Nishiki
~ 1975 ~
„Nie pozwól
nikomu decydować o twoim życiu, bo wtedy zostaniesz kimś, kim nie powinnaś być.
Będziesz nikim. Będziesz człowiekiem na zawsze skłóconym z życiem.” Margaret
Starks
Przemierzałem
daleką drogę, nie potrafiąc przyzwyczaić się do warunków panujących w samolocie.
Na samym początku miałem wrażenie, jakby jakaś moc nieczysta zamknęła
mnie za grzechy w kapsule, z której nie
było szans się wydostać. Podczas startowania przeraziłem się siły, jaka wgniatała
moje ciało w fotel. Musiała minąć dobra chwila, zanim zdołałem przyzwyczaić się
do ciśnienia, ponieważ byłem przyzwyczajony do tego bytującego przy powierzchni
ziemi. Pierwszy raz mogłem poczuć się jak większość obywateli, którzy coraz
częściej wybierali takowy środek transportu. Jedyne co mnie tak naprawdę
urzekło i w jakimś stopniu uspokajało, to widoki, które rozpościerały się za
maleńkim okienkiem. Chmury całkiem ciekawie wyglądały od góry, więc chociaż w
takim stopniu potrafiłem wyciszyć swoje jestestwo i starać zrelaksować się
podróżą. Mimo że owa czynność graniczyła z cudem.
Kierowałem
się do Moskwy. Nie warto głowić się, dlaczego właśnie to miasto obrałem za pierwszy
cel mojej podróży. Tak naprawdę musiałem
dostać się do Szwajcarii, jednakże w planach miałem stopniowo poruszać się po
Europie. Obcy kontynent nie zwiastował niczego dobrego, wręcz przeciwnie. Coraz
więcej z nas opuszczało Azję, myśląc, że odnajdą azyl gdzieś z dala od Japonii.
Wiadomości o naszym istnieniu zdążyły obiec cały świat, dlatego mieszkańcy
innych państw również popadli w paranoję.
Nie
potrafiłem cieszyć się z faktu, iż z każdą minutą oddalałem się od państwa, w
którym jedyne co mnie mogło czekać to zgładzenie. W głębi duszy wiedziałem, że
pomimo ostatnio zaistniałych sytuacji byłem skłonny tęsknić za miejscem, w
którym żyłem od samego początku. Trudno było sobie samemu wybaczyć opuszczenia
nie tyle co rodzinnej miejscowości, to kogoś bliskiego. I co z tego, że
ta osoba potrafiła się z tym
wszystkim pogodzić, skoro wciąż nawiedzało mnie widmo własnego sumienia? Nie
cierpiałem życia za to, że odbierało nam najpotrzebniejszych ludzi, a mimo
wszystko zdecydowałem się obrać drogę samotnika.
Wyglądało to
trochę tak jakbym cofał się do tego starego, pesymistycznego Nishiki’ego, który
nie potrafił cieszyć się z niczego i prawie wszędzie dostrzegał zagrożenie
swojego bytu. Od samego początku nie miałem w życiu kolorowo i kiedy udało mi
się wreszcie wyjść na prostą, wszystko musiało powrócić do starości. Zostałem
sam, bez rodziny, bez miłości. Stałem się uschniętym badylem, którego losy
dążyły tylko w jednym możliwym kierunku.
Starałem się
pozostawać na uboczu oraz unikać rozmowy z obcymi. To nie tak, że bałem się
nawiązać z innymi kontaktu. Po prostu nie czułem potrzeby otworzenia ust i wtrącenia
się w jakąkolwiek dyskusję. Wystarczająco podenerwowany, ostatnim o czym
myślałem, to o konwersacji z randomowym człowiekiem. Nie byłem ciekaw Europy,
nowych miejsc ani przyszłości. To co miało na mnie czekać i tak było
przesądzone z góry, a każdy kto czytał Edypa wie, że żadna żyjąca istota nie
ucieknie przed własnym fatum.
Największy
problem stanowiło moje pochodzenie. Gdybym nie był ghoulem, zapewne żyłbym
dalej w Japonii i poruszał się do przodu. Natomiast teraz odnosiłem wrażenie,
jakbym po prostu pozostawał w miejscu, w sytuacji, z której nie da się
wydostać. Egzystowałem w prymitywnej płaszczyźnie, która chciała stłamsić moje
istnienie.
Ciszę w
samolocie przerwało głośne burczenie mojego brzucha. Poirytowany starałem się
nie przejmować ciekawskimi spojrzeniami innych pasażerów. Starałem się przed
wylotem najeść, aczkolwiek ciężko było pożreć całego człowieka, którego
znalazłem tuż po śmiertelnym wypadku, mniej więcej dwa kilometry za moją wsią.
Z jakieś powodów moje sumienie nakazywało mi odgryźć tylko dłonie i parę palców
u stóp, byleby nie naruszyć bardziej ciała nieboszczyka. Byłem głupcem, gdyż w
przeciwnym wypadku nie odczuwałbym głodu. Jakaś część mnie zbratała się z
ludźmi, więc być może z tego powodu starałem się mieć do nich szacunek. Nawet
jeśli to nie działało w obie strony.
Czekałem
piętnaście minut zanim zdecydowałem się zamówić kawę u stewardessy. Tylko w
taki sposób mogłem załagodzić nieprzyjemne ssanie w żołądku. Nie chciałem wypić
jej za dużo, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. Choć gorący napój kusił,
zacisnąłem zęby i pochłonąłem tylko małą czarną. Do Moskwy mieliśmy dolecieć
lada chwila, więc nie było możliwości, żebym nie wytrzymał.
