkole wiedziało się o wszystkich.
–– Ikemoto, tu nie
chodzi o różnicę w naszych wiekach.
–– W takim razie oświeć
mnie.
–– Nie pochodzisz z
Ameryki, nie wiesz, jaką mentalność ma tutejsza młodzież.
W pamięci przywołałem
ponownie obraz dziewczyny. Po usłyszeniu jego wypowiedzi, tylko jedna rzecz
przyszła mi do głowy.
–– Ni gadaj, że chodzi
o to, że jest murzynką.
–– Czarnoskórą ––
poprawił mnie, przewracając oczami. Zbyłem go machnięciem ręki.
–– Jak uważasz, dla
mnie to jedno i to samo. Myślałem, że czasy rasizmu poszły w niepamięć.
–– Nie tutaj, nie w
Tennessee.
–– Przecież Ku Klux
Klan istniał w dziewiętnastym wieku. –– Zamrugałem energicznie. Owa organizacja
może i narodziła się w naszym stanie, ale przecież teraz nikt nie przebierał
się, jak białe pajace i nie palił murzynów i Żydów na ulicy!
–– Tu nie chodzi o to…
–– Tylko?
–– Tylko jest jedyną
ciemną w liceum. Przez to nie posiada za dobrej opinii.
Czy w dzisiejszym
świecie status społeczny dalej posiadał tak wielkie znaczenie?
–– Widzę, że człowiek
przez te wszystkie lata nic się nie zmienił –– odparłem i wycofałem się z jego
terytorium.
Ciągle czułem na sobie
jego spojrzenie, ale nie miałem ochoty dłużej ciągnąc tego tematu. I tak
dowiedziałem się dużo. Sam fakt, iż udało nam się normalnie porozmawiać był
zaskakujący. Doznałem uczucia dziwnego zgorzknienia, jakbym wciąż nie potrafił
pogodzić się z głupotą społeczeństwa.
Sam nabawiłem się w
młodości nieakceptacji od strony człowieka. Doskonale potrafiłem zrozumieć
biedną dziewczynę, która nie była winna niczego, a tym bardziej tego, iż
została obdarowana nieautoryzowaną urodą. Ale nasz świat miał, to do siebie,
że nie zrówna wszystkich istnień ze sobą, tylko zawsze znajdzie się taki
wyrzutek, który będzie musiał nieść na swoich barakach wrogość innych. Owe
fatum jest nawet gorsze od loterii, działa trochę, jak wyliczanka.
Na kogo padnie, na tego bęc.
Na kogo padnie, na tego bęc.
Kimi
~ 1970 ~
„To takie
smutne, wszystko takie smutne; przeżywamy nasze życie jak idioci; a potem
umieramy.” Charles Bukowski
Jedyne, co czułam to
łzy, powoli spływające po policzku oraz wiatr, który nieprzyjemnie chłostał
moją twarz, jakby ten jeden jedyny raz nie mógł dać mi spokoju. Rozglądając się
wokół, doszłam to wniosku, iż niektórym musiał również przeszkadzać, co łatwo
można było stwierdzić po ich minach. Śnieg i inne antypatyczne warunki pogodowe
pogarszały dotkliwą sytuację, w której znajdowałam się z rodziną i mieszkańcami
Suchīruu~iru.
Staliśmy wszyscy na
cmentarzu, skupieni wokół człowieka, któremu dane było opuścić naszą wieś,
kraj, a nawet świat. Mimo, że moje ciało lekko drżało, a szloch nie pozwalał
wydobyć z siebie słowa, czułam, że powinnam w inny sposób za nim rozpaczać. W
środku posiadałam pewną pustkę, aczkolwiek miałam dziwne wrażenie, iż przeminie
tak, jak w sytuacji z ludźmi, którzy nie znaczyliby dla mnie tyle, co nieżyjąca
osoba na tym pogrzebie, czego nie mogłam powiedzieć o innych, którzy wyglądali
tak, jakby to wciąż nie dotarło do ich świadomości.
Pochylałam głowę nad
trumną, ściskając mocno braci, bojąc się, że w każdej chwili i ich mogę
stracić. Na naszej planecie nic już nie było pewne, świat nigdy nie gwarantował
życia wiecznego. Od zawsze istniały czynniki, które odbierały nam istnienie, co
wyglądało trochę tak, jakby Bóg pstryknął tylko palcami, a ludzie padali,
przypominając piny do bowlingu.
–– Chcieliśmy złożyć
najszczersze kondolencje –– gadali ludzie, podchodząc do mamy. –– Jun był
naprawdę dobrym człowiekiem…
Słysząc ich słowa
miałam ochotę ścisnąć dłonie w pięści i uciec stąd jak najdalej. To były tylko
puste słowa, połowa z nich nie znała go nawet osobiście, ale jak to bywa w
małych społecznościach wiejskich, powinno się przyjść na każdy pogrzeb, bo tak
po prostu wypada. A mnie takie coś bardziej drażniło, niż cieszyło. Bliscy będą
pamiętać cały czas, a reszta zapomni, podobne jak o innych, „błahych” sprawach.