Kimi kiedyś
zadała mi nurtujące pytanie, w jaki sposób kawa pozwala nam na chwilową
potrzebę zaspokojenia pragnienia zjedzenia ludzkiego mięsa. Sam dokładnie nie
wiedziałem, dlaczego akurat ten napój ułatwiał nam sytuację powstrzymania się
od konsumpcji. Smak kawy w żadnym stopniu nie przypominał mięśni czy skóry. W
każdym razie smakował nam i przede wszystkim nie wywoływał mdłości.
Nie ważne w
jakim kierunku wędrowały moje myśli, ale za każdym razem zatrzymywały się na
moich krewnych oraz na Kimi. Mimo że jako jedyna zdołała przeżyć, nawet z niej
byłem zmuszony zrezygnować. Nie zamierzałem wzbudzać czyjegoś współczucia,
cierpienie wolałem ulokować głęboko w sobie. Tak się czułem najlepiej –
zewnątrz twardy jak skała, w środku skruszony niczym lód, ale w taki sposób, że
nie sposób było to odgadnąć.
Począłem
zastanawiać się, co Kimi porabiała w tym momencie. Oczywiste, że za mną
tęskniła, w końcu była moją dziewczyną, Można by rzec, że wciąż uważałem ją za
swoją własność, aczkolwiek zdawałem sobie sprawę, iż możemy się już nigdy
więcej nie zobaczyć. Czy byłbym zły, gdyby zakochała się w kimś innym? Trudno
powiedzieć, w końcu sam mógłbym znaleźć nową dziewczynę. Jak na razie nie
zamierzałem o niej zapomnieć. Była jedyną osobą, która zechciała pokazać mi, że
ludzie również posiadają dobrą stronę. I faktycznie się jej to udało.
Każdy z nas
posiadał dobre strony i skrywał wiele zła za plecami. Świat jest skonstruowany
na kształt ruletki. Raz wypadnie, porażka, raz bogactwo, a za innym razem
miłość. Cieszyłem się, że choć przez chwilę mogłem nacieszyć się jej ciałem,
jej osobowością. Niektórzy uważają, iż umiłowana osoba potrafi wskazać zagubione
światło w tunelu, i choć brzmi to nazbyt romantycznie, faktycznie ma jakiś
sens. Kimi nie tylko znalazła mi nową drogę, ale pozwoliła raz na zawsze
wydostać się z ciemnego korytarza. Choć świat zamierzał zburzyć moje jestestwo,
tak jedynie ona nauczyła mnie, że można troszeczkę przechytrzyć los, którego
nie da się w pełni zmienić. Była kimś, komu będę za to dziękować do końca
życia.
Kimi
~ 1981 ~
„Nieograniczona
władza w rękach ograniczonych ludzi zawsze prowadzi do okrucieństwa.” David
Mitchell
Kiedy
pierwszy raz zaczęłam uczęszczać na praktyki do Centrum Badawczego, od razu
wiedziałam, że chcę specjalizować się w analizowaniu ghouli. W końcu chodziłam
przez parę lat z jednym przedstawicielem takowego gatunku. Miałam więc okazję
poznać je z nieco innej strony, bym powiedziała, że z tej bardziej ludzkiej. I
w jakimś stopniu ten aspekt zadecydował o przyszłości jaką wybrałam. Szanowałam
te stworzenia, według mnie niewiele różniły się od ludzi. Potrafiły kochać,
były bezwzględne, mściły się na naszej rasie. Podobnie jak ludzie, którym
zależało na wyeliminowaniu zagrażających im ssaków.
Doktor
Yoshida znalazł we mnie potencjał i to dzięki niemu mogłam zostać tutaj dłużej.
Proponował mi nawet posadę, jeśli oczywiście skończę studia i otrzymam wyższy tytuł.
Było mi to na rękę, zważywszy na fakt, iż nigdy nie posiadałam zbyt dużej
ilości pieniędzy, a owa fucha oferowała naprawdę dobrą kasę.
— Jeszcze
nigdy nie zdarzyło mi się poznać kogoś, kto tak jak ty interesowałby się
ghoulami — stwierdził po moim miesięcznym pobycie w laboratorium. Uznałam jego
słowa za komplement. W końcu ktoś obcy zrozumiał moją pasję, która dla
większości mogłaby uchodzić za nienormalną.
Na początku przyglądałam się temu co
wykonywali tutaj różni naukowcy. Głównie zajmowali się martwymi ciałami ghouli.
Wolałam nie dopytywać, czy znajdowali je w takim stanie, czy na potrzeby badań
przyczyniali się do bestialskich czynów. Ich postępowanie dawało mi możliwość
na zdobycie cennego wykształcenia oraz dobrej pracy. Tak więc w niektórych
chwilach zaciskałam zęby i nie pozwalałam, aby słowa niekontrolowanie wypadały
z moich ust. Taką drogę wybrałam i byłam zobligowana po niej kroczyć.
Marzyłam, aby
w przyszłości zakończyć wojnę między nami a nimi. Ich likwidacja wcale nie
poprawiała sytuacji panującej w kraju i na świecie. Japończycy popełnili wielki
błąd, gdyż poprzez swoje zachowanie spowodowali ich wyciek poza granice kraju.
A to już się na innych kontynentach nie spodobało. Owszem, ich liczebność nigdy
nie wynosiła zbyt wiele, aczkolwiek w innych częściach świata mieli wielkie
pole do popisu. Chociażby w kontekście rozmnażania.
Akira
wspomniała mi kiedyś, że Amon opowiadał jej o ludzkich genach wymieszanych z ghoulami.
Rodzili się tak zwani jednoocy. Nie widziałam więc żadnej przeszkody, aby ghoul
zapłodnił ludzką kobietę, bądź dał się zapłodnić przez ludzkiego mężczyznę,
tylko po to aby wydać na świat więcej stworzeń zjadających nasze organizmy. Może
Nishiki nie byłby dobry przykładem do przedstawienia, ale można by użyć jego
świętej pamięci kuzyna, który nie cierpiał mojego gatunku. Dla niego nie byłoby
problemu aby rozpowszechnić jednookich, po czym skonsumować rodzicielkę jego
dzieci.
Doktorów
drażnił fakt, iż jedyne jaką różnicę znaleźli w ghoulach to ich żołądek oraz
jelita które trawiły tylko i wyłącznie nasze mięso oraz kawę. Wszystkie inne
narządy mieli takie same. Nie ważne czy to były płuca, nerki, trzustka, nic nie
wskazywało, aby czymś innym się od nas różnili. Byli wręcz identyczni! Nawet
ich DNA zaliczało się do grupy organizmów eukariotycznych. Stanowili większa
zagadkę niźli można by sobie wyobrazić.
Pół roku temu
przywieźli do Centrum martwą samicę ghula wraz z jej (oczywiście również nie
żyjącym) dzieckiem. To właśnie na nich zdołano dokładnie przeszukać różnice
między naszymi gatunkami i wtedy zdecydowano, iż jedyne do czego można się
przyczepić to do układu pokarmowego. Pamiętam, że mogłam uczestniczyć przy
krojeniu ciała i widzieć przed sobą wnętrze stworzeń, które pozbawiły mnie w
przeszłości ojca. Trudno powiedzieć, że było to ekscytujące doświadczenie. Po prostu robiłam to, co musiałam.
Sytuacja
zmieniła się dwa miesiące temu, kiedy dyrekcja zadecydowała, aby zrobić z
żyjących ghouli króliki doświadczalne. Byłam przeciwna temu pomysłowi, jednak
moje zdanie nie miało żadnego znaczenia. Jeśli chciałam zaliczyć praktyki,
musiałam się podporządkować. Z jednej strony ich nowy plan był zły, z drugiej
zaś dzięki nowej taktyce ponownie mogłam spotkać się z Nishikim.
Co robili z
żywymi ghoulami? Można się łatwo domyśleć. Żaden z nich nie zamierzał z nami
współpracować, dlatego nie obeszło się od golgoty. Naukowcy na siłę starali się
sprawdzać, jak „potwory” reagowały na rzeczy, które mogły drażnić ludzi.
Uważałam to za dość dziwny i prymitywny sposób szukania (jakby na siłę) czegoś co
wzbudziłoby sensację wśród doktorów. Psychiczne zagrywki ponownie pokazały, że
ghoule równie dobrze mogłyby być ludźmi, tylko zaliczanymi do kanibali.
Przerażała ich ta informacja, dlatego za wszelką cenę starali się znaleźć coś zaskakującego.
Pamiętam jak
przywieźli siostry bliźniaczki, które przysporzyły więcej kłopotów niźli korzyści. Przez swoją agresję wyniszczyły połowę jednej wielkiej celi. Były
zamknięte razem, więc ciężej było strażnikom zapanować nad dwoma kagune
na raz. Przywieziono je z dalekiego miasteczka należącego do aglomeracji Tokio.
Tylko jeden kierowca uszedł z życiem, a jego dotarcie do Centrum graniczyło z
cudem. Doktor Yoshida zabronił mi się do nich zbliżać i zgadnijcie co zrobiłam.
Myślicie, że zdołałam usiedzieć w miejscu? Oczywiście, że nie. Nie przejmowałam
się jego zakazem, musiałam na własne oczy je ujrzeć.
Faktycznie
były do siebie podobne, wręcz identyczne. Często u bliźniąt można zaobserwować
nawet najmniejsza różnicę, zaś w tym wypadku totalnie nie wiedziałam, która
jest którą. Obie patrzyły na mnie złowrogo, co wcale mnie nie zdziwiło. W końcu
byłam ubrana tak jak reszta, w długi, biały kitel a pod pachą nosiłam niewielką
teczkę, w której zapisywałam to co uznałam za stosowne i ciekawe. Na początku
strażnicy zabronili mi się do nich zbliżać, i słusznie, gdyż dopiero po
zagranej taktyce mogłam podejść parę kroków do przodu.
Nie
zachowywałam się wśród nich jak ich wróg. Zaczęłam z nimi rozmawiać, niczym z
nowo poznaną osobą na ulicy. Dziewczyny najwidoczniej nie spodziewały się, aby
ktoś przebywający w laboratorium odezwał się do nich w dość swobodny sposób. A
ja po prostu zapytałam jak się czują i czy ktoś je krzywdzi. Zdołałam nawet
podsunąć taboret bliżej celi, w której znajdowała się gruba i szeroka szyba,
tak że mogłam patrzeć swoim rozmówcą prosto w oczy.
— Zdaje sobie
sprawę, że możecie być trochę zdezorientowane — ciągnęłam, starając się dopiero
później pozwolić im dojść do zdania. — Nie przyszłam tutaj, aby wymierzyć
przeciwko wam sprawiedliwość. Nie jestem żadnym doktorem, tylko praktykantką.
Chcę po prostu porozmawiać. Nie mam pewności z iloma ghoulami miałam wcześniej
do czynienia, dlatego rozmowa z wami nie sprawia mi żadnej różnicy.
Cisza.
Żadnego odzewu z ich strony. I tak było w kółko, przez około dwa tygodnie.