Śmierć taty nie spowodowała choroba, wypadek, on został po prostu zjedzony.
Przez ghoula.
Zniknął dwa tygodnie
temu. Wyszedł z domu nad ranem i nie wrócił, a słuch o nim zaginął. Mama
zaczęła się martwić, kiedy zauważyła następnego dnia, że go nie ma. Zgłosiła
zaginięcie na policję, ale chwilę zajęło zanim go znaleźli, a raczej to, co z
niego zostało. Głowa i szczątki tułowia leżały w lesie, za rzeką, oddaloną od
wsi o jakieś cztery, może pięć kilometrów. Trudno było podejrzewać inne
stworzenia, ponieważ w najbliższej okolicy jedyne dzikie zwierzęta, jakie można
było napotkać to sarny i jelenie.
Wciąż pamiętałam
nieprzyjemne zajścia między mną, a tatą. Przez pewien czas chciałam go
nienawidzić za wszystkie awantury, do których się przyczynił. Mimo utraty
szacunku wobec niego, nie domagałam się jego śmierci. Przecież w każdej chwili
mógł się uspokoić i poprawić swoje zachowanie. Zwłaszcza, że mama wybaczała mu
wszystko, w końcu wciąż go kochała.
–– Kimi, możesz do mnie
podejść?
Ledwo zdążyłam postawić
nogę na schodach, gdy mama zawołała mnie z przedpokoju. Stojąc naprzeciwko,
przyłapałam się, iż spuszczałam wzrok nie mogąc spoglądać na jej opuchnięte
oczy.
–– Coś się stało? ––
spytałam.
Nie podobał mi się
grymas, jaki zdążyłam u niej zaobserwować.
–– Tata mógł mieć rację.
–– Nie rozumiem.
–– Powinnaś ograniczyć
kontakt z sąsiadami.
Znieruchomiałam.
Owszem, zaobserwowałam jak mama obrzuciła ich pełnym nienawiści wzrokiem
podczas pochówku, jednakże nie spodziewałam się, że zgodzi się w tej kwestii z
nieżyjącym mężem.
–– Przyszli na pogrzeb,
więc nie mogli zjeść taty –– sapnęłam, gdyż nie miałam sił mówić głośniej.
–– Wiem, w końcu mógł
to zrobić każdy, dlatego chcę, żebyś uważała na wszystkich. A od rodziny
Gakuhsu trzymaj się z daleka.
Miałam wrażenie, jakby
jej tok myślenia obrócił się gwałtownie o sto osiemdziesiąt stopni. Jeszcze
niedawno zareagowałaby kompletnie inaczej. Zwłaszcza, iż stawała w obronie
sąsiadów, a dziś jakby nigdy nic była ich wrogiem numer jeden. Wszystko to, co
zrobili dla niej poszło w niepamięć, zniknęło, jak za machnięciem
czarodziejskiej różdżki. Została tylko głupia myśl, świadcząca o podejrzeniach
przeciwko rodzinie, która zawsze traktowała nas życzliwie.
Nie tylko mama zmieniła
się przez zabójstwo taty. Mieszkańcy Suchīruu~iru sprawiali wrażenie
przewrażliwionych sytuacją, w której doszło do śmierci jednego z członka naszej
miejscowości. Każdy zaczął uważać na każdego, jakby zapomnieli o wcześniejszych
relacjach z innymi. Spotykając się na ulicy, przystanku, czy w sklepie woleli
tylko przywitać się i zrezygnować z długotrwałych konwersacji, zacieśniających
więzi miedzy nimi. Moja rodzima miejscowość przemieniała się powoli w pustą
dziurę, pozbawioną uczuć i zaufania.
I nie tylko dotyczyło
to dorosłych. Mogłabym rzec, iż niektóre dzieci były jeszcze gorsze od swoich
rodziców. Część omijała mnie szerokim łukiem, jakbym była tego winna.
Oczywiście nie wszystkie traktowały mnie w podobny sposób, aczkolwiek dało się
zauważyć, iż niechętnie podejmowały konwersacje z rówieśnikami. Nad ludźmi
zapanował strach, który począł rozszerzać swoje pole rażenia. Lekcje również
nie były takie jak kiedyś. Panowała na nich cisza, gdyż uczniowie nie mieli
zamiaru odzywać się, przez co uczęszczanie do szkoły stało się gorszą gehenną,
niż wcześniej.
Najgorszym z nich
wszystkich okazał się Shinohara Yamaguchi. Chłopak należał do klasy Nishio, nie
wtapiał się w tłum, charakteryzowała go dość bujna i ruda czupryna, której
zawsze się wstydził. Ze wszystkich uczniów, to właśnie jemu odbiło najbardziej.