Czułam się, jakbym mówiła do ściany, jednakże siostry za każdym razem wydawały
się spokojne i po prostu słuchały. Strażnicy od czasu do czasu zerkali w moją
stronę, zapewne uważając mnie za kogoś niezrównoważonego psychicznie. Przyznałam
się również w końcu mojemu mentorowi, przez co pan Yoshida nie pałał radością.
Pozwolił mi dalej do nich przychodzić tylko i wyłącznie dlatego, że przy mnie
nie zachowywały się agresywnie.
W końcu udało
nam się przełamać pierwsze lody. Kiedy zamierzałam się poddać i chciałam
zostawić je w spokoju zatrzymał mnie w miejscu jednej głos – dźwięk naprawdę
przyjemnego tonu.
— Żadna z nas
nie spodziewała się, że będziesz tutaj tak często przychodzić.
Owe słowa
wywołały szeroki uśmiech na mojej twarzy. Kiedy opowiadałam to Akirze, ona nie
potrafiła zrozumieć w jakim celu tam przesiadywałam. Fakt faktem, moje
bytowanie przy celi niebezpiecznych stworzeń było poniekąd bezsensowne,
aczkolwiek mi w istocie pomogło.
— Co ci daje
próba konwersacji z nimi? — zapytała mnie pewnego razu, przy popołudniowej
spotkaniu w jej mieszkaniu.
— Jak mam być
szczera, na początku sama nie wiedziałam. — Spoglądałam przez szybę, skupiając
wzrok na kropelkach deszczu. — Dopiero z czasem zdałam sobie sprawę, że
starałam się do nich dotrzeć tak jak do zwyczajnego człowieka. I to wszystko
opisałam w swoich notatkach i przedstawiłam mentorowi. Oni wszyscy mylili się,
twierdząc, iż ghoule to tylko bezduszne potwory. Jeśli podejdzie się do nich w
przyjacielski sposób, nie będą ukazywać ani ułamka agresji.
I w końcu
udało mi się to udowodnić. Większość doktorów nie popierała mojej obserwacji.
Na szczęście pan Yoshida wykazał się większą wyrozumiałością i pozwolił mi od
czasu do czasu zagadywać inne osobniki przebywające w zamknięciu. Stałam się
trochę taką osobą, która miała za zadanie uspokajać wszystkie przebywające
tutaj ghoule. Jak mam być szczera, odpowiadała mi ta fucha. Czułam się w końcu
potrzebna i w jakimś stopniu pomagałam się ghoulom odstresować.
Widziałam w
nich więcej człowieka, niż w innych pracownikach. Dowiadywałam się o ich
ambicjach, planach na przyszłość, bądź innych ciekawostek. Za każdym razem
pytano mnie, co ich tutaj czeka. Nie kłamałam twierdząc, że nie miałam
kompletnego pojęcia. Dyrektorzy Centrum Badawczego byli zdolni do wszystkiego.
Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieję, że potraktują ich łagodnie. Ale
oczywiście musiałam się mylić.
Miałam
chwilową przerwę z praktykami i w wolnym czasie bardziej skupiłam się na pracy
oraz na zaliczeniach. Wracając do laboratorium nie spodziewałam się ujrzeć
niczego w … pustych celach.
— Gdzie się
podziały wszystkie ghoule? — Zdawałam sobie sprawę z głupoty tego pytania, gdyż
spodziewałam się zwyrodniałej odpowiedzi. Mimo wszystko chciałam usłyszeć ją z
ust mentora.
— Dyrekcja
zdecydowała o ich eksterminacji. Osądzili, że nie mogą pozwolić na zbyt długie
okazywanie im dobrej duszy — odezwał
się niechętnie doktor. — Nic nie mogłem na to poradzić. Przykro mi.
W tym
momencie moje serce skamieniało. Umysł nakazał pozostać spokojnym, byleby nie
zareagować pochopnie. Mimo iż spodziewałam się takiego zbiegu wydarzeń, wciąż
próbowałam siebie okłamywać i starać się wierzyć w lepsze rozwiązanie. Wiem, że
oni byli ghoulami, ale nie zasługiwali na taki los. Ciężko skrzywdzić psa, a co
dopiero organizm prawie identyczny do człowieka!
Przypomniałam
sobie wczesne dzieciństwo Nisho, tragedię państwa Gakuhsu, oraz rozstanie z
chłopakiem. To wszystko musiało się tak potoczyć nie dlatego, że oni należeli
do tępionego gatunku. Winnymi byliśmy tylko i wyłącznie my – ludzie, którzy
jako jedyni nie potrafili zrozumieć, że nie posiadają całkowitej władzy we
wszechświecie. I to właśnie przez nas ten świat zbliżał się ku destrukcji.
A tak
pragnęłam żeby móc z ghoulami żyć w zgodzie…
Nishiki
~ 1975 ~
„Można
uciekać i uciekać w nieskończoność, ale prawda jest taka, że wszędzie tam,
gdzie się zatrzymasz, dopadnie Cię Twoje życie.” Cecelia Ahern
W pociągu
było wyjątkowo ciemno. Patrząc przez szybę nie potrafiłem dostrzec
czegokolwiek. Wiedziałem tylko, że przemierzałem tereny należące do Ukrainy.
Rosję opuściliśmy jakieś trzy godziny temu, a do Bratysławy wciąż pozostawał
kawałek drogi. Kawa powoli zaczynała nie wystarczać. Miałem wrażenie, iż
burczenie mego brzucha słyszeli wszyscy pasażerowie znajdujący się w przedziale.
Nie mogłem trwonić pieniędzy, dlatego częste kupowanie tego trunku nie
wchodziło w grę. W państwach należących do wschodniej Europy nie posiadałem
również za bardzo takowej możliwości. W samolocie panowały kompletnie inne
warunki, stwierdziłbym, iż o wiele lepsze, aczkolwiek nie powinienem porównywać
ekskluzywnej maszyny latającej do powolnego i starego pojazdu szynowego.
Kompletnie
nie potrafiłem zmusić się do zamknięcia oczu i zaśnięcia. Kiedy myślałem, że
usnąłem, mój mózg nakazywał mi ponownie je otworzyć i mieć się na baczności. Wątpiłem,
aby ktokolwiek dał radę zidentyfikować moją naturę w trakcie spoczynku,
jednakże nic nie mogłem na to poradzić. Po prostu się bałem, wszystko tutaj
było przerażająco inne, a ja najwidoczniej nie potrafiłem się zaaklimatyzować.
Widok Azjaty budził podziw wśród tutejszych, co wcale nie ułatwiało mojej
sytuacji.
Znowu odgłos
burczenia.
Skóra
Europejczyków pachniała wspaniale. Przygryzłem dolną wargę, starając się powstrzymać.
Z każdą upływająca godziną gromadziłem w buzi coraz więcej śliny i za żadne
skarby nie potrafiłem tego powstrzymać. A naprawdę chciałem!
Walczyłem ze
swoimi pragnieniami przez całą noc. Nad ranem zmusiłem się do wstania i
przeciśnięcia między tabunem śpiących ludzi. Minęła dobra chwila zanim dotarłem
do toalety. Drzwi nie bardzo chciały ze mną współpracować, ale po króciutkiej
walce jaką z nimi stoczyłem stały się posłuszne. Uniosłem przed twarzą własną
dłoń i począłem się jej przyglądać.
Teraz albo
nigdy.
Niczym
strzała rozwarłem usta i ugryzłem siebie pod nadgarstkiem. Przez chwileczkę
wysysałem własną krew, byle na jakiś czas uspokoić szalejący żołądek. Wolałem
zaatakować siebie niżeli innego pasażera. Przez takowy czyn zdemaskowałbym
siebie dogłębnie. Kończąc, zakryłem skaleczone miejsce rękawem koszuli. Nigdy
wcześniej siebie nie kosztowałem i choć wolałbym poczuć w ustach smak kogoś
obcego, musiałem się zaspokoić samym sobą.
Długo czułem
posmak krwi w ustach. Siedząc w przedziale pilnowałem się, aby nie odkryć przez
przypadek rany jaką po sobie pozostawiłem. Coraz więcej osób wybudzało się, a
promienie słoneczne oświetlało wszystkich twarze. Dobrze, że ulokowałem się
najbliżej okna, ponieważ mogłem skupić wzrok na coraz bardziej górzystym krajobrazie
przewijającym się za szybą. W taki sposób niemożliwe było, aby ktokolwiek
mógłby mi się przyjrzeć i zapamiętać moją twarz.
Znajdowaliśmy
się niedaleko granicy ze Słowacją. Omijaliśmy Bieszczady, więc w oddali mogłem
dotrzeć szczyty gór. Jak na razie krajobraz europejski wydawał mi się sielski, dzięki
czemu powróciłem wspomnieniami do Suchīruu~iru. Choć japońskie wsie wyglądały kompletnie inaczej, tak mijane pola i
gospodarstwa pozwalały mi się uspokoić. I nie myśleć o głodzie, który zamiast
zniknąć, począł od nowa się nasilać.
Pociąg coraz rzadziej zatrzymywał się na stacjach, przez co zapach pasażerów
wciąż unosił się w przedziale. Najgorzej było, kiedy jeden otyły mężczyzna
zaczął się pocić a jego odór nie zamierzał wylecieć z mojego nosa. Drapanie się
po nim w ogóle nie pomagało, do tego wyczuwałem jak moje kiszki z każdą
upływająca minutą skręcają się coraz bardziej. Jedną ręką musiałem się trzymać brzucha,
inaczej nie dałbym rady wytrzymać.
Męczyłem się tak przez jakieś kilka godzin, aż w końcu dotarliśmy do celu.
Bratysława przy Moskwie wyglądała jak mrówka przy słoniu. Mimo wszystko duże
miasta posiadały ciekawą architekturę na tym kontynencie. Wolałem nie wyobrażać
sobie Paryża, czy równie słynnej Barcelony. Gdzieś w głębi duszy posiadałem
chęć, że wrócę z powrotem do Azji, dlatego nie zamierzałem się szybko
przyzwyczaić do nowego otoczenia. Wysiadając z bagażem oślepił mnie -podobnie
jak w Rosji- „blask” białej skóry, a brak skośnych oczu sprawiał, iż byłem
skłonny zasymilować się z każdym innym wyrzutkiem, jaki tutaj dotarł.
Poszedłem do kasy, żeby nabyć bilet na kolejną podróż. Tym razem miałem
się udać do Wiednia. Pociąg miał odjeżdżać dopiero późno w nocy, więc nie
miałem wyboru i czekałem parę godzin na peronie, aż zaczęło zmierzchać. Przez
ten czas główkowałem się, czy aby nie poczekać, aż się całkowicie ściemni i nie
upolować czegoś konkretniejszego. Nie mogłem przecież nic nie jeść przez kilka
dni, dlatego obmyśliłem plan działania. Może nieidealny, ale skuteczny.
Nie byłem na tyle głupi, żeby zabić kogoś, kto również przebywał na
stacji. Wyszedłem przed budynek dworca głównego i starając nie oddalać się za
bardzo, obszedłem parę pobliskich
budynków, w celu znalezienia jakiegoś ciemnego zaułka. Obok jednej z kamienic
mieściła się wnęka między budynkami i właśnie tam kucnąłem w cieniu, tak aby
nikt inny nie miał możliwości mnie zobaczyć. Kierowałem się węchem. Czekałem na
najdorodniejszą ofiarę.