Wyzywał nas od potworów, zaniechał nawet kontaktów ze swoimi przyjaciółmi. A ja
stałam się jego najulubieńszą ofiarą. Nie ważne gdzie się znalazłam, wszędzie
musiał pojawić się on. Według niego, stałam się magnesem przyciągającym ghoule.
Jego prymitywny mózg osądzał, iż skoro zjedzono mi ojca, to następnymi ofiarami
będą osoby z mojego otoczenia.
Nie musze dodawać jak
musiały reagować inne dzieci. Część z nich nawet popierała Shinohare. W końcu podobało
im się łykanie wszystkiego, co powiedział. Na początku puszczałam jego
wypowiedzi mimo uszu, ale po tygodniu stawało się to coraz bardziej uciążliwe.
Na Yamaguch’iego nie mieli nawet wpływu nauczyciele, którym nie podobały się
jego zagrywki, aczkolwiek zdawali sobie sprawę, iż uczniowie i wobec nich zachowali
szczególną ostrożność. Każdy zauważył, że w podstawówce zaczęły się dziać
niezłe cyrki. Rodzice coraz częściej zaczęli interesować się zajęciami
indywidualnymi, co moim zdaniem pogarszało tylko sytuację ich pociech. Ghoule
można było napotkać wszędzie, jak nie w szkole to na spacerze.
Pewnego dnia siedziałam w stołówce, próbując
ignorować podśmiechujących rówieśników, którym gderał coś do ucha Shinohara.
Starałam się skupić na jedzeniu, jednakże ich denerwujące odgłosy przyprawiały
mnie do szewskiej pasji. Zazdrościłam osobom, które potrafiły wyjść problemowi
naprzeciw, a sama tylko udawałam, iż wszystko było w porządku, a tak
naprawdę w moim wnętrzu rozpoczynała się istna demolka. Kiedy nie zamierzali
przestać, zmusiłam się do natychmiastowego opuszczenia pomieszczenia.
Wychodząc natknęłam się
na Nishiki’iego, któremu najwidoczniej nie śpieszyło się na obiad. Szłam ze
spuszczonym wzrokiem, udając, że go nie widzę. Po ostatnim wciąż nie zamieniliśmy
ze sobą żadnego słowa. Nie miałam zamiaru go spotkać, wystarczyło, iż czułam
jak świdrował mnie wzrokiem podczas pogrzebu. Chodź stał daleko ode mnie, nie
trudno było wyczuć na sobie jego tajemnicze spojrzenie, którego nie potrafiłam
rozgryźć. Dlatego też wolałam ominąć go jak najszybciej.
–– Przykro mi z powodu
twojego ojca. –– Jego słowa błyskawicznie doleciały do moich uszu, przez co
zatrzymałam się w pół kroku.
Zdążył zniknąć, zanim
zdecydowałam się odwrócić tułów. Przez dłuższą chwile byłam pewna, iż przesłyszałam
się, ale jego głos był zbyt wyraźny, aby móc go sobie wyobrazić. Nie pochodził
z naszej wsi, tak naprawdę nie znał nikogo z mojej rodziny, dlatego nie
sądziłam, iż zechce przekazać mi wyrazy współczucia. W końcu nie mieliśmy ze
sobą kontaktu od dłuższego czasu.
Więc, czy to mogło
oznaczać, że chciał do mnie zagadać?
OD AUTORA: Kto by pomyślał, że napisanie prawie 23 stron w Wordzie zajmie mi półtora miesiąca. Myślałam, że na wakacjach uda mi się zacząć czwarty rozdział, ale najwyraźniej przeliczyłam się. Głupio mi przyznać, jednakże brakowało mi czasu. Oprócz pracy zaczęłam prawo jazdy i musiałam poświęcać dni na inne obowiązki. Do tego wolne chwile spędzałam z ludźmi, więc pisanie zeszło na dalszy plan. Nie chce myśleć co będzie teraz, jednakże na pewno nie zostawię tego opowiadania, tutaj macie moje słowo!
OD AUTORA: Kto by pomyślał, że napisanie prawie 23 stron w Wordzie zajmie mi półtora miesiąca. Myślałam, że na wakacjach uda mi się zacząć czwarty rozdział, ale najwyraźniej przeliczyłam się. Głupio mi przyznać, jednakże brakowało mi czasu. Oprócz pracy zaczęłam prawo jazdy i musiałam poświęcać dni na inne obowiązki. Do tego wolne chwile spędzałam z ludźmi, więc pisanie zeszło na dalszy plan. Nie chce myśleć co będzie teraz, jednakże na pewno nie zostawię tego opowiadania, tutaj macie moje słowo!
Mam wrażanie, że wcześniejsze notki wyszły mi lepiej, ale szczerą opinie tak naprawdę możecie wyrazić tylko Wy. Chce się polepszać w pisaniu, choć idzie mi to opornie. Może kolejne rozdziały będą coraz lepsze i uda mi się Was zaskoczyć :)
Do następnej!