Randomowa kobieta z utlenianymi włosami przystanęła na rogu kamienicy i
odpaliła papierosa. Nie była ani za szczupła, ani zbyt tłusta, wręcz idealna.
Używała mocnych perfum, dlatego zdołałem ja wyczuć, jak była parę metrów od
mojej kryjówki. Niczego nie świadoma, przyglądała się ruchliwej ulicy, zapewne
kontemplując nad kolejnym dniem. Jaka szkoda, że miała już nigdy więcej nie ujrzeć
swojej Słowacji.
Podsuwałem się powoli, żeby jej nie spłoszyć. W Japonii żaden zdrowy na umyśle
człowiek nie przesiadywałby sam w niebezpiecznym miejscu po zmroku. Zacząłem
współczuć tutejszym ich niewiedzy na temat nowych przybyszy z innego
kontynentu. Nie powstrzymałem się od oblizania górnej wargi. Kiedy byłem
wystarczająco blisko, rozejrzałem się wokół. Nie było nikogo, więc miałem
najlepszą okazję.
Jedną dłonią zakryłem jej usta, żeby nie krzyczała. Kobieta wypuściła z
dłoni papierosa i zaczęła się szarpać. Siłą pociągnąłem ją w głąb ślepego
zaułka i powalając na ziemię, przeciąłem jej szyję kagune. Nie zależało
mi, aby cierpiała. Po prostu chciałem mieć to już za sobą. Szybko odgryzałem
jej palce, dłonie, a potem dobrałem się do brzucha. Musiałem się najeść konkretnie,
co najmniej na kilka dni. Po każdym przełknięciu wycierałem twarz z krwi
ubraniami ofiary. Takowy odruch sprawiał, że po jedzeniu nie było szans, aby
mnie ktoś zdemaskował.
Okazało się jednak, że byłem w błędzie. Dodał bym nawet, że w czarnej
dupie.
Kończąc, usłyszałem czyjś głos. Ów dźwięk brzmiał trochę jak jakieś
przekleństwo. Rozglądnąłem się szybko i ujrzałem, że z okna ulokowanego wysoko
nade mną przygląda mi się mężczyzna ubrany w mundur służbowy z widniejącym napisem
„polícia”.
Nie musiałem się uczyć języka słowackiego, żeby nie ogarnąć, iż przyglądał się
mi funkcjonariusz policji.
Mężczyzna wyglądał jakby
miał dostać zawał. Jego rozdziawione usta nie zamierzały się zamknąć. Co się z
resztą dziwić, ci co nie mieli pojęcia o istnieniu mojej rasy mogliby pomyśleć,
iż mają do czynienia z szalonym kanibalem. I zapewne bym w to wierzył, gdyby
nie fakt, że na pewno zobaczył moje kagune. Nie zastanawiając się,
uciekłem w stronę dworca.
Słyszałem za sobą jak
policjant głośno krzyczał. Zapewne wołał posiłki, dlatego wskoczyłem do
pierwszego lepszego pociągu, jaki nadjechał na stację. Na początku trochę się
pogubiłem między przejściami na poszczególne perony, jednakże instynkt
przetrwania nakazywał mi biec byle gdzie, aby się tylko nie zatrzymywać. I tak
też uczyniłem. Odgłos wyjących syren dodawał mi sił.
Udało mi się dostrzec lokomotywę
zmierzającą do stolicy Węgier – Budapesztu. Pamiętałem o wcześniejszym bilecie
do Wiednia, dlatego z ukłuciem w sercu udało mi się w ostatniej chwili wskoczyć
do wagonu. Pierwsze co zrobiłem to starałem się głośno oddychać, aby uspokoić szalejące
serce. Dopiero potem poszukałem konduktora i wybuliłem kolejne pieniądze. Ruszyłem
w poszukiwaniu dobrego miejsca do spoczęcia.
Kropelki potu za nic nie
zamierzały zniknąć z mojego czoła. Byłem przerażony. Dałem się nakryć, akurat w
najmniej odpowiednim momencie. Akurat na początku podróży, kiedy pragnąłem
tylko zaspokoić głód i zrezygnować z męczarni. Zakryłem twarz w dłonie, nie
potrafiąc pogodzić się z własną głupotą. Było już po mnie, teraz mogło być tylko gorzej.
Ikemoto
~ 2017 ~
„Żyj chwilą
obecną, wspominaj przeszłość i nie lękaj się przyszłości, ta bowiem jeszcze nie
istnieje i nigdy nie będzie istnieć. Jest tylko teraz.” Christopher Paolini
Rodzice Noah nieźle
zdziwili się na widok symbiozy jaka zapanowała między mną a tym dupkiem. Nigdy
nie potrafiliśmy się ze sobą dogadać, więc nic dziwnego, że byli w szoku.
Zamiast ostrych słów, które zazwyczaj rzucaliśmy w swoją stronę, siedzieliśmy
razem w salonie i oglądaliśmy jakiś głupi film komediowy, kiedy właściciele
mieszkania wkroczyli do środka. Jego ojciec mrugał energicznie oczami, zaś
matka kiwała co chwilę głową, nie mogąc uwierzyć w to co widziałam.
Nikt z nas nie spodziewał
się takowego zbiegu wydarzeń. Po ostatnich przejściach z Noah, polubiłem tego
głupiego młodzieniaszka. Jego obecność zamiast doprowadzać mnie do szewskiej pasji,
sprawiała, że w jakimś stopniu byłem uradowany możliwością otworzenia do kogoś
ust. Można rzec, iż byliśmy swoimi dłużnikami. Ja pomogłem mu w sprawach
sercowych, zaś on starał się wypędzić starego i zrzędliwego Ikemoto. W końcu
ileż można egzystować niczym pustelnik w cywilizowanym świecie?
Panienka
Harper często odwiedzała blondyna, co odpowiadało mi z każdym dniem coraz
bardziej. Upajałem się jej wyglądem i osobowością. Chłopak nie zdawał sobie
sprawy jakim szczęściarzem został. Miał w posiadaniu siódmy cud świata i mógł być
z tego faktu dumny. I nie tylko on zdobywał za to korzyści.
Dziewczyna
przeobraziła go na lepsze. Mniej pyskował, nauczył się szacunku do rodziców i
przede wszystkim odciął się od tego ogłupiającego przedmiotu, co wszyscy
nazywają laptopem. Zadziwiające co jedna osoba potrafi zmienić w naszym życiu.
W młodości również zdołałem poprawić się dzięki dziewczynie. Naukowcy nigdy nie
odnajdą odpowiedzi na nurtujące pytanie, które zadaje sobie każdy mężczyzna. Co
te kobiety w sobie mają, że potrafią nam mącić w głowach?
Często
rozmawiałem z młodzieńcem o Harper. Oczywiście nie wchodziłem w szczegóły, nie
obchodziło mnie ich intymne sprawy. Na szczęście nigdy nie zdarzyło mi się ich
nakryć na uprawianiu seksu, więc chociaż w taki sposób mogłem się czuć
komfortowo. To nie tak, że nie chciałem ujrzeć jej nagiej, po prostu nie czułem
potrzeby widzenia jego fajfusa, który by robił swoje.
Dzięki Noah
zdołałem się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy na jej temat. Lubiła śpiewać, uczęszczała
na zajęcia teatralne, uprawiała dość dużo sportu, co z resztą można było zauważyć
po jej figurze. Marzyła zostać w przyszłości nauczycielką muzyki, co uważałem
za możliwe do osiągnięcia w jej przypadku. Ci wszyscy, którzy się z niej
w szkole nabijali nie wiedzieli, że mieli do czynienia z bardzo
charyzmatyczną osobą. Trzymałem więc kciuki za jej plany życiowe.
Blondyn nie
wstydził się pokazywać z nią publicznie, czy to na mieście, czy w liceum. Dzięki
temu coraz więcej osób się do panny Burrow przekonywało. Zdobyła nowych
przyjaciół i przede wszystkim była szczęśliwa. Aż czułem pewne ukłucie
zazdrości, gdyż w przeszłości nie miałem tak łatwo, jak oni. Moje czasy młodości
kompletnie różniły się od ich sielankowej teraźniejszości.
Pewnego piątkowego
wieczoru Noah zniszczył spokój jaki zapanował między nami. Chciał po prostu porozmawiać
na pewien temat, a ja zareagowałem chyba za bardzo gwałtownie. Leżałem na
łóżku, odpoczywając przy książce, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. W szparze
ukazała się jego twarz, więc pozwoliłem mu wejść do środka. Akurat nie miałem
zamiaru z nikim rozmawiać, jednak zdecydowałem się zrobić dla niego wyjątek.
Nie podobał
mi się sposób, w jaki młodzieniec podszedł do mojego łóżka. Żaden uśmiech nie
malował się na jego twarzy, do tego wydawał się być spięty. Tak jakby go coś
trapiło. Pierwsze co mi przyszło na myśl to kłótnia, w która mógł się wdać z
Harper. Jednakże to co usłyszałem później, wolałem wymazać ze swojej pamięci.
— Wyglądasz
jakbyś połknął… — Nie pozwolił mi dokończyć.
— Spokojnie,
przed chwilą przeglądałem się w lustrze. — Chyba uznał to za żarcik, jednakże
mnie nie rozśmieszył.
Zmarszczyłem
czoło.
— Coś się
stało?
— Nie, ale
chciałbym po prostu zadać ci jedno pytanie.
— Nie możesz porozmawiać
o tym z ojcem, kolegami lub z dziewczyną?
— Potrzebuję
kogo kto… no wiesz.
Nie rozumiałem
go za bardzo, dlatego zezwoliłem mu na kontynuację,
— Nie
potrafię czytać w myślach, więc naprawdę nie musisz się jąkać — rzekłem.
Chłopak
nabrał powietrza w płuca.
— Po prostu
wiem, ze ty będziesz mi mógł coś więcej na ten temat opowiedzieć. Żyjesz
najdłużej z nas wszystkich i z pewnością o tym kiedyś słyszałeś.
Spoglądnąłem
na niego pytająco, nie bardzo rozumiejąc co miał na myśli.
— Zdaje sobie
sprawę, ze nie jestem pierwszej młodości, ale naprawdę nie musisz mi tego
uświadamiać — chrząknąłem, powstrzymując się od gorliwego tonu.
Chłopak najwyraźniej
zbierał się w sobie, gdyż nie zaczął mówić od razu. Przez minutę masował
skronie i zmusił się do usadowienia na krześle obok. Nie siedział prosto,
garbiąc się, mógł bez problemu oprzeć się łokciami o kolana. Wpatrzony przed
siebie unikał kontaktu wzrokowego co nie leżało w jego naturze.
— Harper
powiedziała mi o czymś, w co trudno uwierzyć — zaczął powoli, dokładnie dobierając
słowa. Pierwszy raz widziałem go w takim stanie. — Kazałem jej się zamknąć, ale
ona wciąż próbowała mnie przekonać, że to co mówiła jest prawdą. Dlatego
potrzebuje porady od kogoś, kto zapewne by o tym słyszał, dlatego zdecydowałem
się przyjść do ciebie.
Powoli
pokiwałem głową, ale jakaś część mnie pragnęła zatkać uszy i tylko udawać, że
słucha.
— To coś
związanego z daleką przeszłością? — Zacząłem zadawać pytania, byleby mieć to za
sobą.
— Można powiedzieć,
że nawet z twoim dzieciństwem.
W tym
momencie zapadła cisza. Domyślałem się najgorszego.
— Konwersację
zaczęliśmy od tego, że Harper podoba się we mnie to, iż jestem mieszany. —
Chyba zauważył wyraz mojej twarzy, ale zbył to ruchem ręki. — Przyznała się, że
kilka lat temu interesowała się genetyką i szperając natrafiła na pewien
gatunek, który prawie całkowicie utożsamiał się z ludźmi.
— Domyślam
się do czego dążysz.
I przez to
wzbierał we mnie gniew.
— Nie mówię o
małpach — wypalił, nie poprawiając sytuacji. Nie mogłem pozwolić na robienie z
siebie durnia.
— Uważasz, że
jestem taki głupi, aby…
— Tylko o
ghoulach.
W jednej
chwili wiatr zaczął mocniej wiać, tworząc przeciąg. Miałem otwarte okno, a
blondyn zapomniał zamknąć drzwi, przez co trzasnęły z hukiem. Jakaś blokada w
moim wnętrzu pękła. Swoje wrażenie mogłem porównać do byłego jeńca obozu
koncentracyjnego, przy którym po parunastu latach tragedii wspomniano o
gazowaniu i tworzeniu z ludzkiego ciała mydła.
Trudno mi
było sobie przypomnieć, kiedy ostatnio słyszałem owe słowo. Starałem się je
wymazać z pamięci i nigdy więcej się w nim nie spotkać. Specjalnie nie chciałem
mieć z nim nic do czynienia, powodowało u mnie nie tylko odrazę, ale i nieprzyjemne
wspomnienia. Zaliczyłbym je nawet do tych przykrych, o których nie zamierza się
nic mówić.
— Odejdź —
wydusiłem bezuczuciowo.
— Posłuchaj
ja…
—
Powiedziałem, żebyś zostawił mnie w spokoju!
Mój krzyk zapewne
dotarł do innych pomieszczeń mieszkania, więc spodziewałem się późniejszej
wizyty głowy tej zafajdanej rodziny.
— Nie
wiedziałem, że się zdenerwujesz — kontynuował dalej, najwidoczniej nie
przejmując się moim gniewem.
— Co więcej
ci powiedziała?!
— Daj mi
zacząć od początku.
— Mów!
Wylał z
siebie wszystko w jednym ciągu, bez chwili odpoczynku, potrzebnej na
zaczerpnięcie powietrza:
— Jej ojciec
natknął się na jednego, kiedy w dzieciństwie przebywał w Irlandii. Podobno żyły
w Japonii, ale po akcji, która miała na celu je zlikwidować przemieściły się do
różnych części świata. Na początku myślałem, że zmyśla. Przecież to nonsens!
Wracając do domu, przeszukałem co nieco w Internecie w telefonie, jednakże bardzo
mało witryn coś o nich wspominało. Znalazłem jeden artykuł, w którym politycy niektórych
państw uznali je za gatunek wyginięty, gdyż przez ostatnie lata nie
zaobserwowano wśród mieszkańców ubytku, poprzez pożarcie.
Pierwszy raz
od bardzo dawna poczułem łzy napływające do moich oczu. Nie powstrzymałem się przed
otarciem ich dłońmi. Zdołałem nawet siorbnąć, nie potrafiąc prowadzić tej
rozmowy. Po prostu nie mogłem, wywoływało to zbyt wielki ból w moim sercu. Temat
ghouli był dla mnie niczym tabu, czymś czego nie życzyłem sobie słyszeć do
mojej śmierci.
Blondyn
przymierzał się do położenia własnej dłoni na moim barku, ale kiedy był w
połowie drogi, zrezygnował. Zapewne trapiły go wyrzuty sumienia. Nikt nie
spodziewałby się takiej reakcji z mojej strony, jednak nie zdołałem opanować emocji.
Położyłem się z powrotem i odwróciłem plecami w jego stronę.
— Może
porozmawiamy innym razem — powiedział powoli, aczkolwiek szybko się poprawił. —
Albo najlepiej zapomnij, że poruszyłem ten temat.
Opuścił mój
pokoik, wybierając najlepszą opcję.
Wolałem znowu
zostać sam. Tak jak przez dłuższy czas pozostawałem w swoim życiu. Nic się nie
zmieniło i nie wyglądało jakby miało przejść jakąś metamorfozę. Urodziłem się
jako jeden z tych, który musiał wiecznie nieść krzyż na własnych ramionach.
Przez pewien moment uwierzyłem, że nareszcie się to zmieni, i jak zwykle
okazałem się naiwnym gnojkiem, który jedynie na co zasługiwał to na cierpienie.
OD AUTORA: W porównaniu do wcześniejszych notek, ten rozdział był krótszy i muszę Was uprzedzić, że era długich postów zakończyła się na tym blogu. Tak rozpisałam akcję i od samego początku planowałam wszystko poukładać w mniejszej liczbie chapterów. Mam wrażenie, że dzięki temu wszystko w miarę logicznie udało mi się uporządkować. Jesteśmy już dalej niż w połowie! "Przystanek Europa" napisałam w dwa dni, więc jestem z siebie dumna. Aż dziwne, że dobrze mi się pisze takie smutne historie XD Ogólnie to zamierzam raz w miesiącu coś tutaj opublikować. Mam nadzieję, że podołam. Do następnej!